Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W więzieniu w Sztumie, z którego wyszedł Henryk Z., leczy się 30 osób z dewiacjami seksualnymi

Dorota Abramowicz, współpr. Anna Sztym
Piotr Szymański
Na oddziale więzienia w Sztumie, który opuścił pedofil i morderca Henryk Z., przebywa ponad 30 osób z dewiacjami seksualnymi. Terapia nie musi leczyć, ma tylko sprawić, by nie było z nimi gorzej.

Zakład Karny w Sztumie został zbudowany przed wiekiem, na planie krzyża. Nie wiadomo, czy niemieccy architekci projektujący na Powiślu potężne więzienie dla Prus Wschodnich i Zachodnich świadomie sięgnęli po symbol wiary chrześcijańskiej i cierpienia ofiarowanego przez Boga ludzkości. Dziś prawe ramię krzyża zajmuje oddział terapeutyczny dla ponad stu skazanych z niepsychotycznymi zaburzeniami psychicznymi lub upośledzonych umysłowo. U co trzeciego stwierdzono zaburzenia preferencji seksualnych.

- Jeśli pani spyta, czy trafiają tu osoby z rozpoznaną pedofilią, zoofilią, raptofilią [odmiana sadyzmu, polegająca na osiąganiu rozkoszy przez gwałt - red.], nekrofilią, somnofilią i wieloma innymi, rzadkimi dewiacjami seksualnymi, odpowiem krótko: z każdym takim przypadkiem mieliśmy do czynienia - mówi pułkownik Jan Morozowski, dyrektor Zakładu Karnego w Sztumie.
Spośród 157 polskich więzień tylko w 22 działają oddziały terapeutyczne dla skazanych. W siedmiu z nich, w tym także w Sztumie, przebywają osoby zaburzone skazane za przestępstwa przeciw wolności i obyczajowości seksualnej.

Tablica "Oddział VII terapeutyczny", pusty korytarz za kratami, strażnik otwiera kolejne drzwi, mijam rząd niedawno wyremontowanych cel. Cisza, spokój.

- Tu możemy wejść - mówi psycholog.

Trzej mężczyźni stają na baczność. Grzeczne "dzień dobry". Na ekranie prywatnego telewizora miga kolorowy obraz. Oddzielona drzwiami toaleta. Porządek. Zgadzają się na zdjęcie, ustawiają się plecami do obiektywu. "Do widzenia". Trzask zamykanych drzwi. Do następnej celi mogę zajrzeć przez wizjer. Przed oknem stoi samotna postać.

Cele są jedno- lub wieloosobowe. Z monitoringiem włączanym tylko wtedy, gdy się pojawia zagrożenie. Z systemem domofonów, pozwalających na łączenie się o każdej porze dnia i nocy strażników z celą i osadzonych ze strażnikami. Z kilkuosobową grupą terapeutyczną, złożoną z sześciu psychologów (cztery z nich to kobiety), doświadczonych wychowawców i terapeutów zajęciowych. Część psychologów legitymuje się ukończonymi podyplomowo studiami w zakresie seksuologii. Zespół prowadzi indywidualnie i grupowo terapię, której zadaniem jest zmniejszenie ryzyka powrotu do przestępstw na tle seksualnym. Udział w terapii jest obligatoryjny dla osób ze zdiagnozowanymi zaburzeniami preferencji seksualnych.

Czy roczne zajęcia uczące, jak sobie radzić z nagromadzonym napięciem, uświadamiające, jaką krzywdę zrobili swoim ofiarom, sprawią, że nie dojdzie do recydywy? Czy raczej skazani są jak bomby z opóźnionym zapłonem? I czy w ogóle można ich wyleczyć?

Major Małgorzata Sarnowska, psycholog pracujący od 24 lat w sztumskim więzieniu, zarazem oficer prasowy: - Nikt od nas tego nie wymaga. Oddział terapeutyczny jest po to, by zaburzenia się nie pogłębiały. A tak czasem może być. Staramy się pomóc osadzonym u nas osobom wyjść na wolność w nie gorszym stanie niż do nas trafili.

Czasem brak poprawy oznacza, że na wolność wychodzi ktoś, kto może stanowić zagrożenie. 17 stycznia tego roku oddział terapeutyczny, po odbyciu kary 25 lat pozbawienia wolności, opuścił Henryk Z., seryjny gwałciciel dzieci, skazany ostatnim wyrokiem za gwałt i zabójstwo niemowlęcia.

Przypadek Henryka Z.

W 1987 roku milicja w Świdnicy, ówczesnym województwie wałbrzyskim, została zawiadomiona przez rodziców o zaginięciu pięciomiesięcznego Kubusia. Natychmiast wszczęto poszukiwania dziecka. Nad rzeką Bystrzycą milicjanci zauważyli mężczyznę idącego z dzieckiem na ręku. Mężczyzną był Henryk Z., sąsiad rodziców chłopca. Dziecko już nie żyło. Opis obrażeń brutalnie zgwałconego Kubusia nie nadaje się do publikacji.

Henryk Z. był już wcześniej znany milicji, prokuratorom, sędziom. Krzywdził dzieci od piętnastego roku życia. Pierwszą jego ofiarą był 10-letni chłopiec. Kolejną, w 1975 roku, 10-letnia dziewczynka. Wyszedł z więzienia po zaledwie dwóch latach i zaatakował 15-latka. Trafił za kratki na trzy lata i po krótkim pobycie na wolności w 1980 roku zgwałcił 10-letnie dziecko.
Wtedy, w 1987 roku, milicjanci, szukający sprawcy innego zabójstwa, dokonanego na 13-letniej dziewczynce z pobliskiego Dzierżoniowa, wiedzieli już o "panu ze Świdnicy", który przyjeżdżał samochodem i częstował dzieci cukierkami. Śledczy mieli nawet zatrzymać Z., ale spóźnili się o jeden dzień. Kubuś był jego ostatnią ofiarą.

Jeszcze zanim Z. trafił do sztumskiego więzienia, badający go do sprawy specjaliści przygotowali diagnozę, z której wynikało, że nie ma szans, aby jakakolwiek metoda lecznicza i wychowawcza mogła zmienić zboczony popęd mężczyzny lub na stałe go stępić. Konkluzja: Henryk Z. powinien być izolowany od społeczeństwa.

Ćwierć wieku później zespół psychologów z Zakładu Karnego uznał, że ryzyko związane z przebywaniem Henryka Z. na wolności jest nadal bardzo duże. Informacja o tym trafiła do Sądu Okręgowego, który mógł podjąć decyzję o przedłużeniu izolacji zabójcy Kubusia.

Teoretycznie miało nie być z tym najmniejszego problemu.

Burza wokół "bestii"

Pod koniec 2013 roku przez Polskę przetoczyła się dyskusja związana z przewidywanym opuszczeniem więzienia przez innego seryjnego mordercę i gwałciciela. Mariusz Trynkiewicz, skazany w 1988 roku za zabójstwo czterech chłopców na karę śmierci, skorzystał z ogłoszonej w 1989 roku amnestii.

Kodeks karny nie przewidywał w tamtym czasie kary dożywocia, więc wyrok zamieniono na 25 lat więzienia. Perspektywa wyjścia na wolność Trynkiewicza zmobilizowała Sejm do uchwalenia tzw. ustawy o bestiach. Krótko mówiąc - przy spełnieniu łącznie trzech warunków (sprawca odbywa karę pozbawienia wolności w systemie terapeutycznym, występuje u niego zaburzenie psychiczne, np. preferencji seksualnych, i istnieje ryzyko, że po wyjściu z zakładu karnego popełni on czyn zagrożony karą powyżej 10 lat pozbawienia wolności) zostaje on objęty nadzorem prewencyjnym lub umieszczony w Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie.

Pierwszym krokiem w procesie chroniącym społeczeństwo przed zagrożeniem jest wniosek wysłany przez dyrektora zakładu karnego. Wniosek o izolację Henryka Z. pół roku przed zakończeniem odbywania przez niego kary wystosował do Sądu Okręgowego w Gdańsku dyrektor ZK w Sztumie płk Jan Morozowski. Sąd, przed wydaniem decyzji, poprosił biegłego seksuologa o wydanie opinii.

Na Pomorzu sędziowie nie mają wielkiego wyboru. Tylko dwie osoby, legitymujące się odpowiednim wykształceniem, gotowe są sporządzać tego typu opinie.

- Sprawa jest bardzo trudna - mówi ostrożnie doktor X., specjalista seksuolog z wieloletnim doświadczeniem w leczeniu zaburzeń seksualnych, pytany, dlaczego nie ma jej na liście biegłych. - Powiem najkrócej: jest to zbyt obciążająca, ze względów emocjonalnych, praca.

Biegły, do którego zwrócili się sędziowie, nie dotrzymywał, mimo ponagleń, kolejnych terminów. Ostatecznie opinia została wydana dwa tygodnie po tym, gdy Henryk Z., jako człowiek wolny, opuścił zakład w Sztumie.
A kiedy poinformowała o tym ogólnopolska stacja telewizyjna TVN24, rozpętała się burza.

Nie hasają na wolności

Przed tygodniem tabloidy alarmowały "Trwoga na Pomorzu! Ta zwyrodniała bestia może być wszędzie!".
Reporter telewizyjny pukał do zamkniętych drzwi mieszkania Henryka Z. w Świdnicy. Nikt nie otwierał. Padło więc budzące dreszcz pytanie - gdzie przebywa pedofil i morderca? Z podtekstem - jeśli nie wiadomo gdzie, to dziś w całym kraju nikt nie może się czuć bezpiecznie.

W 10-tysięcznym Sztumie nie widać śladów paniki.

- Słyszała pani o Henryku Z., tym mordercy i gwałcicielu?

- Miałabym się bać za każdym razem, gdy kogoś wypuszczają? - wzrusza ramionami młoda kobieta z wózkiem, zaczepiona na ulicy Nowowiejskiego, niedaleko budynku Zakładu Karnego. - Przecież ci uwolnieni więźniowie tu nie zostają, od razu dostają bilet i jadą do swoich domów. Sztum to bezpieczne miasto.

Od innego mieszkańca słyszę, że ludzie są "oswojeni" - mieszka tu w końcu wiele osób pracujących w Zakładzie Karnym, emerytowani strażnicy i wychowawcy, ich rodziny, sąsiedzi. Mężczyzna przyznaje jednak, że im dalej od Sztumu, tym bardziej obawa może narastać. Zwłaszcza jeśli będzie się bezkrytycznie wierzyć doniesieniom medialnym.

- Proszę nie straszyć, że osoby te hasają na wolności. Mam przekonanie, graniczące z pewnością, że Henryk Z. jest dobrze zabezpieczony - stwierdza dyrektor Jan Morozowski. I dodaje: - Niepotrzebne jest nakręcanie lęku. Wiemy, co my zrobiliśmy i kto pilnuje pana Z. Nietrudno sobie wyobrazić oburzenie społeczne, gdyby któraś z takich osób, wskutek błędów w realizacji ustawy, skrzywdziła kogokolwiek.

Dlatego też, zapewne przewidując problemy związane z powolną pracą polskich sądów, stworzony został system podwójnych zabezpieczeń. Szefowie więziennictwa i policji zawarli porozumienie w sprawie systemu wczesnego ostrzegania. Na pół roku przed wyjściem na wolność osoby, która może stanowić zagrożenie, wiadomość z zakładu karnego trafia do Komendy Głównej Policji. Są tam dane osobowe więźnia, jego adres na wolności, informacja o przestępstwie, jakiego dokonał, i o skutkach terapii.
Od tej chwili specjalna grupa funkcjonariuszy, powołana do monitorowania przypadków skazanych z zaburzeniami, jest w stałym kontakcie z zakładem karnym. Policjanci spotykają się z więziennikami, zbierają kompletne dane na temat skazanego. Kiedy wychodzi na wolność, otaczają go "opieką".

Jak to wygląda w praktyce? Słyszę, że różnie. Jeśli delikwent wyraża zgodę, funkcjonariusze zabierają go w sobie tylko znane miejsce. Jeśli nie - i tak pilnują go przez 24 godziny na dobę.

Nieoficjalnie wiadomo, że Henryk Z. wyraził zgodę na policyjną opiekę. Funkcjonariusze nie tylko chronią przed nim potencjalne ofiary, ale także strzegą byłego więźnia przed ewentualnym samosądem. Bronią go także - skutecznie - przed dziennikarzami. W ostatni wtorek, gdy w szpitalu na gdańskim Srebrzysku biegli przeprowadzali badania Z., nikomu nie udało się zrobić zdjęcia, nie mówiąc już o zadaniu jakiegokolwiek pytania zabójcy ze Świdnicy.

Jeden z dziesięciu

Henryk Z., strzeżony dzień i noc przez policjantów, nie jest wyjątkiem. Tylko na Pomorzu sześciu potencjalnie groźnych skazanych na wolności czeka na decyzję w sprawie ewentualnej izolacji w Gostyninie.

Kim są osoby, które może objąć ustawa o "bestiach"? Dlaczego uznano, że mogą stanowić zagrożenie? Gdzie obecnie przebywają? Informacje te pozostają ścisłą tajemnicą. Choć od początku ubiegłego roku w całym kraju skierowano do sądów 45 wniosków o objęcie nadzorem lub izolacją osób zagrażających bezpieczeństwu społecznemu, do mediów przedostały się informacje o zaledwie trzech takich przypadkach: Mariusza Trynkiewicza, Henryka Z. i jedynej w tym gronie kobiety, Eweliny C., która odsiedziała sześć lat za zabójstwo niemowlęcia.

Mjr Robert Witkowski, rzecznik Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Gdańsku, oficjalnie poinformował, że z dwóch działających w naszym województwie więziennych oddziałów terapeutycznych (w Starogardzie Gdańskim i Sztumie) do Sądu Okręgowego w Gdańsku wpłynęło 11 takich wniosków.

Dyrektor ZK w Sztumie płk Jan Morozowski: - Od momentu obowiązywania ustawy wystąpiłem o objęcie przymusową prewencją dziewięciu osób. Przygotowuję dziesiąty wniosek.

Nie jest przypadkiem, że ponad 20 proc. wszystkich wniosków wysłano z Zakładu Karnego w Sztumie. Nie jest też przypadkiem, że właśnie tu odbywał karę Henryk Z. Do Sztumu kierowane są bowiem od lat osoby będące, ze względu na poważne zaburzenia, największym wyzwaniem dla systemu penitencjarnego.

Jednak o tych skazanych pracownicy sztumskiego Zakładu Karnego mówią bardzo ogólnie.

- Niekoniecznie są to zabójcy, osoby odbywające karę 25 lat pozbawienia wolności - tłumaczy major Sarnowska. - Czasem wyrok nie przekracza dwóch lat, ale jeśli są to ludzie zaburzeni, jeśli jest obawa, że mogą się dopuścić przestępstw seksualnych, przeciw życiu i zdrowiu, to nie wahamy się z wystosowaniem wniosku do sądu o przeprowadzenie badań psychiatrycznych i psychologicznych. Decyzję, czy kierować je do Gostynina, podejmuje jednak tylko i wyłącznie sąd.

Nie będzie więc danych osobowych sprawców, opisu dokonanych na wolności przestępstw, miejsc, w jakich zostały popełnione. Zostają tylko suche paragrafy. I zaledwie pięć z dziesięciu przypadków.

Osadzony pierwszy: artykuł 190 par. 1 ("kto grozi innej osobie popełnieniem przestępstwa na jej szkodę lub szkodę osoby najbliższej, jeżeli groźba wzbudza w zagrożonym uzasadnioną obawę, że będzie spełniona"). Wymiar kary dwa lata.
Osadzony drugi. Wyrok 11 lat i 4 miesiące z art. 148 p. 1. Czyli za zabójstwo.
Osadzony trzeci. 10 lat za przestępstwo z art. 200 par. 1 i 197 par. 1. Gwałt na dziecku.
Osadzony czwarty. Te same paragrafy, gwałt na dziecku. Kara pięć lat
Osadzony piąty - art. 197 par. 2. Trzy lata za zmuszenie ofiary do "do poddania się innej czynności seksualnej". Wymiar kary trzy lata.

To siedzi w głowie

Dr Leszek Trojanowski, psychiatra, dyrektor szpitala na gdańskim Srebrzysku: - Sprawcy tych przestępstw nie są ludźmi chorymi psychicznie. Zaburzenia osobowości nie wykluczają odpowiedzialności za to, co zrobili. Oni są w pełni poczytalni. Z drugiej strony, uważa się, że część z nich jest niereformowalna. Pewne badania dowodzą, że na przykład u niektórych pedofilów nawet tak zwana kastracja farmakologiczna nie przynosi efektów, bo obniżenie popędu płciowego sprawia, że taki osobnik szuka mocniejszych wrażeń.

- To siedzi w głowie, nie w libido - mówi seksuolog. - Z tego powodu tak istotna jest terapia.
Przeprowadzane na Zachodzie w ostatnich latach badania pokazały, że wśród sprawców przestępstw seksualnych recydywy dopuszcza się co piąty, niepoddany terapii osobnik i 10-14 proc. tych, którzy przeszli terapię. Różnica niby nie aż tak duża, ale jednak jest. Dlatego nie można rezygnować.

Terapia na oddziale w sztumskim więzieniu stosowana jest i podczas indywidualnych spotkań, i w 20-osobowej grupie. Po jednej stronie siada psycholog (przeważnie kobieta), po drugiej - ludzie, którzy dokonali przestępstw na tle seksualnym. Zaburzeni, więc nie do końca przewidywalni w swoich zachowaniach. Służbę na oddziałach terapeutycznych dla skazanych z niepsychotycznymi zaburzeniami psychicznymi lub upośledzonych umysłowo traktuje się jako pełnioną w warunkach szczególnie zagrażających życiu i zdrowiu.

W szufladzie biurka Małgorzaty Sarnowskiej leży małe, czarne pudełko. Po wyciągnięciu zatyczki rozlega się przenikliwy dźwięk alarmu.
- Nigdy go nie musiałam użyć - mówi więzienny psycholog.
- Nie boi się pani ?
- Nie - odpowiada krótko Małgorzata Sarnowska. I tłumaczy, że to kwestia odpowiedniego przygotowania, wyrobienia sobie autorytetu, stworzenia dystansu. Oraz świadomości, że w każdej chwili można liczyć na pomoc znajdujących się w pobliżu strażników.

To nie jest praca dla każdego. Dlatego przesiew wśród tych, którzy się stykają ze skazanymi z oddziału terapeutycznego, musi być bardzo duży. Zostają ci, którzy na pewno sobie poradzą - nie tylko z utrzymaniem bezpiecznego dystansu, ale także z bagażem opowieści, wizji, obsesji, wspomnień, tym wszystkim, co siedzi w głowach poddawanych terapii więźniów.
- Czy to wraca w snach?

- Nie, czasem jednak śni mi się coś innego - mówi major Sarnowska. - Szczególny niepokój budzi we mnie groźba prób samobójczych. Zastanawiam się, czy zrobiłam wszystko, by zabezpieczyć ich przed samoagresją.
Henryk Z. na razie, choć wolny, jest zabezpieczony przez policjantów. Biegli, którzy badali go we wtorek, uznali, że mężczyzna powinien być poddany obserwacji w Gostyninie.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki