Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Warcisław Kunc: Teatr operowy jest jak sklep z dobrymi perfumami [ROZMOWA]

rozm. Jarosław Zalesiński
Warcisław Kunc: Teatr operowy musi opierać się na śpiewakach oraz na swoim podstawowym tworzywie, jakim jest partytura. Zawłaszczenie teatru przez reżyserów te podstawy zniszczyło
Warcisław Kunc: Teatr operowy musi opierać się na śpiewakach oraz na swoim podstawowym tworzywie, jakim jest partytura. Zawłaszczenie teatru przez reżyserów te podstawy zniszczyło Fot. Karolina Misztal
W Gdańsku odbywają się przeróżne imprezy, a opera w nich nie uczestniczy. Dlaczego? Ja chcę, żeby opera była w mieście obecna - mówi dyrektor Warcisław Kunc.

W Gdańsku, za Pana poprzednika, opera była przedstawiana jako wyspa wysokich wartości, broniąca nas przed zalewem kultury niższego rzędu. Taka jest, Pana zdaniem, rola teatru operowego dzisiaj?
Możemy oczywiście bronić modelu teatru z połowy minionego stulecia, możemy twierdzić, że opera to swoiste muzeum, ale możemy też uważać, że ma iść z duchem czasu.

A ten czas na czym polega w pierwszej dekadzie XXI w.?
Jest takie znane powiedzenie, że początkowo operą rządzili kompozytorzy, potem nastała era śpiewaków, następnie dyrygentów, teraz mamy erę reżyserów. Kolejna być może będzie akustyków? Niedługo to oni zaczną dominować, ponieważ ci, którzy przyjdą do teatru operowego, będą chcieli usłyszeć wykonania podobne do tych, które już znają. Proszę zauważyć - w tramwaju na dziesięć osób sześć ma na uszach słuchawki. Ci ludzie później, gdziekolwiek trafią, będą chcieli usłyszeć muzykę taką, jaką usłyszeli w tych słuchawkach.

Na YouTubie można sobie, jeśli tylko ktoś ma ochotę, posłuchać najwspanialszych wykonań.
To może proroctwo, ale myślę, że z operą stanie się to, co z wykonawstwem muzyki dawnej, której specjalizacja wykonawcza wyeliminowała z programów orkiestr filharmonicznych ten rodzaj muzyki. Za 10 lat będziemy słuchać wykonań opery, tak jak słuchamy w większości dziś - bez nagłośnienia, akustycznie lub z nagłośnieniem i profesjonalnym, zmiksowanym dźwiękiem. Niestety, wyświetlanie opery w kinach też sprzyja przyzwyczajeniom publiczności do dźwięku elektrycznego, a nie akustycznego.

To proroctwo, a teraźniejszość polega, jak rozumiem, na tym, że teatr operowy musi konkurować o słuchacza w świecie powszechnej dostępności nagrań?
Dlatego teatr operowy musi opierać się na śpiewakach oraz na swoim podstawowym tworzywie jakim jest partytura. Zawłaszczenie teatru przez reżyserów te podstawy zniszczyło. Dzisiaj przeciętny odbiorca przychodzący do teatru operowego słucha opery oczami: spektakl musi być efektowny, wyrażać wizję scenograficzną i reżyserską, a dopiero przy okazji byłoby dobrze, gdyby śpiewacy świetnie wykonywali swoje partie. Nie jestem oczywiście orędownikiem spektakli, w których wielki śpiewak czy śpiewaczka stoją na scenie jak nieruchome dekoracje, a gdy skończą arię, robią dwa kroki w przód. To oczywiste, że teatr operowy musi być żywy, możliwie jak najbardziej atrakcyjny, ale tworzenie spektaklu musi polegać na współpracy wszystkich realizatorów i aktorów, a nie na dominacji któregoś z nich.

Powiedział Pan, że dzisiaj przeciętny odbiorca słucha opery oczami. Ale czy przeciętny odbiorca przychodzi do opery?
Istnieją dane sprzed dwóch czy trzech lat, ukazujące, jak często jest odwiedzana Opera Bałtycka, i te dane są przykre. Musimy to zmienić. Teatr powinien przyciągać różnych ludzi, jeśli jednocześnie ma się ochotę na elitarną prapremierę opery opartej na historii obrazu Memlinga „Sąd Ostateczny”.

To zamiary Pańskiego poprzednika.
I dobrze, że do takiej prapremiery dojdzie. Ale musi też istnieć przeciwwaga. Bo jeśli zamkniemy się we wspaniałych i niepowtarzalnych cudownościach, trudnych w odbiorze, to jesteśmy skazani na frekwencyjne niepowodzenie. A my jednak jesteśmy teatrem samorządowym, a taki teatr powinien zaspokajać również potrzeby społeczności, w której funkcjonuje.

Ale czy przeciwwagą dla opery o Memlingu i „Sądzie Ostatecznym” musi być aż operetka?
Operetkowych premier nie zapowiadam przecież wiele.

Przez osiem lat nie można jej było w tym teatrze uświadczyć.
No właśnie. Zrobić dobrą operetkę jest dzisiaj bardzo trudno. Mierzą się z tym wielkie teatry. Metropolitan Opera też wystawiała „Wesołą wdówkę” z pyszną Renée Fleming, „Zemstę nietoperza” ma w repertuarze opera wiedeńska, a wszystkie operetki Offenbacha zaistniały w operze paryskiej. Ten gatunek jest dziś trudny, bo to po pierwsze pewna konwencja, a po drugie często zostawał i wciąż jest sprowadzany do formy festynowej.

Tak jak wielu realizatorów stało na straży wysokiego poziomu opery czy koncertu filharmonicznego, tak niestety operetka stała się od pewnego czasu (szczególnie w Polsce) synonimem kiczu i złego wykonawstwa. A dobra operetka może przypominać remake wystylizowanego starego bentleya. Nie chodzi o to, by dokładnie wzorować się na produkcji z, powiedzmy, 1952 r., ale jednak musi to mieć markę i klasę. To bardzo trudne i niestety drogie. Muszą w tym uczestniczyć najlepsi wykonawcy, musi być zamysł, kostiumy. To nie może być tanie i bez sensu.

Kiedy słucha się Pana zapowiedzi, że do Gdańska wróci operetka i baletowa klasyka, można pomyśleć, że jednak próbuje się Pan dopasować do części lokalnych gustów.

Chcę, żeby teatr operowy był jak sklep z dobrymi perfumami. W dobrych perfumeriach obowiązuje pewien standard, ale równocześnie można kupić rozmaite perfumy - i bardzo drogie, i tańsze.

Opera nie jest miejscem snobizmu i elitarnej sztuki?
Wydaje mi się, że żyje wśród nas coraz mniej snobów. Z badań, jakie przeprowadzałem w kilku miejscach, wynikało, że ludzie najczęściej wybierają się „na tytuł”. Jeśli gdzieś go już usłyszeli, to idą na premierę. Nie zawsze przy tym dobrze tytuł kojarzą. Swego czasu przygotowałem premierę „Balu maskowego” Verdiego. Wielu zaciekawionych tym tytułem dzwoniło do teatru z pytaniami, skąd wziąć kostiumy, czy trzeba będzie się przebierać...

A jednak znam wiele osób snobujących się na chodzenie do opery.
W Madrycie do dzisiaj obowiązuje tradycja, że w piątek na koncert chadza arystokracja przystrojona w brylanty, w soboty klasa średnia, a w niedzielę na ten koncert wejść można za darmo. Musimy sobie jednak uczciwie powiedzieć, że społeczeństwa, które niegdyś były wychowywane na operze, zmieniły się. Pojawiła się konkurencja: kino, YouTube, CD, internet. Jak z tym konkurować? Na czym ma opierać się nasza przewaga?

Na czym?
Szansa na zwycięstwo to różnorodność, ale drugim kierunkiem musi być edukacja. Pamiętam, że w szkole podstawowej grałem na flecie prostym i cymbałkach, był chór, raz w miesiącu przyjeżdżała do nas audycja muzyczna, a raz na kwartał szliśmy na koncert do filharmonii.

Dzisiaj edukacja artystyczna w szkołach leży.
I dlatego musi się tym zająć teatr. Do tej pory był on powołany raczej do tego, żeby wypełniać wieczory, a nie dni. Mój poprzednik uważał, że jeśli rodzic chce dzieci edukować, niech przychodzi z dzieckiem na spektakle i sam mu tłumaczy, o co w tym wszystkim chodzi.

O, przepraszam, a cykl „Opera? Si!”?
Był skierowany najczęściej do osób starszych, osiem razy w roku.

Nie, do odbiorcy familijnego.
To dobrze. Będziemy go kontynuować. Ale chcemy proponować edukację dla widzów w każdym wieku, od dzieci do emerytów, studentów, rodziny, 40-latków i wszystkich, którzy u nas już dawno nie byli lub nigdy.

Szukać widza chce Pan nie tylko edukując, ale i wychodząc poza budynek opery.
Uderzyło mnie, że w Gdańsku opera jest nieobecna w mieście. Odbywają się przeróżne imprezy, a opera w nich nie uczestniczy. Dlaczego? Ja chcę, żeby opera była w mieście obecna.

Poza Gdańskiem też? Np. w sopockiej Operze Leśnej?
Jestem przekonany, że uda nam się doprowadzić do operowych premier w Operze Leśnej. Spotkałem się z dużą przychylnością władz Sopotu, aby Opera Bałtycka tam gościła.

W wersjach koncertowych oper?
Nie, przygotujemy spektakl. Myślimy o czterech wieczorach, przy czym niekoniecznie dzień po dniu. Jednego dnia byłby to spektakl, z dekoracjami - wahamy się pomiędzy „Nabucco” a „Aidą”. Drugi dzień byłby może turniejem tenorów i na pewno zorganizujemy gorącą „Włoską noc”.

Zgodził się Pan na wpisanie do kontraktu stu tysięcy widzów rocznie. Jak gwiazda telewizyjna...
Sto tysięcy w moim trzecim sezonie w Operze Bałtyckiej.

Chce to Pan osiągnąć, schlebiając wszystkim gustom?

Nie schlebiając, tylko odpowiadając na nie. Pana zdaniem, po jakiej liczbie zagranych spektakli będziemy mieli pustą widownię na wagnerowskim „Holenderze tułaczu”?

Po dziesięciu? Czy dwudziestu?
Myślę, że dziesięć to maksimum. Poza tym widownia w Operze Bałtyckiej jest nieduża. Nawet przy założeniu stuprocentowej frekwencji, aby przyjąć sto tysięcy widzów, musielibyśmy grać rocznie dwieście spektakli. Będę zadowolony, jeśli uda nam się zagrać sto spektakli - operowych i baletowych. Pozostałych widzów musimy znaleźć gdzie indziej i dzięki innym działaniom. Jednym z moich pomysłów są sezony poświęcone różnym kulturom: włoskiej, francuskiej, hiszpańskiej i niemieckiej, z różnymi aspektami kulturowymi.

Nawet z kuchnią?
Z kuchnią, kawą, modą… ze wszystkim, co się z daną kulturą kojarzy i co sprawi, że nowe osoby odwiedzą po raz pierwszy budynek przy alei Zwycięstwa 15. Bo ludzi, którzy go odwiedzali, jak na razie jest bardzo mało.

A jeśli ktoś przeczyta o tych pańskich planach, pokręci nosem i powie: to jakiś eklektyzm?
To dobrze, że tak powie. A może to jest synkretyzm. Chciałbym, żeby jeszcze dopowiedział, jaką proponuje alternatywę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki