Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walka o zakaz hodowli zwierząt futerkowych [REPORTAŻ, ZDJĘCIA]

Redakcja
Agnieszka Kamińska
A tam, takie gadanie! W głowach się poprzewracało od tej całej ekologii. Na wsi króle były, są i będą. Kiedyś trzymało się też nutrie. A mój ojciec w lesie łapał tchórze. Z ich skór szył piękne kołnierze. Naturalne futro to jest dopiero czysta ekologia. Proszę popatrzeć na mojego lisa. Mole byle czego by do ust nie wzięły - mówi 72-letnia Leokadia.

Lis bardzo już się sypie. Zalęgła się w nim kolonia moli. Wielopokoleniowa i świetnie odżywiona. Leokadia dostała lisa, a właściwie kołnierz z jego futra, na święta w 1969 lub 1970. No teraz już nie pamięta dokładnie. Zakupiony został przez jej świętej pamięci męża od znajomego hodowcy za dolary. Dopinała go do płaszcza albo zarzucała na żakiet. Miała go, gdy szła na sylwestra, urodziny czy wesele. A zresztą nie tylko ona! Lis robił furorę wśród sąsiadek. Wypożyczała go z ciężkim sercem. Raz nawet wysłała do Krakowa, na gorącą prośbę kuzynki. Popularność lisa może dziś jednak dziwić. Kołnierz składa się z wyliniałego ogona (tzw. kity) oraz dwóch zwisających bezwładnie łap z ogromnymi pazurami. Lis ma też spłaszczony nos i sztuczne, doszyte oczy. Jedna szklana źrenica skierowana jest na prawo, druga na lewo. Oczy sprawiają wrażenie, jakby zwierzę miało zeza rozbieżnego. Leokadia jednak jest z lisa dumna. Każe go wąchać. Mówi, że to sama natura, a nie jakiś tam śmierdzący syntetyk ropopochodny. Poważna ingerencja moli, ciężka wada wzroku i jednak lipcowa pogoda nie były przeszkodą w założeniu lisiego kołnierza do kościoła. Lis świetnie się sprawdza szczególnie podczas porannej mszy. Grzeje, a ciepło przyjemnie się rozlewa po całym ciele - zachwala kobieta. Ponoć przynosi też ulgę w stanach reumatycznych. Na lisie jednak nie koniec. Leokadia z kufra triumfalnie wyciąga czapkę. Oryginalne, białe króle! - krzyczy.  Widać, że i wobec króli mole nie były obojętne. Leokadia, 72-letnia mieszkanka gminy Zblewo, nie wyobraża sobie wsi bez hodowli zwierząt futerkowych. Mówi też, że jej garderoba byłaby niczym bez prawdziwego futra. Tymczasem posłowie oraz Ministerstwo Sprawiedliwości pracują nad zmianą przepisów o ochronie zwierząt. Jeśli ich propozycja wejdzie w życie, w Polsce znikną fermy zwierząt futerkowych.

 

Czytaj też: Kurniki i fermy trzody groźne dla turystyki na Pomorzu

 

- A tam, takie gadanie! W głowach się poprzewracało od tej ekologii! Na wsi króle były, są i będą. Na mięso i skórki się je hoduje. Kiedyś trzymało się też nutrie. Sama miałam 30 sztuk. A mój ojciec przed laty łapał w lesie tchórze. Budował na nie specjalne pułapki. Z ich skór szył piękne kołnierze. Oczywiście tchórze nie dorównywały lisom. Naturalne futro to jest czysta ekologia, bo szybko się rozkłada. O, proszę popatrzeć na mojego lisa. Mole byle czego by do ust nie wzięły - Leokadia macha ręką, odganiając rój moli.

Nie mogą tego słuchać ekolodzy i aktywiści prozwierzęcy. Słowa Leokadii to dla nich herezje, które przyprawiają ich o palpitacje serca.

-  To barbarzyństwo!  Trzeba z tym skończyć! Na przykład lisy, które w naturze są samotnikami i poruszają się po terenie 300-400 hektarów, zmuszane są do spędzenia całego życia na powierzchni pół metra kwadratowego. Wśród 40 sprawdzonych przez naszych wolontariuszy ferm na 12 z nich znaleziono ciała martwych zwierząt. Na terenie jednej z ferm sfilmowano lisa z odgryzioną kończyną, z której sterczała kość. Sprzeciwiamy się takiemu cierpieniu zwierząt. Jedyną możliwością rozwiązania problemu jest wprowadzenie całkowitego zakazu prowadzenia ferm - twierdzi Mikołaj Jastrzębski z Fundacji Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt - Viva.

 

Szynszyle pod ścisłym nadzorem

W Semlinie, w powiecie starogardzkim, działa jedna z największych w Europie hodowla szynszyli. Na wolności te zwierzątka żyją właściwie już tylko w jednym z rezerwatów w Chile. Ryszard Talaśka założył fermę sześć lat temu. Miał wówczas 2 tys. szynszylowych matek. Dziś jego hodowla liczy kilkanaście tysięcy sztuk tych zwierzątek. W hali znajduje się kilka bloków klatek z drutu. A w każdej rezyduje szynszyla. Gotowa pasza podawana jest do nich automatycznie. Podobnie jak woda, która leje się z rurki, gdy zwierzątko zbliży do niej pyszczek. Pod drucianą podłogą każdej klatki znajduje się folia. Spadają na nią szynszylowe kupy. Szynszyle mają też pojemniczki z wulkanicznym piaskiem, wzbogaconym siarką. To wanienki, w których się kąpią. Dostęp do tej przyjemności  jest reglamentowany automatycznie. Podobnie jak życie seksualne. Każdy samiec może odwiedzać cztery samice. Wędruje do nich drucianym,  międzyklatkowym korytarzem. Przechodzić mogą tylko mężczyźni. Panie nie mają dostępu do przejścia. Matki rocznie rodzą cztery szynszylątka (chociaż mogłyby więcej). Szynszyla ma delikatną psychikę. Gdy żyje w stresie, choruje, wyrywa sobie sierść. Pracownik wyciąga zwierzę z klatki, trzymając je za ogon. Szynszyla wówczas niemiłosiernie piszczy (Ryszard Talaśka mówi nawet, że to krzyk szynszyli). Uśmierca się je elektrycznie w osobnym pomieszczeniu. Hodowca sprzedaje skóry pośrednikom. Przekazuje je też na aukcję do Kopenhagi. Tam osiągają ceny od 150 do 400 zł za sztukę. Skóry z Semlina trafiają do wielu krajów. Popularnością cieszą się m.in. w Kanadzie.

 

Czytaj: Pomorskie będzie walczyło z dużymi fermami

 

- Bardzo chłonnym rynkiem zaczynają być Chiny. Na tamtejszy rynek trafia coraz więcej moich skór. Futro z szynszyli jest lekkie i piękne, dużo bardziej cenione niż to z norki. Mamy szynszyle w kolorze standardowym, czyli siwym, ale też czarne, aksamitne - opowiada Ryszard Talaśka.

Kilkanaście lat temu zaczynał od lisów, potem przerzucił się na szynszyle. Na fermie zatrudnia pięć osób. A formalnymi jej właścicielami są już jego synowie. Szkoły zajmowania się szynszylami, jak mówi, nie istnieją. Wszystkiego nauczył się z książek oraz metodą prób i błędów. Tę wiedzę przekazuje teraz dzieciom. O propozycji zmiany przepisów mówi spokojnie.

-  Jeśli chodzi o prowadzenie biznesu w Polsce, to już nic mnie nie zdziwi. Chcą zakazać prowadzenia ferm? Proszę bardzo. Tylko niech wypłacą odszkodowanie za likwidację fermy. Niech zwrócą mi pieniądze, które wydałem na tę działalność. A to są miliony złotych. Samo kupno zwierząt nie jest może dużym wydatkiem, ale trzeba zainwestować w halę, klatki, automatykę do podawania żywności. Spełniam wszystkie normy. Co jakiś czas mam tu kontrolę weterynaryjną. Nie rozumiem tych wszystkich głosów za likwidacją ferm. Równie dobrze można by było zakazać hodowli świń czy drobiu - mówi.

Z inspekcji weterynaryjnej dowiadujemy się, że na fermie w Semlinie nie odnotowano nieprawidłowości. W latach 2015-2017 przeprowadzono na niej siedem kontroli. Na Pomorzu działa 71 hodowców zwierząt futerkowych (w całym kraju jest ich 750). W naszym województwie najwięcej jest ferm lisów (38 gospodarstw) oraz norek (33). W naszym regionie działa też 18 ferm szynszyli. Hoduje się również m.in. jenoty (8 hodowli) i króliki (2 gospodarstwa). Inspekcja weterynaryjna w latach 2016-2017 stwierdzała różne nieprawidłowości w kontrolowanych gospodarstwach. Dotyczyły one głównie braków lub błędów w dokumentacji. Ujawniono też m.in. nieprawidłowości dotyczące miejsca składowania środków dezynfekcyjnych i obornika. Wskazywano na błędy w zabezpieczeniu przed dostępem innych zwierząt, w tym gryzoni. Stwierdzono też przypadki stosowania w hodowli niewłaściwych wymiarów klatek.

- Skala nieprawidłowości w tym zakresie nie dawała podstaw do kierowania spraw do prokuratury. W wyniku działań i postępowań administracyjnych powiatowych lekarzy weterynarii uchybienia były niezwłocznie usuwane przez właścicieli. Na Pomorzu był też przypadek stosowania w uboju zwierząt futerkowych narzędzia niespełniającego wymogów przepisów rozporządzenia Rady Europejskiej. Powiatowy lekarz weterynarii skierował sprawę do organów ścigania. Postępowanie zostało umorzone. A hodowca złożył oświadczenie o zaprzestaniu działalności - wyjaśnia Maciej Dragun z Wojewódzkiego Inspektoratu Weterynarii w Gdańsku.

 

Hodowcy kontra parlamentarzyści

Sprawa budzi emocje w branży futerkowej.

Na polskich fermach pracuje 12-13 tys. pracowników. To dane z Polskiego Związku Hodowców Zwierząt Futerkowych. Cała branża może zaś tworzyć 50 tys. miejsc pracy. Według hodowców, likwidacja wszystkich ferm w kraju jest niesprawiedliwa. To wrzucanie uczciwych i nieuczciwych przedsiębiorców do jednego worka - słyszymy od nich.

- Potępiamy wszystkie przypadki łamania przepisów dotyczących dobrostanu zwierząt. Każdy taki przypadek powinien być natychmiast i bezwzględnie karany. Sprzeciwiamy się jednak stosowaniu zasady odpowiedzialności zbiorowej. Spełniamy wszystkie przepisy prawa krajowego i unijnego dotyczące dobrostanu zwierząt - mówi Daniel Chmielewski, prezes Polskiego Związku Hodowców Zwierząt Futerkowych.

Dodaje też, że na  fermach na początku roku wprowadzono certyfikację, która obejmuje wszystkie etapy hodowli zwierząt. - Ponieważ w ostatnim czasie w Europie nasila się kampania „obrońców praw zwierząt” zmierzająca do wprowadzenia zakazu hodowli zwierząt futerkowych, zdecydowaliśmy się wprowadzić kolejny program dobrostanu zwierząt. Wszystkie fermy już teraz spełniają rygorystyczne przepisy krajowe i unijne. Ale my chcemy iść jeszcze dalej. Stąd pomysł na wdrożenie programu Wel Fur - wyjaśnia Daniel Chmielewski.

Certyfikaty, zapewnienia i programy hodowców nie robią żadnego wrażenia na Parlamentarnym Zespole Przyjaciół Zwierząt, który przygotowuje nowelizację ustawy. Projekt przewiduje, że zakaz prowadzenia hodowli miałby zacząć obowiązywać od 2025 roku. Chodzi o to, by przedsiębiorcy  mieli czas na wygaszenie produkcji. Autorzy nowelizacji powołują się m.in. na raport Najwyższej Izby Kontroli. Wynika z niego, że w 87 proc. skontrolowanych przez NIK ferm nie przestrzegano wymagań ochrony środowiska. A w 48 proc. działalność hodowlana prowadzona była nielegalnie. W 35 proc. zbadanych ferm nie przestrzegano przepisów weterynaryjnych. Spośród 20 kontrolowanych ferm w 15 stwierdzono  przedostawanie się obornika zwierząt do gruntu. Kontrole ujawniły też, że działalność sprzyja tworzeniu się mechanizmów korupcjogennych.

- Dlatego proponujemy wprowadzenie całkowitego zakazu chowu zwierząt w celu pozyskania futer. Takie hodowle powinny być zabronione w Polsce. I to jak najszybciej. Ta działalność jest okupiona cierpieniem zwierząt. Dominuje u nas chów klatkowy, bez stałego podłoża, na konstrukcji z metalowych krat. Uniemożliwia to prawidłowy rozwój kończyn u zwierząt, prowadzi do zwyrodnień, a w wielu przypadkach do śmierci - wyjaśnia Paweł Suski, z PO, szef Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt.

Zgodnie z rozporządzeniem ministra rolnictwa, minimalna powierzchnia klatki dla  jednego lisa wynosi 0,6 metra kwadratowego. Dwa lisy mają do dyspozycji metr kwadratowy. W przypadku więcej niż dwóch osobników limit wynosi po 0,4 metra kwadratowego na każde kolejne zwierzę. - Trzymanie lisów, które są inteligentnymi zwierzętami, na drutach, w małych klatkach, to okrucieństwo. Dziś hodowla zwierząt futerkowych jest działalnością typowo rolniczą, dlatego wpływy podatkowe do budżetu są znikome, a dane o zatrudnieniu niepełne i niejasne. Nawet minister rolnictwa nie dysponuje wiarygodnymi danymi dotyczącymi tej działalności - argumentuje  Paweł Suski.

Posłowie chcą też wprowadzić zakaz trzymania psów na uwięzi oraz występowania zwierząt w cyrkach.

 

Wpływ Fiony i Czarusia

Projekt zakładający zaostrzenie kar za znęcanie się nad zwierzętami przygotowało też Ministerstwo Sprawiedliwości. Za czyny ze szczególnym okrucieństwem i premedytacją może grozić nawet do pięciu lat pozbawienia wolności. Skazani będą musieli obligatoryjnie płacić nawiązki finansowe na rzecz ochrony zwierząt. Pakiet prozwierzęcych zmian popiera PiS. Już na początku roku Jarosław Kaczyński na jednej z anten radiowych wypowiedział się na temat ferm: „Dzieją się rzeczy barbarzyńskie, a niektórzy z zewnątrz traktują Polskę jako kraj, gdzie wszystko można, chociaż w ich ojczyznach jest to zakazane. Jestem za tą ustawą, która została przygotowana. Ona jest bardzo twarda i bardzo ostra”. Natychmiast pojawiły się komentarze, że być może prezes chce „ekologicznie” wybielić PiS po wpadce z lex Szyszko albo w pewien sposób osłabić opozycję.

- Zapewne „ekolodzy” nie są grupą, o której akceptację lub uznanie PiS jakoś szczególnie zabiega. Wydaje się, że obecne pozytywne podłoże dla bardzo potrzebnej nowelizacji ustawy wynika zarówno ze względów politycznych, jak i z autentycznego przekonania prezesa Kaczyńskiego co do etycznej wagi tej sprawy. Z perspektywy strategiczno-politycznej wsparcie obecnej propozycji reform prawa o ochronie zwierząt ma na celu raczej osłabienie pozycji „ekologów” niż przeciąganie ich na stronę PiS. Jest wysoce prawdopodobne, że farmerzy i myśliwi poprą PiS, nawet jeśli łańcuchy się wydłużą, a maltretowanie zwierząt na arenach cyrkowych zostanie zakazane. Natomiast przychylając się do sensownych rozwiązań legislacyjnych, PiS wytrąci część argumentów z rąk tej części opozycji, która jest wrażliwa na cierpienie zwierząt. Po ewentualnym przeprowadzeniu reformy prezes Kaczyński zdobędzie silną podstawę do stwierdzenia, że także w sprawie zwierząt PiS zdziałało więcej niż niektóre, znane z pustych deklaracji, partie opozycyjne - mówi dr Roland Zarzycki z Collegium Civitas.

Niektórzy eksperci wskazują na koty. Prezes PiS przez lata opiekował się kotem Alikiem. Obecnie w jego żoliborskim domu mieszkają Fiona i Czaruś. Ich wpływ na prezesa może być kluczowy. I jest tu coś na rzeczy. W Sejmie, podczas drugiego czytania, poseł Suski znalazł w propozycji  przepisów kontrowersyjny zapis. Chodzi o to, że właściciel zwierzęcia, skazany za znęcanie się nad nim, po trzech latach mógłby to zwierzę odzyskać. Suski zaapelował: „Panie prezesie, ma pan kota. To stwarza wrażenie, że lubi pan zwierzęta. Chcę poprosić, by zagłosować nad naszą poprawką”. Prezes PiS najpierw zaapelował o pięć minut przerwy dla jego klubu poselskiego. Ostatecznie odstąpiono od procedowania nowelizacji. Wygląda na to, że wątpliwy zapis zostanie zmodyfikowany lub usunięty.

- Projekt ustawy idzie w zdecydowanie dobrym kierunku. Jesteśmy szczęśliwi, że projekt popierają politycy z różnych środowisk, i mamy nadzieję, że w tym temacie będzie możliwe ponadpartyjne porozumienie dla dobra zwierząt. Mamy nadzieję, że w tej kadencji Sejmu uda się wprowadzić ten zakaz. W Polsce nie ma praktycznie rynku zbytu na futra. Produkowane w Polsce skóry są eksportowane do Rosji i Chin, a my ponosimy bardzo duże koszty, m.in. środowiskowe. Mówimy tu o milionach zwierząt zabijanych każdego roku - dodaje Mikołaj Jastrzębski z Fundacji Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt - Viva.

Zakaz hodowli zwierząt na futra został już wprowadzony w Wielkiej Brytanii, Austrii, Chorwacji, Holandii, na Słowacji. Niedawno wprowadzili go Czesi. Tymczasem Polska jest jednym z największych producentów skór ze zwierząt futerkowych.  - Jeśli wejdzie zakaz, to biznes może przenieść się do podziemia i będzie prowadzony, ale nielegalnie - ostrzega Ryszard Talaśka.

 

 

Szynszyla to gryzoń, który w naturze żyje już właściwie tylko w jednym z rezerwatów w  Chile. Zwierzęta uwielbiają  zbocza gór. Świetnie czują się na wysokości. Zasiedlają szczeliny między skałami. Żyją w koloniach. Tereny zajmowane przez poszczególne kolonie to zwykle od 1,5 do 113 hektarów. Dzika, rabunkowa gospodarka łowiecka doprowadziła do wybicia niemal całej populacji szynszyli na wolności

 

Agnieszka Kamińska

[email protected]

 

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki