Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielki świat z perspektywy pralni oglądany

Dorota Abramowicz
- Miałam w życiu szczęście do dobrych ludzi - mówi Jadwiga Jaroń, 76-letnia gdynianka
- Miałam w życiu szczęście do dobrych ludzi - mówi Jadwiga Jaroń, 76-letnia gdynianka Muzeum Emigracji
Życie Jadwigi Jaroń zmieniało się cztery razy - zawsze co 19 lat. Była laborantką, praczką na Stefanie Batorym, stewardessą na polskich statkach, a przez ostatnie 19-lat pracowała jako wolontariuszka.

Mam szczęście do dobrych ludzi - mówi 76-letnia gdynianka, Jadwiga Jaroń. I nie wyklucza, że dar natrafiania na dobro odziedziczyła po ojcu, Andrzeju Drozdowskim.

Ojciec też miał szczęście. Przyjechał do Gdyni przed wojną, tak jak wielu innych za pracą, był furmanem, potem taksówkarzem. Poznał pochodzącą spod Grudziądza Stefanię, założył rodzinę. Zamieszkał z żoną przy ul. Witolda w Małym Kacku. Na świat przyszedł najpierw Zygmuś, potem w 1938 r. córeczka Jadzia.

W 1939 r. włożył mundur. Wraz z dziewięcioma tysiącami polskich żołnierzy, pod dowództwem pułkownika Stanisława Dąbka przez 19 dni bronił Kępy Oksywskiej. W ciężkich walkach zginęło ponad 2 tysiące polskich żołnierzy. On przeżył. Trafił do niewoli.

Część szeregowców i podoficerów z Kępy Oksywskiej znalazła się w stalagu w Stargardzie Szczecińskim. Prawdopodobnie stamtąd Andrzej Drozdowski został przekazany do pracy w odległym o 42 kilometry Nörenbergu, dzisiejszym Ińsku.

- Właściciel gospodarstwa nazywał się Heigelmann i, jak opowiadał ojciec, był dobrym człowiekiem - wspomina pani Jadwiga. - Kiedy hitlerowcy wyrzucili nas z Gdyni, zgodził się, byśmy przyjechali do Ińska. Tata ściągnął jeszcze siostrę i kuzynkę. Wszyscy ciężko pracowali, nawet brat gęsi pasł, ale mieliśmy co jeść.

Miała siedem lat, gdy wojna się skończyła. Ojciec powiedział: - Wracamy do Gdyni.

Przystanęli w lesie na odpoczynek, Jadzia weszła między drzewa. Pod jednym siedział niemiecki żołnierz. Trzymał w dłoni zdjęcie kobiety z dziećmi. Chwilę trwało, zanim zrozumiała, że mężczyzna nie żyje. Zaczęła krzyczeć.

Kiedy dotarli na ul. Witolda w Małym Kacku, okazało się, że ktoś zajął ich mieszkanie. W Orłowie znaleźli wolny dom. Trzy dni później do domu wpadł uzbrojony, rosyjski żołnierz. Wskazał na mamę Jadzi, kazał jej wyjść. - Mama porwała na ręce młodszą siostrzyczkę, szczypała ją, by Hela zaczęła płakać - wspomina Jadwiga. - Potem przystawiła do piersi. Wtedy Rosjanin zabrał siostrę ojca. Kiedy wróciła, rozpaczliwie szlochała.

Z domu w Orłowie wywieźli ich inni Rosjanie. Wrzucili ludzi i rzeczy do rowu, odjechali. Drozdowski w przedwojennych blokach przy ul. Partyzantów na parterze znalazł wolny lokal, który służył wojsku jako... stajnia. Uprzątnęli końskie odchody, zaczęli się urządzać. I dopiero wtedy, w miarę szczęśliwie, zakończyła się dla Jadwigi i jej rodziny wojna.

Robótki ręczne na morzu

- Chce pani pływać? - pyta dyrektor PLO. Nie chce, ale tego dyrektorowi nie powie. Nie mówi też, że bardzo boi się życia na statku. Przecież musi utrzymać rodzinę.

Rozmowa odbyła się w połowie lat 70. Dobiegająca czterdziestki Jadwiga była już żoną i matką licealistki, Bożenki. Za mąż wyszła w 19 roku życia. Janusz pochodził z Warszawy, trafił do wojska w Gdyni. - Wolno układaliśmy życie - kwituje kilkoma zdaniami tamten czas Jadwiga. - Mąż był taksówkarzem, potem pływał. A ja pracowałam w laboratorium przy ul. Żwirki i Wigury. Wiązaliśmy koniec z końcem przez 19 lat, do dnia, w którym Janusz - z przyczyn zdrowotnych - musiał zejść ze statku. W PLO była niepisana zasada, że pracę na morzu oferowano wdowom po marynarzach. Choć mąż żył, i ja dostałam taką propozycję. Skierowali mnie do statkowej pralni na Stefanie Batorym, powiedzieli, że będzie ciężko. I było.

Flagowy statek Polskich Linii Oceanicznych, kupiony za 3 miliony dolarów od Holendrów w 1968 r., był ostatnim polskim transatlantykiem. Zabierał na pokład prawie 800 pasażerów i 331 członków załogi.

- Nasze życie na statku nie miało nic wspólnego z balami, koncertami i opalaniem się na pokładzie - mówi Jadwiga. - Do gorącej pralni przychodziły ubrania pasażerów, uniformy oficerów, pościel. Mężczyzna ładował je do olbrzymich kotłów, kobiety potem prasowały je w parnym pomieszczeniu. Obowiązywało całkowite oddzielenie załogi od pasażerów. Mieliśmy własną świetlicę, gdzie mogliśmy uczyć się języka angielskiego, raz w tygodniu brać udział we mszy i dwa razy w miesiącu oglądać filmy. Dwuosobowe kabiny były bardzo małe, większość nie miała bulajów.

Jadwiga miała szczęście - trafiła do jasnej kabiny z bulajem, zajmowanej przez panią Małgorzatę, którą załoga nazywała matką okrętową. Pani Małgosia prowadziła przedszkole dla najmłodszych pasażerów liniowca. W wolnym czasie obie panie zajmowały się... robótkami ręcznymi. Dziergały, wyszywały, by potem swe wyroby sprzedać w Montrealu.

Tu wzruszenie...

Za każdym razem wielkie wzruszenie ogarniało Jadwigę, gdy Stefan Batory opuszczał Gdynię i po kilkunastu dniach, gdy wpływał na rzekę św. Wawrzyńca. - Do dziś słyszę płacz rodzin, które żegnały bliskich, wyjeżdżających pasażerów, którzy wiedzieli, że tu nie wrócą - wspomina Jadwiga Jaroń. - W Montrealu witały nas krzyże, polska flaga i Polacy, mieszkający na stałe w Kanadzie. Kiedy Batory cumował przy nabrzeżu, grała i nasza, i polonijna orkiestra.

Pamięta starszego mężczyznę. Patrzył na biało-czerwoną flagę, co chwilę ocierał łzy. - Kawałek ojczyzny do nas przypłynął - powiedział do schodzącej z trapu Jadwigi.

Pamięta też, gdy 16 października 1978 r. przez centralny megafon statku załoga i pasażerowie usłyszeli słowa: "Uwaga, mamy papieża!". W jednej chwili prawie tysiąc osób zaczęło krzyczeć z radości!

Kiedy Jadwiga usłyszała o projekcie Muzeum Emigracji, które zbiera i rejestruje polskie doświadczenia emigracyjne, skontaktowała się z gdyńską placówką. Przekazała pamiątki z czasów pracy na morzu, opowiedziała o spotkaniach z rodakami za granicą.

- To dla nas niezwykle cenne, dopełniające informacje z perspektywy pralni, mówiące o codziennym życiu na Stefanie Batorym - mówi Joanna Wojdyło z Muzeum Emigracji. - Z takich właśnie fragmentów wspomnień tworzymy obraz polskiej emigracji.

A tam interes do zrobienia

Oprócz wielkich wzruszeń pracownicę pralni dopadała też szara rzeczywistość.
Tajemnicą poliszynela było, że niskie zarobki załogi były rekompensowane zyskami z drobnego handlu.
- Wynosiłyśmy na ląd kryształy, obrusy, bursztyny z Polski - opowiada pani Jadwiga. - Sprzedawałyśmy je na montrealskiej ulicy, zamieszkanej przez polskich Żydów. Dużym powodzeniem cieszyły się miód, suszone grzyby, sucha kiełbasa. Zdarzało się, że przenosiłyśmy spirytus. Jak? Szłyśmy drobnymi kroczkami, trzymając butelkę między nogami.

Za dewizy kupowały ortaliony, kremplinę, koszule non iron, piwo, szampony do włosów. W Polsce wszystko szło jak woda.
Wpadki się zdarzały, kilka osób zostało zatrzymanych przez celników. Jej się udało.

- Szczęście - kwituje. - Na początku byłam naiwna. Podczas postoju w Anglii zaczepiła mnie kobieta. Poprosiła, bym przewiozła prezent na chrzciny. Zgodziłam się, jak tu nie pomóc człowiekowi. Kiedy dowiedziały się o tym dziewczyny z załogi, naskoczyły, że jestem głupia, że w środku mogą być narkotyki. Musiałam przyznać się podczas kontroli WOP w Gdyni. Otworzyli paczkę, był tam rzeczywiście prezent dla dziecka. Oddałam rodzinie kobiety z Anglii.

W ostatni rejs do Montrealu Stefan Batory popłynął jesienią 1987 roku. W tym czasie Jadwiga nie pracowała już w pralni - skończyła kursy i została stewardessą.

Podwójne ocalenie

Córka studiowała, wyszła za mąż. Jadwiga została babcią. Tęskniła za bliskimi, ale... wracała na morze.
- Nigdy nie przestałam bać się wody - mówi. - Zawsze czułam przed nią respekt.

Pływała na m/s Heweliusz do Ameryki Południowej, patrzyła na plaże Copacabany i rozpostarte ręce Chrystusa w Rio de Janeiro. Przeszła chrzest morski, otrzymując egzotyczne imię Shaula. Wchodziła w skład załogi Pucka i Inowrocławia.

- Pracowałam też na promie Jan Heweliusz - mówi. - Świetna linia, dwa tygodnie w pracy, dwa w domu. Byłam na jednej zmianie z kapitanem Janem Hutyrą, zresztą mężem mojej młodszej siostry. Zmieniał go kapitan Andrzej Ułasiewicz z załogą. W styczniu 1993 roku zeszłam na ląd tuż przed katastrofą, która zabrała życie 35 pasażerom i 20 członkom załogi.

Dwa lata później przyszła choroba.
- Czułam się dobrze, więc badania kontrolne potraktowałam jak formalność - mówi. - Trzech lekarzy uznało, że nic mi nie dolega, czwarty skierował na mammografię. Diagnoza - guz piersi. I tak po 19 latach skończyła się moja praca na morzu.

Dziś jest po czterech operacjach i podwójnej mastektomii. Nie poddaje się, uważa, że najlepszym lekarstwem jest... pomaganie innym. Wraz z innymi gdyniankami założyła stowarzyszenie amazonek.

Przez kolejnych 19 lat życia Jadwiga Jaroń była wolontariuszką. - Odwiedzałam w szpitalu kobiety czekające na zabieg, pocieszałam je po operacjach, tłumacząc, że brak piersi to nie koniec świata - mówi. - Choć czasem za gardło ściskało, musiałam być silna.
Ostatnio przestała już chodzić po szpitalach, choć zawsze jest do dyspozycji potrzebujących. - Wystarczy jeden telefon - mówi.

Przed praczką z Batorego kolejne dziewiętnastolecie. Co teraz pani wymyśli, pani Jadwigo?

Muzeum Emigracji w Gdyni udostępniło w sieci pod adresem www.muzeumemigracji.pl/archiwumemigranta formularz Archiwum Emigranta. Relacja może dotyczyć indywidualnych doświadczeń, dziejów bliskiego członka rodziny. Muzeum prosi o przekazanie zdjęć, które pomogą przybliżyć doświadczenie emigrantów. Historie będą stopniowo, po niezbędnym opracowaniu redakcyjnym, prezentowane na stronie placówki.

Na morzu

Powstaje Archiwum Emigranta. W latach 2010-11 gdyńskie Muzeum Emigracji sfilmowało kilkadziesiąt wywiadów na trzech kontynentach. W kolejnym etapie we współpracy z Gdyńską Szkołą Filmową zarejestrowano wywiady z osobami, które doświadczyły emigracji, oraz tymi, które - pracując w gdyńskiej infrastrukturze emigracyjnej - były jej świadkami. Obecnie rejestrowane są także rozmowy z wybitnymi postaciami polskiej nauki, kultury, sportu bądź biznesu, w których życiorys wpisane były doświadczenia emigracyjne.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki