Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Urugwaju na haju

Dariusz Szreter, szef magazynu Rejsy
Dariusz Szreter
Dariusz Szreter
Wedle relacji Herodota, starożytni Scytowie mieli wchodzić pod filcowe namioty i tam na rozżarzone kamienie sypać ziarna konopi, co powodowało wytworzenie pary, której "żadna helleńska łaźnia nie mogłaby przewyższyć". W efekcie zażycia takiej "parówki" Scytowie "ryczeli z zadowolenia".

Ponieważ owej ryczącej przyjemności towarzyszyły jednocześnie zabiegi ablucyjne, nawiasem mówiąc, jedyne, jakie Scytowie stosowali, bo wedle Herodota, nie mieli zwyczaju myć się w wodzie, należy przypuszczać, że była to praktyka legalna i powszechna, prawdopodobnie nieobca także miejscowym królom.

Nie wiem, czy urugwajski prezydent Jose Mujica sam pali jointy, ale w każdym razie w jego kraju - jako jedynym obecnie na świecie - od ubiegłego tygodnia raczenie się dymem z konopi przez dorosłych obywateli stało się prawnie dozwolone.

Wydarzenie niby odległe, na drugiej półkuli, więc raczej żaden amator marihuany z Polski specjalnie nie poleci do Montevideo, żeby sobie zapalić "po legalu". Co najwyżej ten i ów z naszych strażników moralności załamie ręce nad kierunkiem, w którym zmierza dzisiejszy świat - nie dość, że rządy pozwalają na małżeństwa jednopłciowe, to jeszcze legalizują narkotyki.

Zgroza! Urugwajski eksperyment, bo w tych kategoriach należy chyba traktować decyzję tamtejszego parlamentu (musi ją jeszcze zatwierdzić senat), to jednak działanie, w którym nie chodzi o poszerzenie zakresu wolności obywatelskich o prawo do palenia marihuany. Wolności obywatelskie wszak można ograniczać w imię dobra publicznego. A inicjatorom urugwajskiej ustawy właśnie o dobro publiczne, a nie egoistyczne przyjemności palaczy, idzie.

Urugwaj świadomie dokonuje wyłomu w narzuconym światu przed stu laty amerykańskim modelu polityki narkotykowej, który sprowadza się do całkowitej prohibicji i kryminalizacji posiadania narkotyków. Tamten model wziął się z pobudek ideologicznych, na fali purytańskiego wzmożenia moralnego początku XX wieku, a czołową postacią odpowiedzialną za twarde stanowisko USA i naciski na inne kraje był Charles Henry Brent, misjonarz, biskup Kościoła Episkopalnego Filipin.

Model ten w Stanach próbowano zastosować także do alkoholu, ale jak pamiętamy - po dziesięcioleciu bezprecedensowego wzrostu przestępczości, przemocy i zdobywania wpływów przez osobników pokroju Ala Capone amerykański rząd wycofał się z tego pomysłu.

Trzeba było 10-krotnie dłuższego czasu, żeby przynajmniej do niektórych polityków dotarło, że tzw. wojna z narkotykami została przegrana. Ta metoda się nie sprawdziła. Rynek obrotu narkotykami i liczba konsumentów rosną. Szacuje się, że jest ich około 250 mln, przy czym prawie 90 proc. - to argument zwolenników legalizacji - to użytkownicy okazjonalni, normalnie pracujący i funkcjonujący w społeczeństwie. Rosną też fortuny narkotykowych bossów i siła ich prywatnych armii.

W niektórych ubogich krajach producenckich, głównie w Ameryce Łacińskiej, niejednokrotnie skutecznie rywalizują ze strukturami rządowymi, tworząc gangsterskie państwa w państwie. Stąd postulat międzynarodowej grupy byłych polityków oraz aktywistów społecznych, by zmienić strategię - raczej kontrolować i minimalizować negatywne zjawiska niż za wszelką cenę (a ta jest wymierna i kolosalna) zwalczać coś, czego zwalczyć się nie da.

Skoro już 2,5 tysiąca lat temu Scytowie uwielbiali oszałamiać się konopnym dymem, dlaczego nasi potomkowie, za kolejne 25 wieków, nie mieliby robić tego samego? Dobry powód może być tylko jeden - stworzą jakiś syntetyczny zamiennik, po którym jeszcze głośniej będzie się ryczeć z zadowolenia.

Oczywiście legalizacja nawet tak miękkiego narkotyku jak marihuana niesie ze sobą spore ryzyko. Sami Urugwajczycy nie są przekonani. 60 proc. z nich nie chce być uszczęśliwianych prawem do uprawiania sześciu krzaków konopi indyjskich rocznie. Wyłącznie determinacja rządzących doprowadziła do przyjęcia nowego prawa. A nie brak głosów, że to i tak półśrodek i na samej marihuanie skończyć się nie może. Państwo powinno wytrącić broń z ręki (i pieniądze z kieszeni) także producentom kokainy i heroiny.

Tymczasem światowy żandarm znajduje w sobie coraz mniej determinacji, by temu przeciwdziałać. Zresztą w USA od ubiegłego roku dwa stany - Waszyngton i Kolorado, zalegalizowały marihuanę wbrew prawu federalnemu. Dokonało się to na skutek referendum, przy czym w tym drugim stanie liczba osób popierających legalizację była wyższa od tych, którzy jesienią głosowali za reelekcją Baracka Obamy. Powinno to dać do myślenia amerykańskiemu prezydentowi, który podobnie jak nasz premier Tusk - sam wprawdzie kiedyś popalał skręty, ale teraz uważa, że wsadzanie innych za to samo do więzienia jest jak najbardziej w porządku.

Treści, za które warto zapłacić! REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI

Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki