Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W czym tkwi fenomen sarusi55, czyli słynnej pani ze Stegny? Jan Kreft wyjaśnia, a także tłumaczy algorytmy TikToka

Agnieszka Kostuch
Agnieszka Kostuch
O fenomenie sarusi55, czyli słynnej pani ze Stegny, budowaniu zasięgów na TikToku, a także algorytmach, rozmawiamy z profesorem Janem Kreftem z Politechniki Gdańskiej, wieloletnim dziennikarzem oraz autorem znanych i cenionych publikacji z zakresu analizy nowych mediów, dla którego świat internetu nie ma prawie żadnych tajemnic.

Od niedawna sporą popularnością cieszy się filmik, w którym tiktokerka pochwaliła się tym, że spędzała urlop na plaży w Stegnie. Nagranie niemal natychmiast stało się viralem. W czym tkwi jego fenomen?

To jest złożony problem. Nagranie ma między innymi potencjał memowy i viralowy, co prawda niewielki, ponieważ jest on jedynie ograniczony do naszej strefy kulturowej oraz języka — prawdopodobnie, gdyby owa pani używała języka angielskiego, byłaby jeszcze bardziej rozpoznawalna.

Spójrzmy bowiem na super popularnego — na TikToku Andrew Tate, którego profil zdobywa zasięgi na poziomie około 12 mld odsłon. To więcej niż np. Kardashianki oraz Donald Trump. W swojej twórczości internetowej wyraża skrajne poglądy na temat kobiet – mizogonia jest w nich powszechna, kult przemocy to norma.

Popularność wspomnianego pana, a także rozpoznawalność pani, która odpoczywała w Stegnie, zawdzięczamy nie tylko temu, że są aktywni w sieci, ale temu, że algorytm TikToka jest jednym z najbardziej agresywnych, jakie na razie można sobie wyobrazić w cyberprzestrzeni. Nie trzeba polubić danego filmiku, by jego twórca lub tematyka, której dotyczy, wracali do nas gdy włączymy aplikację. Wystarczy zatrzymać się na kilka chwil oglądając jakiś film na TikToku, a serwis zasypie nas innymi produkcjami kanału.

Odpowiedź na pytanie, dlaczego pani ze Stegny ma takie zasięgi, jest zatem złożona, ale też warto docenić jej autentyczność, niewyszukany język, osobliwą oryginalność, wolną od marketingowego bełkotu. Ale jest to też odmienne od Andrew Tate’a, który jest wielką „maszyną” do budowania zasięgów, jest wspierany przez kilkanaście tysięcy zwolenników i „gra” z algorytrmem TikToka, który zdaje się być odporny na zarzuty o wspieranie jego poglądów. W naszym polskim „stegnowym” przypadku, nie mamy mowy o żadnym złożonym procesie – jest to po prostu typowy ruch organiczny, szybko wspierany przez tęskniących za popularnością i wskakujących na wzbierającą falę.

Sarusia55, czyli pani, która odpoczywała w Stegnie, wzbudza jednak nie tylko pozytywne, ale także negatywne emocje.

Oczywiście, że tak jest, media społecznościowe są właśnie miejscem do wzbudzania emocji. Na moment wrócę jeszcze do Tate’a i zasady, która towarzyszy jego ekspansji:70 procent fanów, 30 procent hejterów. Niedoskonałość naszej bohaterki ze Stegny też prowokuje i skłania do pisania nieprzychylnych komentarzy przez tych, którzy uważają się za anonimowych w sieci.

Myślę też, że poniekąd hejterów może napędzać osobliwa zazdrość, myśl, że dlaczego to nie ja potrafię zdobyć jej popularności. Ale i w tym nie ma nic wyjątkowego, bo TikTok jest lustrzanym odbiciem społeczeństwa. Nie zawsze widać w nim to, co w nim jest najlepsze.

Skoro dotknęliśmy tematu hejtu, to niedawno lawina nieprzychylnych komentarzy spłynęła na panią Dorotę Gardias, która podróżowała z córką. Dziewczynka siedziała w nieodpowiedni sposób, jej mama przekroczyła prędkość. Internauci skrytykowali wspomnianą panią z troski?

Nie sądzę, by kierowała nimi jakaś intencja edukacyjna. Wręcz przeciwnie. W przypadkach takich jak ten, ujawnia się zła strona naszej osobowości. Gdy dostrzeżemy, że jakiś internauta zdecydował się na krytykę, często podążamy za nim – to słynne „podążanie za stadem” w sieci — nie przebierając w słowach, na zasadzie, „skoro inni mogą, to ja też”. To zresztą cecha charakterystyczna polskich internautów. Mieszkańcy wielu innych krajów, nie są aż tak surowi choćby w ocenie polityków – jest wiele badań na ten temat — chętniej komplementują dobre treści, a nie wytykają złe.

A wracając do wspomnianego przypadku, to paradoksalnie, gdyby celem była popularność za wszelką cenę – a często jest — należałoby doradzić pani, która zajmuje się prezentowaniem pogody, by zanim nagra swój filmik, nie zapięła pasów córce – potencjał viralowy byłby większy To przewrotne, ale, pomijając oczywistą niestosowność tego rozwiązania, wojna o uwagę w świecie, w którym wszyscy krzyczą, a niewielu słucha i ogląda, skazuje na niezbyt pozorną doskonałość i neutralność — one słabo się sprzedają. Całkiem niedawno twierdzono w mediach, że „nieważne, jak piszą, byleby nie przekręcali nazwiska”. W mediach społecznościowych też się to doskonale sprawdza. Nieważne, jak piszą, byleby budowali zasięgi i nie przekręcali nazwiska.

Agresywny algorytm, o którym Pan wspomniał nieco wcześniej, działa też w przypadku materiałów, które dotyczą wojny w Ukrainie.

TikTok idealnie pasuje do relacjonowania zmagań wojennych, bo jest łatwiejszy w obsłudze niż Instagram oraz Twitter. W przypadku materiałów z konfliktu wojennego możemy mówić o „spreadable media”, czyli o takich nagraniach, które mają potencjał rozprzestrzeniania się, w sieci pojawiają się błyskawicznie i jeśli staną się popularne, to może się spodziewać, że w ciągu najbliższych 24 godzin zostaną udostępnione wszędzie – na Telegramie, Facebooku, Twitterze, a także w prasie itd.

Ale jest i ważniejsza kwestia. TikTok stał się jednym z głównych kanałów dystrybucji informacji. Między 20 a 28 lutym, gdy wybuchła wojna, liczba wyświetleń filmów oznaczonych #ukraina, wzrosła na TikToku od 6 do 17 miliardów dziennie. Choć w tej powodzi można było się pogubić, można było też zauważyć doskonałą grę z algorytmem. Tak zrobiła 20-letnia Ukrainka, mieszkająca w Londynie, która co prawda przebywała poza krajem, ale postanowiła udostępniać światu materiały wideo, które otrzymywała z Telegramu. Dopiero po jakimś czasie TikTok się zorientował, że ona jedynie kolportuje treści, bo też nieważne kto tworzy, ale ważne kto dalej przetwarza — w sieci, jak w Wikipedii, gdzie żadne hasło nie ma ostatecznej wersji, każdy film może liczyć na nową wersję.

Wracając jednak do treści publikowanych na TikToku, to czy uważa Pan, że trend na publikowanie nagrań, które nie mają edukować, a jedynie dostarczyć emocji i rozrywki, kiedyś się skończy?

Myślę, że nie. Przywołam tu słowa Olgi Tokarczuk, że „nie pisze dla wszystkich”. Podobnie w sieci unikatowe, wartościowe nagrania są wyjątkiem, znakomita większość to medialne śmieci, ale też serwisy społecznościowe, poza specjalistycznymi, w większości mają taki charakter – przestrzeni, generalnie koszmarnie nudnej rozrywki kierowanej przez marnych „filmowców” do masowego odbiorcy. A nie ma tak wielkiego wroga wszystkich, którzy marzą o budowaniu zasięgów, jak nuda. Jeżeli nawet zatem szokowanie się znudzi, to trzeba będzie wymyślić co innego, by budować zasięgi. Na razie mamy eskalację idiotyzmów, jak plagi chellenge’ów na TikToku. Kilka tygodni temu ten chiński serwis został po raz pierwszy pozwany w Stanach Zjednoczonych. W pozwie wskazano, że jego algorytm nękał dwie dziewczynki, 9 i 11-letnią, zachęcając do podjęcia wyzwania „samo podduszania aż do utraty przytomności”. Obie były przekonane, że jak to zrobią, to zostaną sławne. Ich śmierć spowodowała chwilowy szok, ale TikTok zalewa nadal fala podobnych wyzwań.

Nadal zatem przesuwana jest granica oddzielająca nudę od chwilowego zainteresowania i nadal poszukiwany jest święty Graal virala. Zresztą ten trend dotyka też innych mediów, zwłaszcza serwisów ogólnotematycznych czy telewizji, na których dziennikarze chcieliby występować w roli recenzentów, ale idą dokładnie w tę stronę budowania swoich zasięgów sięgając po clikbait.

Na TikToku nie brakuje jednak treści edukacyjnych. Dlaczego one nie są popularne?

W cyfrowym środowisku liderów opinii zawsze jest relatywnie niewielu i twórcy rzadko mają coś istotnego do powiedzenia. Jesteśmy też trochę przyzwyczajeni do tego, że media społecznościowe są miejscem, w którym nie prowadzi się dyskursu na tematy takie, jak demokracja, czy bezpieczeństwo publiczne. Ten oświeceniowy mit Internetu — agory wymiany poglądów dawno umarł. Wystarczy wejść na polski Twitter – to jest generalnie świat agresji, przemocy i kultury wykluczania (ang. cancel culture).

Z drugiej strony na TikToku tworzą się bardzo ciekawe grupy, w sieci powstały takie miejsca m.in. „Lubimy czytać”, które generują ogromne zasięgi. Oznacza to więc, że internet jest śmietniskiem, w którym jest jednak też dużo diamentów i pereł. Trzeba je po prostu umieć znaleźć. Jest więc w nim miejsce dla tych, którzy czerpią satysfakcję z nieustannego przewijania filmików z pieskami i kotkami, ale jest i miejsce – zdecydowanie rzadziej odwiedzane – dla bardziej wyrafinowanej treści. Tak, czy inaczej cele rozrywkowe mediów są dziś znacznie ważniejsze niż cele edukacyjne i informacyjne.

Ale jeżeli Pani pyta, czy treści publikowane na TikToku zmienią się w najbliższym czasie, to nie mam dobrych wieści. Algorytm TikToka jest tak skonstruowany, że nie nagradza wysokiej jakości treści. On nagradza emocje, to świat szukania i nakręcania virali.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki