Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W sprawie stoczniowych dźwigów coś trzeba zacząć robić, i to szybko

Jarosław Zalesiński
Konsternacja, jaką w gdańskim Urzędzie Miasta spowodowała wieść o sprzedaży stoczniowych żurawi, pokazuje cały problem: miasto jest dziś niemal bezradne wobec tego, co dzieje się na terenach po Stoczni Gdańskiej.

To zresztą nie jakieś surowe oskarżenie, tylko stwierdzenie: tak się to wszystko poturlało, że najpierw te tereny zostały sprzedane, a dopiero po jakimś czasie, tak naprawdę, zaczęto się zastanawiać, czy specyfika tego szczególnego miejsca nie wymaga większej ochrony, niż to zapewnia wpis do rejestru zabytków kilku obiektów i zapisy planu miejscowego. Cóż, takie były wtedy klimaty ząbkującego polskiego kapitalizmu, że o wiele większą nośność miały hasła rozwoju niż zachowywania i chronienia.

Przełomem w tym myśleniu była, jak mi się zdaje, medialna kampania, jaką rozpoczął świętej pamięci Aram Rybicki, swego czasu wiceminister kultury. Kampania mająca na celu zachowanie stoczniowych żurawi.

Przełom w myśleniu dokonał się jednak nie od razu. Pamiętam spotkania, na których Aram Rybicki, dla większej mocy perswazyjnej swych argumentów, kładł przed sobą z jednej strony cegłę, pochodzącą z którejś z rozbieranych stoczniowych hal, a po drugiej, laptopa, wtedy jeszcze wielką nowość. - Co byście państwo wybrali, co ma dla was większą wartość? - pytał retorycznie Aram Rybicki. I pamiętam rękę Jerzego Borowczaka, dziś strojącego się w szatki obrońcy dziedzictwa stoczni, który bez chwili namysłu sięgał po co? Po wypasionego laptopa, oczywiście. Takie to były czasy.

Dziś wrażliwość zarówno elit, jak i obywateli Gdańska zmieniła się, hasło chronienia dziedzictwa stało się o wiele bardziej nośne. Ale nie zmieniły się przez to ani na jotę zapisy własnościowe. Dlatego właśnie prezydent Gdańska może się tylko zżymać, że żurawie sprzedano bez pytania go o zdanie, ale nic nie może zrobić. Tak samo jak bezskuteczne są i pozostaną wszystkie społeczne żądania ochrony dźwigów i stoczniowego dziedzictwa.

Na razie nic się jeszcze nie stało - wypada wierzyć zapewnieniom Synergii, nowego właściciela dźwigów, że nie ma zamiaru podnosić na nie ręki. Ale co będzie, gdy z jakichś powodów biznesowo przestanie się to kalkulować? Czy wtedy tak samo nie pozostaną nam jedynie jałowe apele i zżymanie się?

Coraz częściej pojawia się postulat objęcia tych terenów zapisami parku kulturowego. Zapisami, które trzeba by wynegocjować w trójkącie inwestorzy-gmina-administracja państwowa. Z pewnością coś trzeba zacząć robić i to szybko.

Jedną rzecz powiedziałbym jednak pod prąd: obyśmy tylko zastanawiając się nad tym wszystkim nie przegięli w drugą stronę i nie zaczęli mówić jedynie o zachowaniu i chronieniu, a nie o rozwoju. Wypasiony laptop, przynajmniej w moich oczach, także ma swoją wartość.

[email protected]

Możesz wiedzieć więcej! Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki