Od kilku dni obserwuję zdumiewający spektakl. W poniedziałek z krótką wizytą do Polski przyjechał Mitt Romney - kandydat na kandydata Partii Republikańskiej w wyborach prezydenckich w USA. Polityk bardzo kontrowersyjny, słynący z popełnianych gaf.
W Polsce nadano tej wizycie rangę niespotykaną. Nie dziwiłbym się, gdyby spotkał się z nim były prezydent Lech Wałęsa, który sam zaprosił Romneya. Może jacyś posłowie.
Z kandydatem na kandydata spotkali się jednak także m.in. premier Donald Tusk czy minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. O wizycie sporo w mediach mówiono jeszcze we wtorek, nawiązania były w środę. To wszystko wyglądało tak, jakby Polskę odwiedzał nie kandydat, a już prezydent USA.
Jestem dziwnie pewny, że Mitt Romney nie byłby nawet w stanie wskazać, gdzie leży Polska. Tak naprawdę była to jednak wizyta bez znaczenia - element kampanii wyborczej, prowadzonej nie wiadomo dlaczego w Polsce.
Swoistym kwiatkiem do kożuszka tej całej absurdalnej sytuacji był oficjalny list związkowców Solidarności, którzy zaatakowali Lecha Wałęsę za to, że zaprosił Mitta Romneya i spotkał się z nim.
Napisali m.in. "Po raz kolejny utwierdza nas w przekonaniu o Pana wrogim nastawieniu do związków zawodowych".
Powodem powstania listu było to, że Romney jest z amerykańskimi związkowcami w konflikcie, a jego firmy są oskarżane o wyprowadzanie miejsc pracy poza Stany Zjednoczone.
Co to ma wspólnego z Polską i Lechem Wałęsą? Nie mam pojęcia. Wie to chyba tylko Piotr Duda, szef Solidarności.
Wszystko, co działo się wokół tej wizyty, składam na karb ostatnich upałów. Mamy w końcu sezon ogórkowy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?