Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walentynki 2022. Amanci w teatrze - to dla nich przychodzili do teatru widzowie. Dziś... nikt już nie rzuca szmaragdów na scenę

Grażyna Antoniewicz
Przed nami Walentynki - dzień zakochanych, warto tego dnia wybrać się do teatru na romantyczną randkę. Być może trafimy na sztukę, w której amant i amantka wyznają sobie miłość. Sto lat temu amanci byli filarami zespołu, czymś tak fundamentalnym dla teatru jak loża, sufler, kurtyna i próba generalna. To dla nich przychodzili do teatru widzowie, mężczyźni rzucali kwiaty na scenę, niekiedy też brylanty czy szmaragdy, a panie mdlały na widok swojego scenicznego bóstwa. Po wojnie także chodziło się do teatru, aby zobaczyć swojego idola.

Tajemnicza Koreanka

Gorące uczucie w latach 80. wzbudzał Jarosław Tyrański (aktor Teatru Wybrzeże). Kobiety zachwycały się nim bez względu na to, co grał. Istniał nawet jego fan club. Gdy grał Kaligulę, scenę zasypano kwiatami, a tłum nastolatek szturmował po spektaklu teatralną portiernię. Chodziły słuchy, że salwował się ucieczką przez okno, ale aktor zapewniał, że nigdy nie uciekał przed wielbicielkami. W akademikach, dziewczyny stawiały mu ołtarzyki - portrety aktora całe w kwiatach. Wielbicielki słały telegramy z wyznaniami miłości. Kochały się w nim na zabój uczennice szkolne. Ponoć otrzymał kiedyś taki list. „Szanowny Panie. Pragnę wyjść za Pana za mąż, ale do 18 lat brakuje mi jeszcze 6 lat. Czy zechce Pan na mnie poczekać? Tata nie chce słyszeć o małżeństwie, więc chyba ucieknę z domu. Zosia". Swoją chłopięcą urodą uwodził nawet w Korei. Teatr Wybrzeże grał „Kaligulę” w Seulu. Po powrocie do kraju zaczął dostawać pachnące koperty. Tajemnicza Koreanka zapewniała, że wkrótce przyjedzie do Gdańska, budząc prawdziwy niepokój młodego aktora, który ni czort nie mógł sobie przypomnieć tej znajomości.
Nadgryziony bukiet

Ale cofnijmy się do czasów jeszcze wcześniejszych, lat 60. Ciepła wiosenna noc - przed Teatrem Kameralnym stoją starsze panie: jedna z bukiecikiem kwiatów, druga z różą. Właśnie skończył się spektakl, czekają więc na swoją ulubioną aktorkę - Kirę Pepłowskę - artystkę wielbioną przez kobiety, adorowaną przez mężczyzn. Mężczyźni malowali jej portrety, pisali dla niej wiersze, wdrapywali po rynnie do mieszkania na pierwszym piętrze domu przy ulicy Bema w Sopocie. A ona królowała na scenie i w życiu.
Starsi sopocianie pamiętają wędrującą po Monte Cassino parę - wytworną damę, której towarzyszy mężczyzna w płaszczu zarzuconym na ramiona jak peleryna. To Antoni Suchanek artysta malarz zafascynowany teatrem, który nie raz portretował aktorkę. Jak pisała Malwina Szczepkowska: Była to uroda trochę w typie Grety Garbo, klasyczna, lecz Kira miała w twarzy coś niepokojącego.

- Nie jest tajemnicą, że wielu mężczyzn kochało się Kirze, wielu próbowało ją zdobyć - opowiadała Lucyna Legut. - Między innymi wzięty w owym czasie doktor, który, nie mogąc doprosić się pozwolenia na złożenie wizyty w domu aktorki, postanowił w szaleńczy sposób wedrzeć się na komnaty Wawelu (tak córka Kiry nazywała jej mieszkanie). Była noc. Letnia i parna. Kira siedziała przy swoim antycznym biurku i pisała listy do brata. Zagłębiona w pisaniu nie zwróciła uwagi na szuranie za oknem, gdy nagle pojawił się w nim wielbiciel – doktor z pękiem kwiatów w zębach. Jednak musiał opuścić Wawel razem z nadgryzionymi kwiatami.

Łamał serce na odległość

Prawdziwym przedwojennym amantem był Andrzej Szalawski przez jakiś czas związany z Teatrem Wybrzeże (lata 1965 -1974). Kochały się w nim dziewczęta i starsze panie. Dziewczęta nie miały śmiałości wyznać mu uczucie, bo jakże startować do Juranda z „Krzyżaków”? A on? Łamał serca na odległość. Już przed wojną grywał w filmach. Zabójczo zbudowany. Przepiękny głos, ba, głosisko! Jedna ręka z tyłu, druga na guziku - napoleońska postawa. Podkreślał swoją amanckość. Zawsze wytwornie ubrany, o co dbała żona Iza Wilczyńska. Był wiernym mężem, choć, bywało, rzucał gorące spojrzenia w stronę pięknych pań. Jak każdy przyzwoity mężczyzna lubił bowiem kobiety. Był dżentelmenem. Nienawidził jak ktoś palił papierosy. Był też uparty i zachłanny na brawa.

Wolał grać pokrakę i łotra

Zbigniew Gawroński, absolwent studia Iwo Galla, jeden z pierwszych aktorów Teatru Wybrzeże przez prawie pięćdziesiąt lat na scenie zagrał wiele ważnych ról, w tym również uwodzicieli.

- Miałem warunki amanta i często takie postacie mi proponowano, a ja nienawidziłem tych ról. Uwielbiałem charakterystyczne, komediowe, wolałem zagrać pokrakę lub łotra - opowiadał.

Także Mirosław Krawczyk (aktor Teatru Wybrzeże) w młodości nie lubił, gdy obsadzano go w rolach amantów, wolał grać postacie charakterystyczne, barwne. Po studiach zadebiutował jako Edmund w "Damach i huzarach" Fredry u Jana Machulskiego.

- Gra się sobą, wiadomo, trzeba sobie wymyślić postać - opowiadał Mirosław Krawczyk. - Tego nas uczył profesor Jerzy Merunowicz w szkole teatralnej. Mawiał: "Najgorsze są takie amanty, które snują się po scenie nie wiadomo po co". Więc zacząłem kombinować, zacznę kuleć, a może się zbrzydzić? Jak to usłyszał Jasiu Machulski (śmiech) powiedział: "Stary, nie udziwniaj, tylko wymyśl sobie emocje, które masz zagrać między Zosią a Edmundem czy Majorem.

Stanisław Michalski, aktor Teatru Wybrzeże miał duże powodzenie u kobiet. Pewnego razu po przedstawieniu dostał bukiet kwiatów, do których dołączony był... klucz z adresem. - Poszedłem. Sympatyczna wielbicielka mieszkała w Gdyni - wspominał. - Czekała z kolacją, pogadaliśmy, potańczyliśmy, ale zaczęło robić się smętnie. Więc powiedziałem: pani pozwoli, że się pożegnam, bo ucieknie mi ostatni trolejbus do Sopotu, a tam po przybyciu na Wybrzeże mieszkałem.

Perfidny drań i.. amant

W gdyńskim teatrze Miejskim przez wiele lat czołową parą amantów byli Beata Buczek - Żarnecka i Piotr Michalski. Pojawiali się jako kochankowie, małżonkowie... zawsze w gorącej relacji.

Piotr Michalski ulubieniec publiczności równie pewnie czuje się w rolach amantów, jak i perfidnych drani, zresztą jedno nie wyklucza drugiego. Kreowani przez niego bohaterowie nigdy nie są jednoznaczni. W sztuce „Rozważna i romantyczna" Jane Austen, gra amanta. Na scenie pojawia się jako młody i przystojny Willough, niezłe ladaco.

- Jeszcze amant (uśmiecha się aktor). Ale amant to stan duszy, a nie wygląd, choć może wygląd też jest ważny, przecież z jakiegoś powodu te kobiety się zakochują, z jakiegoś powodu potrafimy je oczarować - mówi Piotr Michalski.

Również Szymon Sędrowski ma swoje wielbicielki. Przyszedł do nas z Lublina. W serialu "Anna German" zagrał jej męża. W gdyńskim teatrze początkowo nie grywał amantów. Pojawił się w bajce Andersena jako Pan Wrona, a w sztuce Moliera "Chory z urojenia" jako niezbyt rozgarnięty syn medyka.

- Cieszę się bardzo, że nie zostałem już zaszufladkowany. To radość, gdy można (najprościej mówiąc) pobawić się swoim zawodem, zagrać tak różne typy osób - mówi. Jednak od ról amantów nie udało mu się uciec.

- Jak zaczynałem pracę w Teatrze Wybrzeże, to sławę amanta miał Staszek Michalski, który zagrał wielu amantów a potem zaczął wchodzić w inne role - wspomina Krzysztof Babicki, dyrektor Teatru Miejskiego w Gdyni. - Amantką była w tym czasie Ewa Kasprzyk, która zagrała m.in. Kleopatrę w Antoniuszu i Kleopatrze” Shakespeare’a, przez długi czas Joanna Bogacka, grała różne wcielenia amantek. Takim żelaznym amantem od 10 lat w naszym teatrze jest Szymon Sędrowski. Gra w sztuce Prawda", gdzie ma żonę i kochankę i daje sobie radę - żartuje Krzysztof Babicki. - Niektóre panie "chodzą dla niego do teatru". Pytają czy to na pewno pan Sędrowski gra w tej sztuce. Ale myślę, że dzisiaj amant to jest pojęcie trochę z myszką.

Bajeczne czasy

I na koniec naszej nieco nostalgicznej wędrówki w czasie przypomnimy jak to niegdyś wielbiono piękne aktorki.
"W czasach, kiedy słynna gwiazda Lucyna Messal brylowała na scenie (debiutowała w 1909 r.), adoratorzy - szalenie hojni - mieli gest. Obsypywali wielkie diwy brylantami albo szmaragdami, wplatając je w kosze, czy wielkie bukiety kwiatów. Takie to były bajeczne czasy dla aktorek. Żadna z nas już tego nie zaznała. Nieraz dostawało się kwiaty i słodycze, ale złota ani szmaragdów żaden z adoratorów w kwiaty nie wkładał - pisze w swojej książce "Ostatni gong" znakomita i piękna aktorka Bogusława Czosnowska, która również grywała amantki i miała swoich wielbicieli wśród panów na widowni.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki