18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Szwecji nikt jej nie leczył. Po ratunek przyleciała do Gdańska

Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
Barbara i Waldemar są przekonani, że bez pomocy gdańskich lekarzy kobiecie groziła śmierć
Barbara i Waldemar są przekonani, że bez pomocy gdańskich lekarzy kobiecie groziła śmierć P.Świderski
Szwedzka obywatelka uciekła ze szpitala w Helsingborgu, bo jak twierdzi, nie zapewniono jej tam należytej opieki, lekceważono objawy jej choroby oraz coraz bardziej dramatyczne skargi na pogarszające się samopoczucie. Zdesperowana kobieta zdecydowała się szukać ratunku w polskim szpitalu. Pomocy udzielili jej lekarze z Pomorskiego Centrum Traumatologii w Gdańsku - zdyskredytowanego przed dwoma laty za przypadek innej Szwedki - Christiny Hedlund, która po zabiegu powiększenia piersi zapadła w śpiączkę.

Mimo naszych monitów szpital w Helsingborgu do zarzutów swojej byłej pacjentki jeszcze się nie ustosunkował.

- Obywatelem szwedzkim jestem od 32 lat i oczy bym wydrapał, gdyby ktoś złe słowo powiedział o moim kraju - zastrzega Waldemar Schwarz, mąż chorej kobiety. - To, co spotkało nas w szwedzkiej służbie zdrowia, jest nawet trudne do opowiedzenia. Można to określić tylko jednym słowem - gehenna. Szczegółowy przebieg zdarzeń Barbara i Waldemar mają na piśmie, bo już po pierwszej operacji Barbary wysłali skargę na szpital - Helsingborg Lassarett - do Socialstyrelsen, czyli szwedzkiego odpowiednika naszego rzecznika praw pacjenta. Cierpienie Barbary zaczęło się ponad dwa miesiące temu. - 21 czerwca żona dostała silnych bólów w okolicy wyrostka - relacjonuje Waldemar. - Karetka zawiozła ją do szpitala, gdzie trafiła na salę obserwacyjną. Czując się coraz gorzej, musiała czekać na lekarza 7,5 godziny. Próbowałem interweniować, ale odpowiadano mi tylko: "lekarz już idzie, zaraz będzie". Barbara cierpiała coraz bardziej, gorączkowała do 40 stopni. Badania wykazały, że wyrostek pękł, zwlekano jednak z operacją, by - jak określano -"rozpędzić" zapalenie za pomocą antybiotyków. Na zabieg zdecydowano się dopiero po upływie doby.

- Mimo że wielokrotnie prosiliśmy o kontakt z chirurgiem, za każdym razem żonę oglądał tylko młody, "papierowy" lekarz, który bezradnie rozkładał ręce i telefonicznie konsultował się ze starszym kolegą - skarży się Waldemar. - A potem trzeba było Barbarze zrobić cięcie brzucha od góry do dołu i usunąć spore fragmenty jelita. Po zdjęciu szwów wypisano Barbarę do domu.

- Te dwa miesiące, które minęły od tamtej pory, będę pamiętać do końca życia - płacze Barbara. - Cierpienie nie opuszczało mnie ani na chwilę, bez przerwy łykałam silne leki przeciwbólowe, gorączkowałam, a od lekarzy słyszałam tylko: "Kłucia i bóle to rzecz normalna po operacji, nic złego się nie dzieje" lub "będzie dobrze, będzie dobrze". I przepisywali mi kolejne antybiotyki.

- Byliśmy coraz bardziej przerażeni i bezradni, nie mając żadnej alternatywy, bo w Szwecji nie ma prywatnej służby zdrowia - tłumaczy Waldemar. Apogeum tej historii zaczęło się w ubiegły piątek, 31 sierpnia. Zdesperowani pogarszającym się stanem Barbary znów udali się do działu pomocy doraźnej szpitala w Helsingborgu, gdzie po kolejnych "konsultacjach" przez telefon postanowiono kobietę zatrzymać na oddziale. Lekarz tłumaczył, że trzeba jej pobrać krew, by sprawdzić, jaki rodzaj bakterii odpowiedzialny jest za zapalenie, zapewniając przy tym, że nadal będzie tam otrzymywała antybiotyki. W szpitalu brakowało miejsc, więc położono Barbarę na ginekologii. Tymczasem przez ponad dobę nikt nawet do niej nie zajrzał. Przerwano jej antybiotyk, bo nie podano go ani o godz. 22, ani o 6 rano, o badaniu krwi nawet nie wspominając - oburza się Waldemar.

Również przez całą sobotę nikt z personelu nawet do niej nie zajrzał. Wówczas zdecydowali się na desperacki krok. Po ratunek polecą do Polski, do kraju, z którego pochodzą. - Gdy zabierałem żonę, miała na ręku szpitalną opaskę, w której zakodowana jest jej cała historia choroby - dodaje Waldemar. - Do tej pory nikt z jego personelu się z nami nie skontaktował, nie zapytał o powód tej ucieczki. Do Gdańska przylecieli w niedzielę wieczorem, 2 września. W poniedziałek prywatnie zrobili badania krwi i rezonans. Znajomi polecili im nazwisko jednego z wysokiej klasy chirurgów - prof. Marka Dobosza. Prof. Dobosz kieruje oddziałem chirurgii w Pomorskim Centrum Traumatologii. W środę, za pośrednictwem dyrekcji PCT, trafili do niego na konsultacje.

- Okazało się, że żona ma w brzuchu ropień wielkości pomidora - opisuje Waldemar. - Dwie godziny później była już po zabiegu, ropień nacięto, założono dren. Z dnia na dzień Barbara czuje się coraz lepiej, dziś powinna opuścić szpital. Zdaniem gdańskich chirurgów, takie powikłania się zdarzają, i to na całym świecie.

Prośbę o ustosunkowanie się do zarzutów stawianych przez Barbarę i Waldemara wysłaliśmy do zarządu szpitala w Helsingborgu w ub. tygodniu. W czasie weekendu informowaliśmy o planowanej na dziś publikacji. Szpital obiecał się do nich ustosunkować, ale do chwili zamknięcia gazety odpowiedź nie nadeszła.

Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki