Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W trybach machiny terroru. Bratanek Stanisława Łukasika odnalazł miejsce pochówku wuja po 60 latach

Maciej Wajer
- Na odnalezienie miejsca pochówku Stanisława Łukasika ps. "Ryś", jego bratanek, Jacek, czekał ponad 60 lat
- Na odnalezienie miejsca pochówku Stanisława Łukasika ps. "Ryś", jego bratanek, Jacek, czekał ponad 60 lat Maciej Wajer
7 marca 1949 r. to dla Jacka Łukasika z Kościerzyny data wyjątkowa. Tego dnia w mokotowskim więzieniu został zamordowany strzałem w tył głowy jego wuj, a zarazem ojciec chrzestny - Stanisław Łukasik ps. "Ryś", jeden z żołnierzy wyklętych - pisze Maciej Wajer

Stanisław Łukasik ps. "Ryś", żołnierz antykomunistycznego podziemia, członek organizacji Wolności i Niezawisłość oraz bliski współpracownik legendarnego mjr. Hieronima Dekutowskiego - "Zapory", dowódcy oddziałów WiN na Lubelszczyźnie. Na odnalezienie i zidentyfikowane jego szczątków bratanek Jacek Łukasik czekał ponad 60 lat. Udało się to pod koniec 2012 r. w czasie prac ekshumacyjnych na tzw. Łączce na warszawskich Powązkach. Pochowano tam ofiary komunistycznej bezpieki.

Fałszywa amnestia

Rodzina Łukasików od pokoleń mieszkała na Lubelszczyźnie. Pan Jacek urodził się w sierpniu 1944 r. W jego pamięci zachowały się obrazy z rodzinnych stron, a także opowieści o bohaterskich czynach wuja - Stanisława "Rysia" Łukasika.
Jego historię poznał jako kilkuletni chłopak dzięki swojemu ojcu, Adamowi.

- Wujek Stanisław ukończył przed wojną Szkołę Podoficerską w Koninie, a potem brał udział w kampanii wrześniowej - mówi Jacek Łukasik. - Po jej zakończeniu wrócił do rodzinnego domu.

Jeszcze w 1939 r. Stanisław Łukasik wstąpił do tajnej organizacji Związek Czynu Zbrojnego, zaś od 1942 r. należał do Armii Krajowej. Oddział, w którym służył, zorganizował wiele akcji zbrojnych. Jedną z najbardziej spektakularnych było odbicie w 1944 r. więźniów Majdanka.

W konspiracji działał również ojciec pana Jacka. Adam Łukasik, ps. "Wilk", razem z "Rysiem" szkolili żołnierzy, z których chcieli stworzyć podwaliny oddziału partyzanckiego.

- W kwietniu 1944 mój ojciec wspólnie z bratem obstawiali przez miesiąc akcję "Most" - opowiada Jacek Łukasik. - Polegała ona na wywiezieniu z kraju do Wielkiej Brytanii części tajnej broni Hitlera tzw. V-1.

Poświęcenie i oddanie Łukasików dla ojczyzny nie zostały docenione przez nową - komunistyczną- władzę, której istnienie opierało się na radzieckiej "pomocy". Bracia, podobnie jak wielu innych patriotów z Armii Krajowej, mieli się wkrótce o tym przekonać.

W lipcu 1944 r. oddział "Rysia" został rozbrojony przez wojska sowieckie. Stanisław Łukasik wrócił do domu, jednak nie na długo. Już miesiąc później został zatrzymany przez NKWD i trafił do aresztu w Lublinie przy ul. Chopina. Udało mu się jednak uciec - wyskoczył z drugiego piętra.

- Cała ta sytuacja uświadomiła wujowi, że komunistom nie można wierzyć - mówi pan Jacek. - Amnestie ogłaszane dla żołnierzy podziemia wcale nie dają im spokoju, lecz mają ułatwić ich wyłapanie.

Wpadka "Zapory"

Po ucieczce z więzienia "Ryś" ukrywał się, a następnie utworzył oddział, który wszedł w skład zgrupowania dowodzonego przez mjr. Hieronima Dekutowskiego ps. "Zapora". Podlegało ono Delegaturze Rządu na Kraj. Jak się okazało, "Ryś" związał się ze swym dowódcą "Zaporą" już do śmierci. Razem działali w zrzeszeniu "Wolność i Niezawisłość" i organizowali akcje przeciwko radzieckiemu okupantowi oraz polskiej bezpiece. Po kolejnej komunistycznej "amnestii", która miała miejsce w lutym 1947 r., część ludzi "Zapory" zdecydowała się na ujawnienie. Z kolei sam "Zapora", a także "Ryś", wspólnie z innymi żołnierzami niepodległościowego podziemia, zdecydowali się na ucieczkę na Zachód. Nie było to jednak jednoznaczne z zaprzestaniem walki o wolność ukochanej ojczyzny. Jak pisze dr Joanna Wieliczka-Szarkowa, autorka książki "Żołnierze wyklęci. Niezłomni bohaterowie", "Zapora" przekazał dowództwo nad swym oddziałem kpt. Zdzisławowi Brońskiemu, ps. "Uskok", do którego prywatnie napisał: "Ja dziś wyjeżdżam na angielską stronę - jestem umówiony z chłopakami co do kontaktów, jak będę po tamtej stronie. Stary - najważniejsze, nie daj się nikomu wykiwać i bujać, jak tam wyjadę załatwię nasze sprawy pierwszorzędnie - kontakt będziemy mieć i tak. Czołem - Hieronim".

Ucieczka na Zachód okazała się prowokacją przygotowaną przez Urząd Bezpieczeństwa. Stanisław Łukasik, Hieronim Dekutowski oraz pięć innych osób zostali aresztowani w punkcie przerzutowym w Nysie, we wrześniu 1947 r.

- Wujek został tam zatrzymany pod fałszywym nazwiskiem Stanisław Nowakowski - dodaje Jacek Łukasik. - Aresztowanie, jak się okazało później, stało się momentem przełomowym dla całej mojej rodziny.

Uciec jak najdalej

Wkrótce funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa przyszli po brata "Rysia", czyli Adama Łukasika. To, że nie wpadł wówczas w ich ręce doprawdy było cudem.

- Ojciec opowiadał mi jako kilkuletniemu chłopakowi, gdy już mieszkaliśmy w Kościerzynie, całe to zajście - wspomina pan Jacek. - Nie bał się o tym mówić, chciał żebym o wszystkim wiedział. W ten sposób dowiedziałem się, że gdy UB przyszło po tatę, ten był w wychodku. Zobaczył funkcjonariuszy, oderwał kilka desek i uciekł do sąsiadów. Wkrótce wyjechaliśmy na Pomorze, w rodzinne strony mojej matki Lidii, która pochodziła z Lubichowa.

Jak podkreśla dr. hab. Krzysztof Szwagrzyk, pracownik Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu, kierujący pracami ekshumacyjnymi na tzw. Łączce, działania bezpieki, o których mówi Jacek Łukasik, były powszechne.

- To była zupełnie naturalna sytuacja - stwierdza Krzysztof Szwagrzyk. - Bezpieka po aresztowaniu konkretnego człowieka, nadal zbierała informacje na temat tego kim jest, co robił, interesowała się jego otoczeniem, znajomymi, rodziną. Źródła pozyskiwania informacji były bardzo różne. Począwszy od współpracowników, sąsiadów, a skończywszy na kontroli korespondencji.

W listopadzie 1947 r. rodzina Łukasików trafiła na Pomorze. Dowodem jest poświadczenie obywatelstwa polskiego dla rodziny Łukasików, które zostało wydane przez Starostwo Powiatowe w Kościerzynie.

- Wiele rodzin decydowało się na ucieczkę na Pomorze lub na tzw. Ziemie Odzyskane, ponieważ dawało im to poczucie bezpieczeństwa, przynajmniej na jakiś czas - dodaje ekspert z IPN. - Ludzie mieli nadzieję, że bezpieka nie będzie ich tam szukała, że będzie można przeczekać ten trudny okres. Oczywiście w miarę upływu czasu, również na tych terenach, służba bezpieczeństwa intensyfikowała swoje działania, a jej aparat stawał się coraz bardziej skuteczny.

Bez aktu łaski

Gdy Adam Łukasik wraz z żoną Lidią i synem Jackiem rozpoczynali nowe życie w Kościerzynie, los jego brata był już przesądzony. Przechodził właśnie okrutne śledztwo w centralnym więzieniu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego na warszawskim Mokotowie. Wszyscy, którzy wpadli w punkcie przerzutowym w Nysie zostali wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie z 14 listopada 1948 r. skazani na karę śmierci. Aby partyzantów upokorzyć, w czasie procesu ubrano ich w mundury Wehrmachtu.

- To był charakterystyczny proces, ponieważ nie było żadnych relacji na jego temat w ówczesnych gazetach - mówi Jacek Łukasik. - Potem dowiedziałem się, że komuniści nie relacjonowali go, ponieważ żaden z oskarżonych nie zeznawał przeciwko swym towarzyszom.

Wyrok wydany przez WSR został podtrzymany przez Najwyższy Sąd Wojskowy w Warszawie. Skazani oraz ich rodziny wnieśli do Bolesława Bieruta prośby o łaskę. O darowanie życia Stanisław Łukasik poprosił sam. Odpis tego listu jest w posiadaniu pana Jacka. Tylko jeden ze skazanych został ułaskawiony, a był nim Władysław Siła-Nowicki, za którym u Bieruta wstawili się - wuj i ciotka, którzy byli rodzeństwem Feliksa Dzierżyńskiego, twórcy aparatu terroru w sowieckiej Rosji. Pozostali zostali zamordowani 7 marca 1949 r. Zginęli w sposób znany z Katynia - strzałem w tył głowy. Wyrok wykonał dowódca plutonu egzekucyjnego st. sierż. Piotr Śmietański, znany jako "Kat Mokotowa". Rok wcześniej również on wykonał wyrok na rotmistrzu Witoldzie Pileckim.

Odszukać grób brata

Adamowi Łukasikowi szczęśliwie udało się uniknąć macek bezpieki. Jednak nie dane mu było doczekać się informacji na temat dokładnego miejsca spoczynku brata.

- Ojciec dosyć szybko dowiedział się o jego śmierci - mówi Jacek Łukasik. - Pamiętam, że kiedy rozmawiano na te tematy, mówił, że jego marzeniem jest, aby przeżyć komunę. Nie miał jednak wielkich nadziei, że tego dożyje. Powiedziałem mu wtedy: "Tata, nadzieja umiera ostatnia" i okazało się, że miałem rację. Tata przeżył komunę, zmarł w 1993 roku. Udało mu się również pomóc córce "Rysia" w procesie rehabilitacyjnym jej ojca, którego zrehabilitowano w 1992 roku.
Jacek Łukasik może powiedzieć, że należy do tych nielicznych szczęśliwców, którzy kilkadziesiąt lat czekali i dowiedzieli się, gdzie spoczywają szczątki członka jego rodziny, zamordowanego przez bezduszny aparat stalinowskich represji. Doczekał się również chwili, że państwo polskie po ponad 20 latach od odzyskania suwerenności, zdecydowało się na upamiętnienie tysięcy żołnierzy wyklętych. Stało się tak za sprawą ustanowienia w 2011 r. Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, który przypada 1 marca.

Dzięki badaniom genetycznym udało się zidentyfikować na razie szczątki siedmiu bohaterów konspiracyjnego podziemia. Wśród nich był "Ryś".

To był bardzo wzruszający moment, gdy się o wszystkim dowiedziałem. Zakończyła się pewna historia - podsumowuje swoją opowieść Jacek Łukasik. - Teraz pozostaje tylko kwestia pochówku. O tym będą decydowały rodziny, ale myślę, że dobrze by było, gdyby chłopcy spoczęli razem. Tym bardziej, że większość z nich została zamordowana na Mokotowie. Tam zlikwidowano najwybitniejszych żołnierzy, którzy do końca byli wierni swojej przysiędze - Bóg, Honor, Ojczyzna...

Napisz do autora: [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki