Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Widziałem orłów cień

Dariusz Szreter, szef magazynu Rejsy
Ponieważ 11 listopada nie brałem udziału w żadnym z licznie organizowanych marszów, przemarszów, parad i wieców, postanowiłem to nadrobić, dając wyraz swojemu patriotyzmowi na trybunach PGE Areny podczas spotkania piłkarskiego Polska-Urugwaj.

Celowo używam słowa "nadrobić", choć w przypadku osoby - jak ja - pamiętającej czasy boiskowych wyczynów nie tylko Bońka, ale nawet Deyny, bardziej stosowny w odniesieniu do oglądania meczu Orłów Fornalika byłby termin "odpokutować". Nie o wątpliwych umiejętnościach naszych piłkarzy ma tu jednak być mowa, ale o akcie narodowym, jakim jest kibicowanie kadrze. Tu wreszcie mogła zaprezentować się jedność, tak nadwątlona na niwie politycznej.

O tym, że jako naród mamy problemy w porozumiewaniu się, można się było przekonać już w kolejce SKM. W korytarzu przy drzwiach tłok, że dzwoniącej komórki nie ma jak wyjąć z kieszeni, a w przedziałach luzik: kolesie stoją między ławkami, piwko piją, gestykulują. Ani chamscy, ani agresywni. Po prostu doskonale głusi na jakiekolwiek apele porządkowych i współpasażerów, by zrobić więcej miejsca dla innych.

Stadion jak się można spodziewać wypełniony do ostatniego miejsca, z wyjątkiem - jak też się można było spodziewać - trybuny vipowskiej. Hymn urugwajski, nieco operetkowy, przyjęty brawami. Nie mamy z Urugwajem rachunków krzywd do wyrównania. Przynajmniej sportowych, bo Kobylański... No dobra miało nie być o polityce. "Mazurek Dąbrowskiego" odśpiewany chórem z białymi i czerwonymi kartkami uniesionymi nad głową. Wygląda bardzo widowiskowo, ale każdy dobry pomysł ma swój rewers. Po chwili w kierunku płyty frunie pierwszy papierowy samolocik. Po nim, mimo apeli spikera, kolejne. Łącznie koło setki. Jak na 39 tys. kibiców można to uznać za nie najgorszy wynik.

Co tam - kibicujemy, zagrzewamy naszych śpiewem, okrzykami, oklaskami! Idzie, idzie, już się zbliża fala. Hop! Przez moment, mimo temperatury w granicach zera stopni, atmosfera zrobiła się iście plażowa. Chwilę potem pada hasło: "Wszyscy wstajemy i kibicujemy". Lepsze to niż: "Kto nie skacze jest..." Wstajemy i śpiewamy: "Polska, biało-czerwoni". I w tym momencie pada pierwszy gol dla Urugwaju...

Druga bramka ustawia mecz. Jeszcze słychać, coraz bardziej nieśmiałe, słowa zachęty: "My chcemy gola". I od razu wist jakiegoś zgryźliwca, że przecież pierwszego dla Urugwaju to Glik strzelił... Efektowna bramka Obraniaka tylko na moment przywraca nadzieję, bo szybka kontra Suareza pozbawia kibiców złudzeń. Na trybunach zaczyna się rozliczanie: Lewandowski gwiazduje zamiast pracować na boisku, Piszczka interesuje tylko Bundesliga, Kuszczak to wpuszczak.

Jednym słowem nasi, za których jeszcze pół godziny wcześniej trzymaliśmy kciuki i zdzierali gardła, to banda patałachów, którzy powinni zwrócić pieniądze za bilety i dodatkowo pokryć koszt podeptanej murawy. Ten wątek ze zwrotem za bilety jest akurat trochę niezrozumiały, przecież zobaczyliśmy kawał niezłej piłki, tyle, że w wykonaniu Urugwaju. A schodzący z boiska Luis Suarez dostał burzę braw.

Ale - mimo narzekań - na minutę przed końcem wszyscy wstali i odśpiewali "Jeszcze Polska". Cóż, dali nam w czerwcu przykład Irlandczycy, jak przegrywać mamy. Tylko po co mieszać do tego hymn? Przydałaby się jakaś inna przyśpiewka na koniec przegranego meczu, mniej oficjalna, a jednocześnie bardziej motywująca zawodników niż "Polacy nic się nie stało". Mogłoby to być na przykład "Nie płacz Ewka", choć ja obstawiałbym raczej "W Polskę idziemy drodzy panowie".

Możesz wiedzieć więcej!Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki