Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W morzu nie widać łez, czyli o tragedii marynarzy i ich rodzin

Dorota Abramowicz, Małgorzata Gradkowska
W pracy, kiedy wspominam o wyjeździe męża, widzę zazdrosne spojrzenia koleżanek - mówi żona marynarza. - Myślą, że wyjedzie, zarobi, wróci. Nie widzą, ile kosztuje samotność i ciągła obawa o jego życie
W pracy, kiedy wspominam o wyjeździe męża, widzę zazdrosne spojrzenia koleżanek - mówi żona marynarza. - Myślą, że wyjedzie, zarobi, wróci. Nie widzą, ile kosztuje samotność i ciągła obawa o jego życie fot. 123RF
Gdy na morzu ginie marynarz - nikt o tym nie mówi, chyba że dochodzi do wielkiej katastrofy, jak ostatnio w przypadku Baltic Ace. O ludziach, zmagających się z samotnością, strachem i z tragedią śmierci na morzu....

Jeszcze dwadzieścia temu, kiedy po morzach pływały statki pod biało-czerwoną banderą, można było ich policzyć. Można też było sprawdzić, ilu z nich ulega wypadkom, ilu zaginęło, zginęło w katastrofach, popełniło samobójstwa. Dziś nawet nie wiadomo, gdzie mieszkają. Wieści z morza, czasem dramatyczne, dochodzą do rodzin w Gdańsku, w Szczecinie, Ustce, ale także w Radomiu, Krakowie, Wrocławiu i Łodzi. Po katastrofie "Baltic Ace" do mediów przekazano wiadomość, że wśród 11 polskich członków załogi zatopionego samochodowca byli mieszkańcy Gdyni, Szczecina, Ustki, Darłowa, Słupska, Piotrkowa Trybunalskiego i Sieradza.

- Jesteśmy rozproszeni - mówi Sylwia Borkowska, wdowa po mechaniku, który zmarł w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach w jednym z afrykańskich portów. - Kiedy ginie górnik, jego rodzina natychmiast otaczana jest opieką przez kolegów z pracy, różnego rodzaju organizacje, sąsiadów. Kobiety, które utraciły mężów na morzu, przeważnie pozostają same, choć marynarze stanowią także liczną grupę zawodową.

Według różnych rachunków na morzu pracuje od 30 do 60 tysięcy Polaków. Na lądzie czekają na nich żony, dzieci, rodzice. Marynarskie rodziny mogłyby wypełnić średniej wielkości miasto.

- Co roku na morzu ginie kilkunastu, a czasem, gdy dochodzi do większych katastrof, nawet więcej rodaków - mówi kapitan Andrzej Jaśkiewicz, inspektor ds. roszczeń marynarzy w Organizacji Marynarzy Kontraktowych NSZZ Solidarność. - Kilkudziesięciu ulega różnego rodzaju wypadkom. Do tego dochodzi sporo zaginięć na morzu.

Dokładnych danych o ofiarach pracy na morzu nikt w Polsce nie jest w stanie podać. Sylwia Borkowska, która założyła jedyną w kraju fundację "Ostatni Rejs", mającą wspierać sieroty i wdowy, mówi, że zgłosiło się do niej już ponad 300 rodzin. Cały czas piszą i dzwonią kolejne. Zagubione w poszukiwaniu prawdy o odejściu najbliższego człowieka, nie znające języka i prawa obowiązującego w egzotycznych krajach.

- Każda śmierć boli tak samo - mówi Sylwia Borkowska. - Może powiem herezję, ale czasem sobie tak myślę, że nagłośniona przez media katastrofa daje większe szanse bliskim na dojście do prawdy i otrzymanie odszkodowania.

Katastrofy morskie są jak kubeł zimnej wody, przypominający Polakom o marynarskim ryzyku. Pojedyncze tragedie to już nieodczuwalne krople. - Spadają do morza jak nasze łzy - mówi cicho Ewa, matka zaginionego na Atlantyku przed kilkunastoma laty marynarza. - Powiedziano mi, że syna musiała zmyć fala. Do tej pory nie wiem, czy musiała. I czy była to fala.
Wielkie tragedie
Lata 80. i 90. XX wieku to czas wielkich, morskich tragedii, w których zginęło prawie 200 Polaków. W lutym przyszłego roku upłynie 30 lat od śmierci 20 członków załogi Kudowy Zdroju i 28 lat od zatonięcia Buska Zdroju z 24 marynarzami na pokładzie. 22 kwietnia 1988 r. na Oceanie Atlantyckim, podczas wybuchu na tankowcu Athenian Venture spłonęło 24 marynarzy i pięć ich żon. Rok później u wybrzeży Hiszpanii lub Portugalii bez śladu zaginął masowiec Kronos z 19 Polakami.

W styczniu minie 20 rocznica dramatu promu Jan Heweliusz (zginęło 55 osób), a w lutym 16 rocznica zatonięcia masowca Leros Strenght z 20-osobową załogą, dowodzoną przez Eugeniusza Arciszewskiego. Córka, Dorota Arciszewska-Mielewczyk do dziś mówi, że ciągle wraca do niej pytanie - jak długo umierał ojciec?

- Trauma zostaje do końca życia u wdów i u dzieci - twierdzi Sylwia Borkowska. - W katastrofie Athenian Venture zostało osieroconych 43 dzieci, w tym 12 straciło matkę i ojca. Z niektórymi z nich mam do dziś kontakt. Opowiadają, jak głęboko tkwi w nich myśl o tragedii, o tym, jak ginęli rodzice. Pomoc psychologiczna? Proszę zapomnieć.

Pomoc środowiska albo prawna? Z nią też bywa różnie. Gdy w 2005 roku Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu ogłosił wyrok w sprawie "Brudnicka i inni przeciwko Polsce" członkowie Stowarzyszenia Wdów i Rodzin Marynarzy z Promu "Jan Heweliusz" nie kryli nie tylko satysfakcji z korzystnego dla siebie wyroku, ale i goryczy - bo przez lata musieli borykać się z obojętnością środowiska i urzędników.

Stowarzyszenie walczyło o dobre imię marynarzy z Heweliusza, których sądy w Polsce obarczyły odpowiedzialnością za katastrofę.
- Izby Morskie w Szczecinie i w Gdyni stwierdziły, że powodem była pogoda, zły stan statku i błędy załogi. Chodziło o rozmycie odpowiedzialności i oczernienie naszych mężów, by chronić armatora. A prawda jest taka, że prom był w fatalnym stanie i nie powinien wypływać w morze - mówiła Stefania Sobula, współzałożycielka stowarzyszenia. - Śledztwo było prowadzone nierzetelnie, procesy także.

Trybunał w Strasburgu potwierdził zarzuty stawiane przez rodziny ofiar. Uznał, że w trakcie śledztwa i procesu został naruszony art. 6 par. 1 Konwencji Praw Człowieka mówiący o tym, że każdy ma prawo do sprawiedliwego procesu.

Ale zanim trybunał wydał wyrok, żona jednego z marynarzy opowiadała: - Gdy przyszła wiadomość o zatonięciu promu, byli ze mną wszyscy, najbliższa rodzina moja i męża, nasi przyjaciele i znajomi. Gdy Izba Morska uznała, że winna była załoga, zostałam sama, bez rodziny i przyjaciół, którzy pewnie zrozumieliby, gdybym walczyła o odszkodowanie, ale walka "tylko" o dobre imię nie mieściła im się w głowach.
Rodziny walczyły nawet ze swoim pełnomocnikiem, któremu zarzuciły, że przez kilka lat nie informował ich o swoich działaniach, co więcej - że nie było o czym informować, bo żadnych działań w interesie swoich mocodawczyń nie dokonywał. Kobiety złożyły nawet na niego skargę do Okręgowej Rady Adwokackiej w Szczecinie, która uznała kilka zarzutów.

- Nikt nie miał czasu myśleć o pomocy, wszyscy byli zajęci liczeniem naszych pieniędzy i opowiadaniem, że przecież wszyscy marynarze to pijaki i sami po pijanemu ten prom zatopili - ironizowała Krystyna Ostrzyniewska. - Adwokaci z kolei chyba się bali, bo tej sprawie trzeba było poświęcić zbyt wiele czasu, a nie wiadomo było, jaki z tego będzie efekt.

W takich katastrofach nawet część środowiska nie jest do końca przekonana, że marynarze nie są sami sobie winni.

Dobrze, póki jest dobrze
Na morzu nie ma jasnego układu pracodawca- pracownik. Marynarz podpisuje kontrakt przez agencję A., przeważnie z siedzibą w Polsce. Zatrudnia się na statku będącym własnością firmy B. (np. greckiej, niemieckiej, holenderskiej lub cypryjskiej), która czarteruje statek firmie C. (zarejestrowanej choćby w Izraelu lub Nigerii). I trafia do załogi, składającej się z Filipińczyków, Ukraińców lub mieszkańców Kiribati. A na statku powiewa tania bandera Vanuatu, Belize, Liberii lub Tonga. Proste?

- Polacy są świadomymi pracownikami - twierdzi kpt Andrzej Jaśkiewicz. - Nie są głupi, nie idą, tak jak mieszkańcy krajów azjatyckich lub wschodniej Europy, jak owce na rzeź. Podpisują przeważnie umowy oparte o układ zbiorowy ITF (Międzynarodowej Federacji Transportowców), który m.in. gwarantuje odszkodowanie w razie śmierci lub wypadku. Rocznie w formie odszkodowania do polskich marynarzy i ich rodzin trafiają 3-4 miliony dolarów. Czasami musimy sięgać do procedury prawnej, sprawy toczą się przed sądami. Mamy "swoich" prawników, wyspecjalizowanych w tematyce morskiej.

- Różnie to bywa - odpowiada Sylwia Borkowska. - Jest kryzys, więc marynarze łapią każdą pracę. Podpisują kontrakt o godzinie 5 rano i wsiadają do autobusu do Berlina, skąd lecą w świat. Wszystko jest w porządku, jeśli nie dochodzi do tragedii. Jednak w razie wypadku, kobiety odbijają się od ściany. Nagle okazuje się, że nie było układu zbiorowego, pracodawca nabiera wody w usta, agencja odsyła za granicę...

Tak było w przypadku mechanika, powiedzmy - Tomasza Z. Od 19 lat pływał w firmie zarejestrowanej na Wyspach Owczych. W domu opowiadał o dobrym pracodawcy, o tym, jak jest szanowany na statku. Podczas postoju w Danii wyszedł z rozgrzanej maszyny na pokład. Zasłabł, nie udało się go uratować. Wtedy pani Z., która została z trójką dzieci, usłyszała, że firma nie podpisała układu ITF. A to oznacza, że nie może liczyć na żadną pomoc i odszkodowanie.
Problem miała też żona 25-latka ze Świnoujścia. Podczas drugiego w życiu rejsu mężczyzna zmarł. Też był pracownikiem działu maszynowego, tak samo nagle zasłabł po wielu godzinach pracy. Żonie przekazano, że była to "wina" marynarza, który ukrył przed pracodawcą wadę serca.

- Marynarze są przepracowani - twierdzą inspektorzy ITF. - Pracodawcy nie przestrzegają ograniczeń czasu pracy, ograniczają także liczebność załóg. Ulegają ułudzie, że nowoczesne sprzęty zastąpią człowieka. Nie zastąpią, jeśli człowiek jest zmęczony. A to wpływa i na zdrowie, i na wypadki przy pracy i na występowanie katastrof, spowodowanych "czynnikiem ludzkim".

Ksiądz Edward Pracz, duszpasterz ludzi morza, od lat obserwuje coraz większe obciążenie załóg. - Odwiedzam marynarzy w porcie i podczas pobytu na stoczni - mówi. - Widzę, jak ci sami ludzie pracują dzień w dzień, łącznie z niedzielami.

Tajemnica z pokładu
Pani Halina odebrała telefon. Usłyszała, że jej mąż - kapitan niemieckiego statku - powiesił się na lince w kabinie. I że miał we krwi 6 prom. alkoholu. Turecki prokurator stwierdził samobójstwo, załogi nie przesłuchano, ciało odesłano - z zakazem otwierania trumny - do Polski.

Żona kapitana nie posłuchała zakazu, zażądała sekcji zwłok w kraju. Prokuratura w Szczecinie, na podstawie wyników sekcji oraz zdjęć ze statku, uznała, że kapitan został zamordowany. Ze względu na niewykrycie sprawców, postępowanie umorzono. Właściciel statku zaproponował pani Halinie zaledwie połowę świadczenia więc wdowa wystąpiła o odszkodowanie, pozywając właściciela, armatora, ubezpieczyciela i firmę pośredniczącą w zatrudnieniu. Sprawę w pierwszej instancji wygrała. W drugiej sąd apelacyjny w Szczecinie uznał, że odszkodowanie się nie należy i obciążył wdowę kosztami - 17 tys. złotych.

Na niewielkiej powierzchni statku przebywa skazanych na siebie kilkanaście, kilkadziesiąt osób. Różnej narodowości, religii, kultury, charakterów. Przemęczonych, zestresowanych.

- Od jednej z sierot usłyszałam, że statek to miejsce zbrodni doskonałych - mówi Sylwia Borkowska.

Przed trzema laty pisaliśmy o innej tajemniczej zbrodni W porcie w Antwerpii znaleziono ciało 52-letniego kapitana z Gdyni oraz nóż, który belgijska policja uznała za narzędzie zbrodni. Statek był pilnowany przez ochroniarzy, więc podejrzenia padły na 12-osobową załogę, składającą się z Litwinów i Filipińczyków. Pobrano z kabiny i od marynarzy próbki DNA. Wszystkich sprawdzono na wariografach. I nic. Ostatecznie ciało kapitana odesłano do Gdyni, a marynarzy wypuszczono do domów.

Wiele znaków zapytania pojawia się także wokół zaginięć marynarzy. - W kompanii męża w ostatnich miesiącach zniknęli na pełnym morzu dwaj kapitanowie, w tym Polak - twierdzi Teresa, żona oficera z Trójmiasta. - Nie wiadomo, co się stało.
Rodzina kucharza, który pięć dni po wypłynięciu zniknął między Wyspami Kanaryjskimi a Wielką Brytanią też do tej pory szuka odpowiedzi. Kucharz był szczęśliwym mężem, ojcem małych córek. Budował dom.
Na brytyjskim portalu pojawiła się informacja, że we wrześniu tego roku 40 mil morskich od Holandii wypadł za burtę statku Kremptor 50-letni kapitan z Polski. Zginął na miejscu. Można też znaleźć artykuły, opisujące stewarda z Pilicy, który poślizgnął się na pokładzie i przetrwał w ciepłych wodach 22 godziny do momentu, gdy znalazła go załoga jachtu.

Depresja marynarza
- Woda nie jest naturalnym środowiskiem człowieka - wzdycha kapitan Andrzej Jaśkiewicz i przypomina o zjawisku marynarskiej depresji. - Fale dziwnie przyciągają. Spotkałem się z takim przypadkiem, na szczęście udało się w ostatniej chwili uratować człowieka przed wyskoczeniem za burtę.

Mirosław, starszy mechanik wspomina rejs z marynarzem, który kilka godzin po wyjściu statku w morze stwierdził, że wysiada. Wyszedł na pokład, ruszył w kierunku burty... Zdążyli go przytrzymać, zamknęli w kabinie, w najbliższym porcie przekazali w ręce lekarza. - Pamiętam jednak członka załogi, który wyskoczył do morza po otrzymaniu wiadomości od żony - opowiada mechanik. - Dowiedział się, że opuszcza go wraz z dziećmi.

Zapracowani marynarze są coraz bardziej samotni. Kiedyś, jak opowiada kapitan Jaśkiewicz, w kubryku było osiem koi i jeden drugiego miał na oku. Teraz marynarze mają kabiny, w których zamykają się po pracy z komputerem. Nie narusza się cudzej prywatności. Ostatnio zdarzyło się, że na statku PŻM jeden z członków załogi poszedł do siebie po obiedzie, zamknął się w kabinie i doznał udaru. Następnego dnia o godzinie 7 rano ocknął się na tyle, by wezwać pomoc.

O samotności mówią także pozostawieni na lądzie ich bliscy. Iwona, żona mechanika mówi, że choć mieszka w Gdyni, tak naprawdę zna tylko jedną marynarską rodzinę. - W pracy, kiedy wspominam o wyjeździe męża, widzę zazdrosne spojrzenia koleżanek - mówi. - Myślą, że wyjedzie, zarobi, wróci. Nie widzą, ile kosztuje samotność i ciągła obawa.

- Kiedyś kobiety spotykały się w PLO, by odebrać pensje mężów - wspomina Małgorzata, żona bosmana. - Rozmawiały ze sobą, wspierały się, wymieniały nowinki. Teraz ich mężowie pływają pod obcymi banderami z wielonarodową załogą.
Małgorzatę, Teresę, Iwonę, Sylwię i Ewę łączy jedno. Wszystkie zamarły, słysząc o tragedii Baltic Ace. Wszystkie natychmiast rzuciły się do szukania wiadomości. Niektóre przy tym płakały.

Dorota Abramowicz, Małgorzata Gradkowska

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki