Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walki z zomowcami na ulicach Gdańska, strajk w stoczni [UNIKALNE, ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Dorota Abramowicz
Kim był młody mężczyzna zatrzymany i pałowany w 1987 r. pod kościołem św. Brygidy w Gdańsku? Kim starsza pani, zatrzymywana przez milicjanta, która próbowała mu pomóc?
Kim był młody mężczyzna zatrzymany i pałowany w 1987 r. pod kościołem św. Brygidy w Gdańsku? Kim starsza pani, zatrzymywana przez milicjanta, która próbowała mu pomóc? Zdjęcia z archiwum rodziny Babińskich
Zwyczajnie bała się o swoją trójkę, która z aparatami fotograficznymi w dłoniach wyrywała się na uliczne zadymy z milicją. Ubierała kraciaste paletko, nakładała beret, brała torbę w rękę i ruszała za dziećmi. O matce "zadymiarzy" Genowefie Babińskiej i tysiącu niesamowitych zdjęć z walk na gdańskich ulicach pisze Dorota Abramowicz

Piętro starej kamienicy przy ul. Polanki w Oliwie, na łóżku leży drobna kobieta. Z trudem otwiera oczy.

- Proszę się do niej uśmiechnąć, mama bardzo to lubi - mówi Piotr, gładząc siwe włosy starszej pani.

Pani Genowefa przeszła udar, nie może sama przełykać, więc pokarm dostarczany jest przez specjalną rurkę. Przez 24 godziny na dobę zdana jest na pomoc najstarszego syna, który ją karmi, myje i przewija.

Kobieta patrzy na mnie z pytaniem w oczach.

- Pani przyszła, by o tobie napisać - tłumaczy Piotr. - I o naszych zdjęciach...

Zdjęć jest ponad tysiąc. A na nich wojna uliczna - zomowcy pałujący demonstrantów, młodzi ludzie rzucający kamieniami, tłumy pod Brygidą, pogrzeb księdza Popiełuszki, strajk w stoczni. Czasem pojawia się na nich przeniesiona jakby z innej rzeczywistości sylwetka starszej kobiety w kraciastym paletku, berecie, z dużą torbą. Wygląda tak, jakby przed chwilą wyszła z kolejki po kartkowy przydział mięsa. Pozory mylą. To Genowefa Babińska, stała uczestniczka ulicznych manifestacji w Gdańsku, zwana przez zadymiarzy Matką.

- Wyszła na ulicę ze strachu o nas, swoje dzieci - Piotr Babiński, artysta plastyk, nauczyciel wychowania plastycznego spogląda z czułością na mamę. - Najbardziej bała się o mojego młodszego brata Pawła, wówczas ucznia Technikum Mechanicznego, który był niezłym rozrabiaką. Ja studiowałem w poznańskiej akademii, a nasza najmłodsza siostra, Ania, uczyła się fotografii. Nie braliśmy udziału w festiwalu pierwszej Solidarności, ale po ogłoszeniu stanu wojennego coś w naszej trójce pękło. Ruszaliśmy na zadymy w maju, sierpniu, w rocznicę strajków, w listopadzie i w grudniu. Przy każdej okazji. A ona brała torbę i szła za nami, gotowa jak lwica bronić dzieci przed aresztowaniem, biciem, niebezpieczeństwem.

Dzieci nie tylko bawiły się "w kotka i myszkę" z goniącymi je zomowcami i esbekami. Wyposażone w aparaty fotograficzne uwieczniały dramatyczne sceny na ulicach.

Anonimowe pałowanie

Gdańsk, brama stoczni. Turyści, podchodzący pod pomnik Poległych Stoczniowców 1970 zatrzymują się przy 36 tablicach ze zdjęciami i plakatami, pochodzącymi z pierwszej dekady Solidarności. To wystawa "Solidarnie ku wolności", przygotowana przez Grażynę Goszczyńską i Monikę Krzencessę-Ropiak z Europejskiego Centrum Solidarności z okazji Euro 2012, skierowana głównie do turystów zagranicznych. Wystawa miała zniknąć z placu już w połowie lipca, ale zainteresowanie ekspozycją było nadal tak duże, że władze Gdańska zgodziły się na pozostawienie jej do 15 września.

Jedna z fotografii robi szczególne wrażenie. Pochodzi z 1987 r., wykonano ją pod kościołem św. Brygidy w Gdańsku. Kilku zomowców okłada pałami klęczącego, młodego człowieka. Uważny obserwator po chwili zauważa z boku kadru starszą kobietę, która próbuje powstrzymać milicjantów. Wyciąga ręce w kierunku bitego chłopca, ale drogę zagradza jej inny zomowiec.

Większość zdjęć jest podpisana, ale tu widnieje informacja: autor anonimowy.

- Była to jedna z wielu zgromadzonych w naszym archiwum fotografii nieznanych autorów - mówi Grażyna Goszczyńska. - Wybraliśmy ją, bo opowiada pewną historię.

Kilka dni po otwarciu wystawy przez plac przechodził Piotr Babiński. Od razu rozpoznał ujęcie. - To moje, albo... brata - wyjaśnił z uśmiechem, wchodząc do pokoju zajmowanego przez Grażynę Goszczyńską. - Obaj fotografowaliśmy tamte zdarzenia i dziś trudno określić autorstwo wielu zdjęć. Jeśli gdzieś pojawiają się moje plecy, to autorem jest Paweł. I odwrotnie.

Piotr nie tylko rozpoznał anonimowe zdjęcie, ale także przekazał do Europejskiego Centrum Solidarności ponad tysiąc negatywów dokumentujących wydarzenia lat 80.

W ECS słyszę, że zdjęcia z archiwum Babińskich to prawdziwe wyzwanie.

- Chcielibyśmy wiedzieć, kim są uwiecznieni na nich ludzie, jakie były ich dalsze losy - mówi Grażyna Goszczyńska. - Może po publikacji w gazecie zgłoszą się do nas lub do redakcji? Proszę podkreślić, że przyniesione przez pana Piotra negatywy to bardzo cenny dar. Jestem pod ogromnym wrażeniem odwagi ludzi, którzy robili te zdjęcia. Przecież oni nieustannie ryzykowali! Wielu zawodowych fotoreporterów nie zdecydowałoby się na wyciągnięcie aparatu w momencie, gdy rusza na nich uzbrojony zomowiec. A bracia Babińscy uwieczniali zbliżenia ich twarzy!

Takie zdjęcie - z odległości półtora metra - zrobił Piotr na Długim Pobrzeżu w Gdańsku, prawdopodobnie w sierpniu 1988 r. Wyraźnie widać w oczach milicjanta, że nie odpuści młodemu człowiekowi z aparatem w dłoni. - Dostałem wtedy pałą po plecach - przyznaje Piotr. - Czy bałem się? Pewnie tak, ale adrenalina była silniejsza.

O Pawle koledzy opowiadali, że umiejętnie łączył walkę z fotografowaniem.

- Biegnie w stronę szpaleru zomowców, rzuca kamienie, a potem nagle zatrzymuje się, wyciąga aparat i cofając się pstryka jedną fotkę za drugą - mówili z podziwem.

Paweł nie uniknął aresztowania. Zatrzymano go pod koniec lat 80.

Aparat dla mamy

Pani Genowefa, rocznik 1927, była wtedy na rencie. Wcześniej, wraz z mężem, nieżyjącym już panem Józefem, pracowała na poczcie.

- Mama pochodzi z Wilna - opowiada najstarszy syn. - Wiele przeszła w czasie wojny, po jej zakończeniu próbowała nielegalnie wraz z siostrą przedostać się do Polski. Złapano ją, dopiero podczas kolejnej repatriacji w latach 50. trafiła do Gdańska. Tu poznała pochodzącego spod Tczewa tatę. Rodzina, dzieci były dla niej najważniejsze.

Najmłodsza Ania, która została później pielęgniarką, udzielała się w ruchu oazowym. Piotr, zwany przez mamę Maćkiem, interesował się plastyką i fotografią. Paweł był zawsze niepokornym duchem. Prawdziwy zadzior, skarżyła się, że nie mogła go powstrzymać przed wyjściem na ulicę.

- Biegaliśmy po podwórkach, przeskakiwaliśmy przez płoty, a mama ruszała za nami, nawołując: Maciek, Paweł! Musiała mieć nas na oku - wspomina Piotr.

Wychodząc z domu zabierali ze sobą starą Practicę, Zenitha, w późniejszym czasie - Nicona. A pani Genowefa wrzucała do ogromnej torby rolki filmów. Podczas zadym odbierała zdjęcia od dzieci i wydawała nowe filmy.

- Zastanawiam się, jakim cudem nigdy jej nie zatrzymano - mówi Piotr. - Może nie pasowała esbekom do wyobrażenia "zadymiary"? Nie traktowali jej jak zagrożenia? A przecież to dzięki niej działała nasza rodzinna firma fotograficzna.

Po powrocie do domu młodzi wywoływali zdjęcia we wspólnej łazience. Następnie pani Genowefa brała najciekawsze, pakowała po pięć do koperty i... sprzedawała z torby po niedzielnej mszy w Brygidzie. Pieniądze przeznaczali na filmy, sprzęt, materiały do wywoływania zdjęć.

- Matka nie umiała nawet filmu założyć, ale też się rwała do fotografowania - wspomina Piotr Babiński. - Mówiła, że to żadna sztuka i ona też potrafi. No to w końcu kupiliśmy jej radziecki tani aparat, którego nie trzeba było ustawiać do każdego zdjęcia. Mama wyciągała go z torby, pstrykała fotkę i chowała.

W 1988 r., gdy w Polsce przeprowadzano spis powszechny, pani Genowefa "z torby" zrobiła zdjęcie kilku zomowcom, legitymującym na ulicy młodych ludzi. Piotr podczas wywoływania podpisał je: "Spis powszechny". Ku zdumieniu dzieci i samej pani Genowefy, nieostra fotografia zdobyła pierwszą nagrodę na konkursie organizowanym przez podziemną Solidarność we Wrocławiu.
I wyszło na to, że mama też potrafi.

Tajemnica z Wrzeszcza

W mieszkaniu na Polankach przeglądamy kolejne zdjęcia. Dziewczyna podciąga spódnicę uciekając przed ZOMO, las rąk pod Brygidą pokazuje literę V, dziecko przygląda się bitemu chłopakowi, młodzi ludzie rzucają kamienie, zomowiec robi fotkę fotografującemu go Piotrowi, tłum na pogrzebie ks. Popiełuszki, Wałęsa obok Gwiazdy...

Wrażenie robi seria zdjęć z Wrzeszcza, przedstawiająca regularną bitwę uliczną na al. Grunwaldzkiej.

- To był chyba 1985, może 1984 rok - zastanawia się Piotr. - Wiele fotografii robiła siostra Ania z budynku przy dzisiejszym Manhattanie, zwanym dolarowcem. Wtedy to byłem świadkiem pewnej czarnej historii...

Na podwórko, gdzie mieści się obecnie hotel Szydłowski, pod naporem tłumu wycofało się pięciu, może siedmiu, zomowców. Chcieli się schować w piwnicy, ale obsypał ich grad kamieni. Wyszli, jeden dostał tak mocno, że miał czerwony kisiel zamiast twarzy. Karetkę, która go zabrała, jeszcze kilka razy zatrzymywano na ulicy. Było o krok od linczu. Ostatecznie tłum wypuścił rannego, który prawdopodobnie trafił do szpitala.

Tymczasem kilku innych zomowców wbiegło do klatki schodowej. Ukryli się w jednym z mieszkań. Kilkadziesiąt osób ruszyło za nimi. Napierali, dobijali się do drzwi. Wtedy nagle okazało się, że na czele tłumu szli... prowokatorzy - esbecy. Odwrócili się, wyjęli broń i zaczęli strzelać. Kule uderzały w sufit, ściany. Ludzie rozpierzchli się.

Kilkanaście minut później ktoś rozpoznał na ulicy jednego z prowokatorów. Tłum ruszył za uciekającym mężczyzną. Dopadł go w pobliskim parku, zaczęto rzucać kamieniami, kopać...

- Nie ruszał się - wspomina Piotr. - Podszedłem bliżej, wydawało mi się, że nie żyje. A potem musiałem uciekać, bo już nadciągało ZOMO.

Do dziś Piotr nie wie, czy tamten człowiek przeżył. I czy był naprawdę esbekiem.

- Przez następne dni przeglądałem gazety, szukając jakiejkolwiek wzmianki o człowieku z parku - wspomina. - Dziwna sprawa, nic na ten temat nie znalazłem. Do dziś zastanawiam się - dlaczego? Przecież dramatyczna sytuacja, być może nawet zakończona śmiercią człowieka, powinna być propagandowo wykorzystana przez władzę. A tu nic.

Niedokończona opowieść

Dalsze losy rodziny Babińskich to temat na odrębną opowieść.

Piotr uczestniczył w strajku w gdańskiej stoczni w 1988 r., drukował "Rozwagę i Solidarność", "Trzecią bramę", ulotki i komunikaty strajkowe. Zaangażował się w kampanię przed pierwszymi wolnymi wyborami, podczas której wykorzystano jego plakaty. Później pracował jako nauczyciel. Paweł dziś mieszka pod Tczewem, Anna w Gdańsku.

Pani Genowefa po śmierci męża zaczęła podupadać na zdrowiu. Nadszedł czas, gdy to na dorosłe dzieci spadł obowiązek troski o matkę. Wcześniej była pod opieką Pawła, potem wróciła z Piotrem do swojego mieszkania w Gdańsku. Po przebytym udarze nie może już sama opowiedzieć o wydarzeniach sprzed prawie 30 lat. A pewnie miałaby o czym opowiadać...

- Nigdy nie wyobrażała sobie, że zostanie bohaterką artykułu - mówi Piotr Babiński. - Zawsze powtarzała, że jest tylko matką, próbującą chronić swoje dzieci...
Jak to przeważnie z matkami bywa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki