Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wieczór Wybrzeża we wspomnieniach. Jarmark, Kajko i dziewczyny

Ryszarda Wojciechowska
Fot. Zbigniew Kosycarz
Dziś mija 55 lat od ukazania się pierwszego numeru "Wieczoru Wybrzeża". Gdyby "Wieczór Wybrzeża" miał swój dekalog, to jego pierwsze przykazanie brzmiałoby: kochaj Czytelnika swego jak siebie samego, a drugie: po prostu nie zanudzaj.

Na czym polegał fenonem tej słynnej na Wybrzeżu popołudniówki? Dlaczego działo się tak, że już na dwie godziny przed przywiezieniem wydania do kiosków, ustawiały się kolejki? A potem cały nakład rozchodził się jak ciepłe bułeczki?

Prawda jest prosta. Ta gazeta była inna. Nie na koturnach, nie na obcasach, tylko blisko ziemi i ludzi. Na tle skostniałej, partyjnej wówczas prasy jawiła się jako coś lekkiego, łatwego i przyjemnego. Ale nie tylko. Czytelnik był karmiony informacją ciekawą i praktyczną. Teksty były zazwyczaj krótkie, a pióra dziennikarskie ostre. Kto dziś pamięta, że to "Wieczór Wybrzeża" odkurzył po paru wiekach Jarmark św. Dominika, który od początku lat 70. był jego sztandarową imprezą.

A plebiscyt "Dziewczyny Wieczoru Wybrzeża"? Przecież wtedy sława zwyciężczyni była niemal równa sławie Miss Polonia. Były jeszcze randki dla samotnych w Cristalu czy "Kajko i Kokosz" na ostatniej stronie. No cóż, łza się w oku kręci. I to w niejednym oku pewnie.

Obecnie tradycje gazety kontynuowane są na specjalnej stronie internetowej Sprawdź kryminalne wiadomości z Pomorza

Nasze materiały śledcze cytowały inne media

Dorota Abramowicz, dziennikarka "Wieczoru Wybrzeża"

Jedno jest pewne - nie była to nudna gazeta. Także praca w "Wieczorze" przynosiła dziennikarzom niezłą dawkę adrenaliny. Podczas pierwszego "festiwalu Solidarności", po Sierpniu '80, "Wieczór" jako popołudniówka miał większą swobodę pisania o sprawach ważnych. W latach 90. gazeta, która nie miała wiele wspólnego z dzisiejszymi tabloidami, słynęła z dobrze opracowanych materiałów śledczych, które za nami cytowały inne media. Szanowaliśmy naszych Czytelników, a oni odpłacali nam, wykupując nakład, o czym dziś marzą redaktorzy naczelni wielu tytułów...

Gazety się nie redaguje, gazetę się tańczy

Red. Tadeusz Woźniak, zastępca red. Edmunda Szczesiaka
Pracowałem w "Wieczorze Wybrzeża" w dwóch okresach. Pierwszy to lata 1974-1980, a drugi 1989-1998, kiedy to pełniłem funkcję zastępcy redaktora naczelnego u boku świetnego szefa - red. Edmunda Szczesiaka. Za każdym razem pracowało mi się bardzo dobrze, a to dzięki współpracownikom, od których wiele się nauczyłem i mile ich dziś wspominam. W pierwszym okresie udało mi się pracować z legendarnym twórcą tej gazety - Waldemarem Slawikiem, który przez 18 lat był jej redaktorem naczelnym. Według jego słynnej dewizy gazety się nie redaguje, gazetę się tańczy. Oznaczało to, że miała ona sprawiać przyjemność zarówno tym, którzy pisali artykuły, jak i czytelnikom. W odróżnieniu od innych gazet, w "Wieczorze Wybrzeża" można było przeczytać również sensacyjne informacje, dzięki czemu cieszył się on olbrzymią popularnością. Świadczyły o tym kolejki, w których stali ludzie po każdy nowy numer gazety. "Wieczór Wybrzeża" pozwalał czytelnikom oderwać się od szarej codzienności i wprowadzał ich w inny świat. W tamtych czasach wszystko było nasycone propagandą. Ludzie mieli jej dosyć, szukali czegoś innego, bliższego życia, ciekawego i lekkiego. To właśnie dawał im doskonale redagowany "Wieczór Wybrzeża".

Przeżyliśmy wspaniałą dziennikarską przygodę
Edmund Szczesiak, przedostatni redaktor naczelny "Wieczoru Wybrzeża"

"Wieczór Wybrzeża" był mniej podporządkowany polityce, a bardziej ludziom. Żyliśmy sensacją, ale nie tak brutalną jak dziś. W porównaniu ze współczesnymi gazetami tego typu, przynajmniej w latach, kiedy ja byłem redaktorem naczelnym "Wieczoru Wybrzeża", informacje, które przekazywaliśmy, nie były wyolbrzymione i kłamliwe. Wyszukiwaliśmy sensacji w otaczającej nas rzeczywistości, tropiliśmy afery i nadużycia władzy. Mieliśmy świetną grupę reporterów, szczególnie śledczych. Przeżyliśmy razem wspaniałą dziennikarską przygodę. Ja mogłem realizować gazetę reportażową, a jest to mój ulubiony gatunek. To, co szczególnie zapamiętałem z lat, kiedy pracowałem w "Wieczorze Wybrzeża", to nasze wielkie odkrycia. Pewnego dnia dwóch reporterów śledczych, Andrzej Dunajski i Romuald Orzeł, przyniosło do redakcji w plastikowej torbie akta poszukiwane przez 23 lata, a dotyczące wydarzeń grudniowych. Innego razu udało się nam zdobyć zapiski więzienne człowieka, którego w tamtych czasach nazywano "wampirem stulecia", co na długo zainteresowało media.

Dziennikarze "Wieczoru" zawsze spali w butach
Alina Główczyńska, dziennikarka "Wieczoru Wybrzeża"

Na pierwszy rzut oka praca dziennikarza w popołudniówce, jaką był "Wieczór Wybrzeża", niewiele różniła się od tej w gazecie porannej. Dłuższe teksty przygotowywaliśmy zazwyczaj dzień przed publikacją, ale nie było ich wiele, bo w "WW" dominowały krótkie formy. Zasadnicza różnica między pracą w naszej redakcji a innymi polegała na tym, że dosłownie spaliśmy w butach. Byliśmy gotowi zbierać materiały o każdej porze dnia, nawet nocami - tak, aby przed świtem zdążyć jeszcze napisać teksty. Pamiętam, jak była katastrofa polskiego statku Polanica i uratowaną załogę najpierw przetransportowano samolotem do Warszawy, a stamtąd do Gdańska wieziono autobusem. Przez pięć godzin z panią Teresą Wierzchowską i kierowcą czatowaliśmy na nich w środku nocy pod Elblągiem na szosie, tylko po to, by zatrzymać autobus, wsiąść do niego i na gorąco porozmawiać z załogą. Oczywiście "WW" pobił pod tym względem wszystkie inne gazety, które cierpliwie czekały, aż dojadą oni do domu i odpoczną. Tylko u nas relacje uratowanej załogi można było przeczytać tego samego dnia w południe. Tak właśnie pracowaliśmy!
Kolejną ważną kwestią, która wyróżniała naszą pracę od pracy w innych redakcjach, było to, że dziennikarze zaczynali swoją pracę już o świcie. Trzy, cztery osoby przychodziły do redakcji nawet o szóstej rano, specjalnie po to, by obdzwonić służby i dopisać do gazety informacje z najciekawszych wydarzeń, które miały miejsce w nocy. Czasu nie było już wiele, bo o godz. 10 gazeta musiała trafić do drukarni, a ok. 12-13 do kiosków.
"WW" słynął nie tylko z pisania. Organizowaliśmy też całą masę imprez. Pamiętam spotkania z aktorami z filmu "Czterej pancerni i pies" oraz turnieje Gdańsk kontra Gdynia, w których rywalizowali ze sobą przedstawiciele różnych profesji, od władz lokalnych zaczynając, a na stoczniowcach i budowlańcach kończąc. I tym wszystkim zajmowali się właśnie dziennikarze. Nie tylko pisaliśmy teksty, ale też układaliśmy plan imprezy, organizowaliśmy ją, a później czuwaliśmy nad jej przebiegiem. A przychodziły na nie tysiące osób, więc satysfakcja była niesamowita.
Aż trudno uwierzyć, że ta gazeta nie przetrwała, ale to już sprawka wolnego rynku...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wieczór Wybrzeża we wspomnieniach. Jarmark, Kajko i dziewczyny - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki