Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W 1978 roku porwano samolot TU-134 lecący z Gdańska do Berlina Wschodniego. Dlaczego?

Barbara Szczepula
TU-134 w barwach PLL Lot. Takim samolotem Ewa i Tadeusz Wądołowscy polecieli na Tempelhof
TU-134 w barwach PLL Lot. Takim samolotem Ewa i Tadeusz Wądołowscy polecieli na Tempelhof
Przeczytajcie o porwaniu 30 sierpnia 1978 roku samolotu lecącego z Gdańska do Berlina Wschodniego opowiadają Ewa i Tadeusz Wądołowscy.

Sierpień 1978 roku jest ciepły, plaże pełne. Tłumy szturmują Operę Leśną, w której odbywa się Festiwal Interwizji. Główne gwiazdy to Ałła Pugaczowa i Drupi.

U państwa Wądołowskich w Brzeźnie wszystkie pokoje jak zwykle zajęte, od kilku lat przyjeżdżają także Niemcy z NRD, między innymi Heike, sympatyczna pani z Berlina, która jest tłumaczką grupy. Dobrze zna polski, szybko wchodzi w komitywę z Ewą i Tadeuszem, są w podobnym wieku, córka Wądołowskich bawi się ze Stefanem, synem Heike. Wieczorami dorośli przy piwie zacieśniają polsko-enerdowską przyjaźń.

Któregoś roku Heike zaprasza Wądołowskich do Berlina, wsiadają więc w auto i jadą z dziećmi zwiedzać stolicę NRD. Przy okazji robią zakupy, bo wtedy można było tam nabyć tanio włóczkę, z której robiło się śliczne, kolorowe sweterki, a nawet sukienki i płaszczyki dla dzieci. Także buty były względnie tanie, a i fasony miały zbliżone do butów, które nosili mieszkańcy Zachodniej Europy. O produktach spożywczych już nawet nie wspominamy. W sklepach serowarskich można było dostać nawet oryginalny camembert!

Heike i jej mąż Benedikt zaprosili Ewę i Tadeusza do restauracji na wieży telewizyjnej (Berliner Fernsehturm), skąd roztacza się wspaniały widok na miasto. Wieża była jednym z najważniejszych symboli przewagi socjalistycznego społeczeństwa nad zgniłym Zachodem.

Podano fantastyczne bratwursty z musztardą i frytkami, piwo było odpowiednio schłodzone, wszyscy bardzo dobrze się bawili. Jedno tylko dziwiło Tadeusza, to mianowicie, że Heike i jej mąż Benedikt traktowali komunizm poważnie. Deklarowali otwarcie, że są komunistami, co w Polsce w towarzyskich stosunkach się nie zdarzało. Mówili, że cieszą się z życia w państwie robotników i chłopów, które zawarło sojusz ze Związkiem Radzieckim. Gdy Tadeusz opowiedział niewinny polityczny żart o tym, jak to towarzysz Breżniew z Kosyginem wracali z Warszawy i w samolocie Kosygin pyta: "Lonia, ty naprawdę lubisz tego Gierka? - Nie, ale jak on świetnie całuje! - zachwycił się Breżniew", oboje się zdenerwowali i Benedikt oznajmił z zatroskaną miną: - Nie możemy tego słuchać.

Tadeusz nie powiedział im więc już o tym, o czym wszyscy w Polsce wiedzieli, że najsłynniejszy pocałunek wymienił Breżniew z Honeckerem!
- A propos Honeckera - przerywa pani Ewa Wądołowska. - Następnego dnia siedzieliśmy u nich przy kawie, a dzieci bawiły się razem w sąsiednim pokoju. Telewizor był włączony i w pewnym momencie zaczął przemawiać Erich Honecker, ich ukochany przywódca, I sekretarz partii i przewodniczący Rady Państwa. Heike zerwała się z miejsca, przyprowadziła syna i kazała mu słuchać przemówienia.

Co kraj to obyczaj, pomyślał Tadeusz Wądołowski, patrząc znacząco na żonę.

Sezon już się kończył, letnicy wyjechali i państwo Wądołowscy trzydziestego sierpnia 1978 roku wybrali się ponownie do Berlina. Tym razem samolotem. Oczywiście znów na zaproszenie Heike i Benedikta. Odlot przewidziany był na godzinę dziewiątą rano. Po odprawie pasażerowie czekali na przejście do samolotu, ale okazało się, że brakuje jeszcze dwóch osób. W ostatniej chwili wpadł zdyszany młody mężczyzna z dziewczyną i już mogli spokojnie wejść do samolotu i rozsiąść się w fotelach. Spóźnialscy, którzy okazali się Niemcami, zajęli miejsca tuż za Wądołowskimi. Mężczyzna wyglądał na chorego, strasznie się kręcił, kilka razy prosił stewardesę o coś do picia, wychodził do toalety, wracał, znowu wychodził…
Kupując butelkę pepsi-coli ,dał stewardesie sto złotych i powiedział "reszty nie trzeba". To był królewski napiwek, bo pepsi kosztowała wtedy pięć złotych.

Gdy pilot ogłosił, że samolot minął granicę polsko-enerdowską, mężczyzna zerwał się i ruszył w kierunku kokpitu. Zniknął za zasłoną oddzielającą pomieszczenie stewardes od pasażerów.
I wtedy usłyszeli huk, jakby ktoś upadł na ziemię.
- Pewnie zrobiło mu się słabo - powiedział Tadeusz Wądołowski do żony. - Pójdę mu pomóc.
- Przecież tam są stewardesy, poradzą sobie - zaprotestowała żona.
Wśród pasażerów poruszenie. Pozostali Niemcy, a jest ich w samolocie kilkudziesięciu, zaczynają się kręcić, niektórzy przesiadają się do przodu, namawiają się, widać, że są zdenerwowani. Zza zasłonki wychyla się głowa stewarda, który uważnie patrzy na pasażerów.

Nagle Niemcy zaczynają krzyczeć: "Tempelhof! Tempelhof!".
- Jak to Tempelfoff? - dziwi się Tadeusz. - Przecież lądujemy na Schönefeld. W DDR!
- West Berlin! West Berlin! - skandują Niemcy i przesiadają się na jedną stronę samolotu, by lepiej widzieć.
Samolot porwano, nikt nie ma już wątpliwości.

Tu-134 podchodzi do lądowania. Koła dotykają betonu.
Gdy samolot nieruchomieje, otaczają go uzbrojeni ludzie w mundurach. Obsługa lotniska podstawia składaną drabinę zamiast schodków.

Przez okno widzą jak "chory" Niemiec wyrzuca pistolet na płytę lotniska i ściska się z obsługą.
Wraca do samolotu i mówi po niemiecku, a potem łamaną polszczyzną: - Jesteście w wolnym kraju! Kto chce tu zostać - ma szansę! Nikt oprócz mnie nie poniesie odpowiedzialności za porwanie… Śmieje się, jakby kamień spadł mu z serca. Cieszą się pozostali Niemcy, Polacy są skonsternowani, ale zadowoleni, że bezpiecznie wylądowali.
Wszyscy pasażerowie dostają zaproszenie do kantyny, jest jedzenie, mogą zamawiać co chcą, więc z apetytem konsumują lunch, smakuje tym bardziej, że jedzą za darmo.

Po kolei wzywani są na przesłuchania, jest tłumacz i polski ambasador. Przyjeżdża ekipa telewizyjna i reporterzy z prasy. Stewardesa opowiada, że za zasłoną porywacz chwycił ją za włosy, przystawił pistolet do głowy i zażądał lądowania na Tempelhof. Amerykański pułkownik (lotnisko Tempelhof leży w amerykańskiej strefie Berlina Zachodniego) ogłasza, że każdy pasażer, który chce poprosić o azyl w RFN, może tu zostać. Zgłasza się kilku enerdowców, przechodzą do innego pomieszczenia.

Nikt z Polaków propozycji na przyjmuje, co potwierdza tezę, że polski barak był najsympatyczniejszy w całym socjalistycznym obozie i pod rządami Gierka i Jaroszewicza mimo wszystko dawało się żyć. Zawsze też można było coś skombinować, tu kupić tam sprzedać, po to też niektórzy jeździli do NRD.

Jedna z pań siedzących na lotnisku Tempelhoff, po sutym obiedzie na koszt portu lotniczego podchodzi do bufetu: - Zigaretten, bitte. Papierosów nie mają, ale po naradzie dają kobiecie trzy marki, by mogła kupić sobie papierosy w automacie. Marki wrzuca do portmonetki i po chwili podchodzi do innej wydającej posiłki z tym samym problemem.
- Zigaretten, bitte.
Obraca trzy razy, potem zwierza się Wądołowskiemu: - No, to wyjazd już mi się zwrócił.
Jaki musiał być przelicznik, skoro dziewięć marek wystarczało do pełni szczęścia.
Ale największe wrażenie robią toalety. Są tak czyste, wykafelkowane i pachnące, że powodują prawdziwe oszołomienie. Szczególnie zachwyca bielutki i mięciutki papier toaletowy z nadrukami i wzorkami w dodatku.
Potem okaże się, że wszyscy Polacy wzięli po kawałku papieru do kieszeni, by rodzina i znajomi mogli porównać go z szarym polskim!

Po zakończeniu przesłuchań załoga zaprasza do samolotu. Kilku, a może nawet kilkunastu mieszkańców NRD zostaje w Berlinie Zachodnim, pozostali nie chcą lecieć samolotem. Wybierają przejazd do Berlina Wschodniego autokarem. To okazja, by po drodze zobaczyć z bliska wstrętne, kapitalistyczne miasto.
Polacy karnie wsiadają do samolotu.

Gdy Tupolew odrywa się od ziemi, zaczynają żałować. Maszyna, kołysząc się leci tuż nad domami, czasem wydaje się, że zahaczy o jakiś komin czy maszt, wtedy pilot podrywa ją do góry, silniki huczą, pasażerom wydaje się, że lada moment się rozpadnie.
Siedzący niedaleko Wądołowskich młodzi mężczyźni bladzi jak papier modlą się głośno. Ewa też zaczyna się modlić… I wtedy lądują na lotnisku Schönefeld.
Ani Heike ani Benek na nich nie czekają, biorą więc taksówkę i około dziewiątej wieczór stają pod drzwiami ich mieszkania.
Heike jest zdumiona, jakby się ich wcale nie spodziewała.
- Porwano samolot, lądowaliśmy na Tempelhof…
- Cicho, cicho, jeszcze sąsiedzi usłyszą. Co tu robicie?
- Przecież nas zapraszałaś?
- Ja? Chyba o tym zapomniałam.
Nastrój jest zwarzony, czują że Heike ma do nich pretensje, jakby to oni porwali Tu-134.

Po powrocie do Polski otrzymują wezwanie na Okopową.
- Kto? Co? Jak? Dlaczego? - Niegrzecznie. Niesympatycznie. Nerwowo. Z wyższością.
Znowu mają wrażenie, że to oni porwali samolot. Ach, ci Amerykanie, to byli prawdziwi dżentelmeni!

Ni z tego, ni z owego Heike i jej mąż przyjechali do Gdańska w grudniu 1980 roku, gdy odsłaniano Pomnik Poległych Stoczniowców. Przez tydzień gdzieś biegali, całymi dniami ich nie było, ale na temat Solidarności rozmawiać nie chcieli, choć Wądołowscy żyli tym, co się w kraju działo i chcieli im swoją radość przekazać. Wałęsa to, Lis tamto, Borusewicz owo…
- Tadeusz, ja nie mogę tego słuchać - zarzekał się Benedikt. - Jestem komunistą.

Po kilku latach, chyba w Boże Narodzenie w 1986 roku, Ewa zatelefonowała do Heike z życzeniami.
Niemka udała, że nie zna polskiego i odłożyła słuchawkę.
W cztery lata później, po upadku muru berlińskiego Ewa wysłała do niej list. Pisała, że się cieszy z połączenia Niemiec…
Nie dostała odpowiedzi.
- Teraz myślę, że Heike musiała być ze Stasi, szkoda, bo była sympatyczna - mówi Ewa Wądołowska.

W Internecie znalazłam informację, że samolot Tu-134 z Gdańska do Berlina Wschodniego porwał w 1978 roku na Tempelhof Hans Tiede, który leciał ze swoją znajomą Ingrid.
Stewardesę sterroryzował pistoletem-zabawką.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki