Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W czasie suszy straszą… cenami. Tymczasem ona trwa i prawdopodobnie już z nami zostanie.

Agnieszka Kamińska
Agnieszka Kamińska
fot. Paweł Dubiel
Te wszystkie głosy, że nagle teraz zabraknie jedzenia z powodu gigantycznej suszy, są mocno przesadzone i naciągane. Ceny warzyw i owoców są bardzo wysokie, ale wpływa na nie przede wszystkim to, co dzieje się na Ukrainie. Jednocześnie nie można powiedzieć, że susza nie jest problemem. Jest i trzeba próbować jej zaradzić z głową - mówi Krzysztof Skąpski, prezes firmy Alternator, ekspert od ochrony środowiska.

Instytut Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach podał, że susza występuje już w 68 proc. polskich gmin. Do regionów z największą suszą zaliczono również województwo pomorskie. Słyszałam już komentarze, że susza, po pandemii i inflacji, to kolejna plaga, która nas bardzo boleśnie dotknie. Czy tegoroczna susza jest większa niż w latach poprzednich?
Suszę w Polsce mamy już właściwie od kilkudziesięciu lat. Z powodu zmian klimatycznych, powinniśmy się już do niej przyzwyczaić. Ta tegoroczna, przynajmniej w tym momencie, nie jest większa niż w latach poprzednich. Nie można powiedzieć, że jest ona ekstremalna. Powiedziałbym, że jest ona przeciętna, bo pamiętam bardziej suche lata. Żółkną trawniki i część upraw wysycha, jeśli ich nie nawodnimy. Lokalnie, na pewnych obszarach, susza może dokonać spustoszenia w rolnictwie, ale nie dostrzegam w tym względzie wielkoskalowych zagrożeń. Uważam nawet, że jesteśmy pod tym względem w nie najgorszej sytuacji. Jeśli w naszym kraju występują bardzo wysokie temperatury, to jednak tylko przez kilka dni. Nie ma u nas aż tak trudnej sytuacji meteorologicznej, która groziłaby rozległymi pożarami. A przecież systematycznie takie pożary wybuchają w krajach na południu Europy. Tam susza może być dużo bardziej groźna.

Pojawiają się opinie, że z powodu suszy na rynku będzie mniej warzyw i owoców. A to podbije ich i tak już bardzo wysokie ceny.
Na wysokie ceny żywności, w tym owoców i warzyw, w tym roku wpływa przede wszystkim to, co dzieje się na Ukrainie. Rosja i Ukraina to przecież jedni z największych eksporterów pszenicy na świecie. Ukraiński resort rolnictwa oszacował, że tegoroczne plony mogą być mniejsze nawet o 40 proc. A to, co uda się tam wyprodukować, trudno będzie z Ukrainy wywieźć. Ta sytuacja najbardziej może uderzyć w Afrykę Północną, bo kraje z tego regionu w dużej mierze kupowały ukraińskie zboże. Ceny może też podbić ewentualna susza w USA, bo to duży, kluczowy rynek. Jeśli ceny pszenicy pójdą w górę na rynkach światowych, to i u nas ona automatycznie podrożeje. Na ten globalny rynek pszenicy, susza w Polsce nie wpłynie, bo jednak ma ona wymiar lokalny. Dodajmy, że ceny warzyw i owoców podskoczyły również dlatego, że drogi jest nawóz, który podrożał wskutek m.in. wysokich cen gazu. Poza tym, Rosja i Ukraina należały do grona największych na świecie eksporterów nawozów i surowców do ich produkcji. Na skutek wojny, na rynku jest mniej nawozu i jest on drogi. Wzrosły też koszty robocizny - rolnikom trudno jest znaleźć ludzi do zbierania płodów rolnych. Więcej trzeba też płacić za transport. Według mnie, te wszystkie czynniki - przynajmniej w tym momencie - bardziej wpłynęły na ceny warzyw i owoców niż lokalnie występująca susza. Należy też pamiętać o tym, że produkty roślinne to podstawa produkcji zwierzęcej. Jeśli pasza będzie droga, to w sklepie więcej zapłacimy też za mięso. Na kilogram żywca wołowego potrzeba około 7 kilogramów paszy. Żywność jest droga, ale obecnie, i to musimy podkreślić, nie ma w Polsce jej niedoboru. Te wszystkie głosy, że nagle teraz zabraknie jedzenia z powodu gigantycznej suszy, są mocno przesadzone i naciągane. To jednak nie znaczy, że nie ma problemu suszy.

Niektórzy, jeśli chodzi o zasoby wodne, porównują Polskę do Egiptu. Czy takie porównanie jest uzasadnione?
Wielokrotnie słyszałem o takim porównaniu i jest ono niewłaściwe. W Egipcie, co prawda, do morza odpływa mniej więcej tyle samo wody co w naszym kraju do Bałtyku. Ale jednak w Egipcie panuje klimat gorący, są tam pustynie, a nasza specyfika klimatyczna, mimo oczywistych zmian, ciągle jest umiarkowana. Czasem słyszymy też, że Polska jest najuboższym w wodę krajem Europy. Te rankingi zależą od tego, jakie wskaźniki zostały przyjęte i jak przeprowadzono badanie. Na przykład Węgry mają mniejsze zasoby wody niż my, ale jeśli uwzględnimy cały dopływ Dunaju, którym spływa woda również z innych krajów, to okazuje się, że ten kraj wody ma dużo więcej. Gdyby podobny wskaźnik przyjąć dla Pomorza, to również okazałoby się, że ten region w wodę jest bardzo zasobny. W Polsce, według mnie, w tym momencie nie ilość wody jest problemem. W najbliższym czasie nie powinno jej zabraknąć, co nie znaczy, że nie trzeba stanu wód monitorować i korzystać z wody rozsądnie. U nas problemem jest jakość wody. To dotyczy rzek, jezior, Morza Bałtyckiego, ale też wód podziemnych. Według Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska, tylko w 10 proc. rzek w Polsce stan wody jest bardzo dobry lub dobry. W pozostałych - nie spełnia ona normy czystości. Można już mówić o katastrofalnej sytuacji Morza Bałtyckiego. Bałtyk wręcz umiera. Martwe strefy zajmują w nim około 18 proc. powierzchni dna, a 28 proc. to strefy o obniżonej zawartości tlenu. Do jezior, rzek i morza dostaje się zbyt duża ilość związków biogenicznych, głównie azotu i fosforu, które są składnikami m.in. nawozów stosowanych przez rolników. Ich nadmiar w Bałtyku sprzyja rozwojowi i kwitnieniu sinic. Jak wiemy, z ich powodu co roku sanepid tymczasowo zamyka wiele kąpielisk. Gdyby udało nam się tę wodę bogatą w związki biogeniczne zatrzymać w glebach, to byłoby to dobre dla środowiska, Bałtyku, dla rolnictwa i nas wszystkich.

Ale jak to zrobić?
Trzeba podjąć działania w takim kierunku, aby woda w glebie pozostała tam, gdzie spadła z opadem deszczowym i aby mogła być dłużej przez rośliny wykorzystywana. Chodzi o to, aby odwrócić ten trend, który był realizowany w latach siedemdziesiątych i który polegał na osuszaniu gruntów. Lata sześćdziesiąte były mokre i wzięliśmy się za osuszanie Polski. Teraz przydałyby się działania w kierunku tworzenia m.in. bagien, łąk, mokradeł, które zatrzymywałyby wodę. Renaturyzacja poprawia jakość wód powierzchniowych, spowalnia jej odpływ i zwiększa retencję. Do tego jest to rozwiązanie stosunkowo proste i tanie, bo polega na zaniechaniu ingerencji w naturę. Musimy też pamiętać, że większość upraw w Polsce nie korzysta z nawodnień. Rolnicy nawadniają raczej mniejsze uprawy warzywne, robią to incydentalnie, a nie systemowo. Wielkoskalowych upraw nie opłaca się nawadniać, bo koszt pompowania wody byłby ogromny. Wobec tego, ten kierunek, by starać się utrzymywać wodę w glebie poprzez rozsądną renaturyzację, jest sensowny. Podkreślam - rozsądną. Nie chodzi mi o to, żeby nagle teraz pola przekształcać w łąki i bagna, ale żeby robić to z głową, w sposób zrównoważony i na odpowiednią skalę. Według mnie, należy też spokojnie podchodzić do wielkich inwestycji infrastrukturalnych. Jest dość duże lobby mojego zawodu meliorantów i hydrotechników, które chce budować nowe zbiorniki wodne. Uważają oni, że te zbiorniki zabezpieczą nas przed suszą. To dość dyskusyjna teza. Jeśli wybudujemy zbiorniki w dolnej części Wisły, to na Kujawy ani kropla wody z tego nie dotrze. Magazynowanie wody w niektórych regionach kraju nie rozwiązuje problemu suszy glebowej w innych regionach. Mamy Zalew Zegrzyński, gdzie - z tego co wiem - jest jedno ujęcie wody do nawodnień, wybudowane jeszcze w latach 70. A więc mamy wielki rezerwuar wody, ale go nie wykorzystujemy. Starsze osoby na pewno pamiętają czyste, wartkie potoki, w których żyły raki i które porastała bujna roślinność. Przekształcono je w zwykłe rowy melioracyjne, w których raka nie uświadczysz. Dobrze by było wrócić do ich naturalnej formy. Czasem mam wrażenie, że w tym gospodarowaniu wodą i w reagowaniu na zmianę klimatu, brakuje nam równowagi i zdrowego rozsądku.

Czy przejawem braku równowagi i rozumu może być totalna betonoza, którą zastosowano w wielu miastach?
Tak, zdecydowanie. W gorący dzień zabetonowany rynek miejski przypomina patelnię, na której nie da się przebywać. A podczas ulewy, woda z tych patelni spływa, trafia do systemów odwadniających, nie zasila gleby, nie paruje. A jeszcze do tego zalewa ulice, bo wąskie kanały nie są w stanie przyjąć w krótkim czasie dużej ilości wody. W niektórych miastach już zauważono, że to jest zgubny kierunek. Wiele samorządów tworzy naturalne trawniki i łąki kwietne, które m.in. są w stanie przyjąć wodę z opadów. Odparowująca woda z takich miejsc pozytywnie wpływa też na powietrze, w którym jest mniej pyłu. Jednym z rozwiązań jest więc rozsądne zwrócenie się w kierunku natury, myślę tu również o terenach pozamiejskich. Istotne jest tam tworzenie bagien, aby woda miała gdzie wsiąknąć. Wody podziemne w dłuższej perspektywie również zasilają rzeki. Głównym użytkownikiem wody w Polsce są rolnicy. Trzeba ich motywować i wspierać, by mogli zwiększać pojemność wód w glebach i by spowalniali jej odpływ z pól na tyle, na ile jest to możliwe i uzasadnione. Z punktu widzenia Bałtyku, to bardzo pożądana działalność. Te wszystkie fosfory i azoty zamiast spływać z pól do rzek i potem do morza, powinny pozostawać w glebach i użyźniać nie wody morskie, a uprawy.

Jak to możliwe, że od kilku dni eksperci mówią o suszy, gdy tymczasem padało w całej Polsce. Przez niektóre regiony przeszły nawet ulewy. Czy to znaczy, że padało … źle?
Tak to można określić. My potrzebujemy długotrwałych opadów, o jednostajnym natężeniu. Burze najczęściej mają charakter lokalny, są bardzo intensywne i trwają krótko. W jednej miejscowości może napadać 50 czy 70 milimetrów i zalać pół miasta, a w drugiej spadnie jedynie kilka milimetrów. To nie są opady długotrwałe, frontalne, które obejmują dużą powierzchnię kraju. Przez dłuższy czas nie padało i gleba kompletnie się wysuszyła. To spowodowało, że jej przepuszczalność spadła. Jeśli taka gleba jest zalewana intensywnym i krótkotrwałym deszczem, to nie jest w stanie tej wody przyjąć. Woda po niej spływa i dostaje się do systemów odwadniających. Dlatego tak ważne jest tworzenie małej retencji, np. jakichś oczek śródpolnych, do których ta woda z obfitych opadów mogłaby spłynąć, wsiąknąć do gleby i zasilić wody podziemne. Jeśli dziś zapytamy rolników i ogrodników o wilgotność gleby, to oni powiedzą jednym głosem, że ulewy praktycznie nic nie dały i nadal jest sucho.

Czy apele samorządów, aby przykręcić kurki i oszczędniej korzystać z wody, mają sens?
Mają, choć wiele zależy od specyfiki danego terenu. Często gminy korzystają z ujęć głębinowych. Na przykład w rejonie Grójca sadownicy wzięli się za nawadnianie sadów i poziom wód gruntowych rzeczywiście bardzo spadł. Tam takie działanie, by zmniejszyć zużycie wody, jest uzasadnione. Z kolei zakręcanie kurka w dużym mieście, np. w Warszawie, ma duże znaczenie z punktu widzenia poboru energii. Wodę trzeba wypompować, oczyścić, odprowadzić, później oczyścić ścieki.

Susza występuje w 1689 gminach w Polsce. Natomiast procent gruntów rolnych objętych suszą jest dużo mniejszy, wynosi 26 proc. - podał Instytut Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach. W tym roku największą suszę odnotowano w województwie pomorskim, lubuskim, dolnośląskim, zachodniopomorskim, wielkopolskim, lubelskim. W ponad 250 gminach w całym kraju pojawiły się apele do mieszkańców, by ograniczali korzystanie z wody (np. nie podlewali przydomowych ogródków). Instytut wskazał też, że w Polsce susza występuje właściwie już od 1981 r., czyli od ponad 40 lat. Największe susze, obejmujące ponad 80 proc. gmin, stwierdzono w Polsce w latach: 2006, 2015, 2018 i 2019. Wówczas susza dotknęła nawet 70 proc. gruntów rolnych. Wobec tego, tegoroczną suszę eksperci z IUNiG oceniają jako średnią lub przeciętną. Meteorolodzy tłumaczą, że na suszę w tym roku miało wpływ m.in. bardzo duże nasłonecznienie występujące wiosną, silny wiatr w kwietniu i w maju, a także niska wilgotność powietrza w marcu i w maju, oraz wysoka temperatura w czerwcu. O suszy decyduje bilans wodny, ale też inne czynniki - temperatura, nasłonecznienie, wiatr i wilgotność powietrza. W Polsce najczęściej susza występuje na Nizinie Szczecińskiej, Wielkopolskiej, na Mazowszu oraz na Podlasiu. Susza obejmuje nie tylko Polskę, ale także inne europejskie kraje. Fatalna sytuacja panuje m.in. na Węgrzech, gdzie wyschło jezioro Vekeri w okolicach Debreczyna. Problemy ma też Rumunia, w której wybuchają pożary na polach pszenicy. Z kolei Włochy ogłosiły stan kryzysowy w regionach położonych w zlewni rzeki Pad. Północ kraju zmaga się z najgorszą od 70 lat suszą. W Polsce Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej wydał ostrzeżenia przed suszą hydrologiczną. Dotyczą one odcinka Wisły od ujścia Kamiennej do zbiornika we Włocławku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki