Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W 1945 r. doszło do masakry na plebanii w Lęborku

Robert Gębuś
Plebania przy kościele św. Jakuba Apostoła w Lęborku, widok współczesny
Plebania przy kościele św. Jakuba Apostoła w Lęborku, widok współczesny Marcin Kapela
W marcu 1945 roku Armia Czerwona zdobyła Lębork. Wtedy też doszło do tragedii. Zamordowani zostali dwaj księża oraz kilka innych osób szukających schronienia przy kościele św. Jakuba.

Kościół św. Jakuba Apostoła w Lęborku. Piękna, późnogotycka budowla wzniesiona przez Krzyżaków. Przez stulecia służyła niemieckim mieszkańcom, była ich ostoją. Aż do 1945 roku, kiedy podczas zajmowania Lęborka przez Armię Czerwoną przykościelna plebania stała się miejscem okrutnej zbrodni. Dla siedmiu osób, które szukały tam schronienia przed radziecką nawałnicą, 10 marca 1945 roku, czyli dzień "wyzwolenia", okazał się być dniem ostatnim.

Czas wielkiej trwogi

Dla lęborczan dzień wejścia Sowietów był jednym z najkrwawszych w kończącej się właśnie wojnie. Jak relacjonował w swojej kronice ksiądz Barckow, mieszkaniec Lauenburga (Lęborka), już trzy dni przed wkroczeniem czerwonoarmistów do miasta, mieszkańców ogarnęło przerażenie. "Stolp płonie!" [mowa o Słupsku - dop. red.]. W kolejnych dniach atmosfera strachu tylko narastała. Sklepy rozdawały towary, oddziały Volkssturmu otwarcie przyznawały, że nie są w stanie obronić miasta przed Rosjanami, a tysiące osób uciekało w kierunku Gdyni i Gdańska. W końcu w mieście nastała panika.

- Tak naprawdę Rosjanie nie mieli tu z kim walczyć - mówi Zachariasz Frącek, członek Lęborskiego Bractwa Historycznego, pasjonat historii. - Wojsko wycofywało się, została ludność cywilna.

Po gorącej nocy z 9 na 10 marca Lębork zalały oddziały Armii Czerwonej. Barckow opisuje, jak mury mieszkań odbijały echo niemieckich słów, wykrzykiwanych z rosyjskim akcentem. Wśród nich szczególnie przebijało się jedno: "Die urren!". Zegarki! Pijani Sowieci plądrowali mieszkania, gwałcili kobiety, nie oszczędzali staruszek i dzieci.

W tej sytuacji duża grupa mieszkańców zdecydowała się poszukać schronienia w jedynym miejscu, które uważali za bezpieczne - na plebanii.

- Proboszczem parafii był wówczas ksiądz Kurt Heinrich. O tym, co się stało na plebani, wiemy z jego relacji - mówi Zachariasz Frącek. - Od końca 1943 roku pomagał mu ksiądz Robert König. Został oddelegowany do Lęborka przez biskupa Paderborn, by pomóc w ewakuacji z tych terenów mieszkańców Zagłębia Ruhry.

Jeszcze zimą 1945 roku ksiądz König zastanawiał się, czy nie wrócić do Westfalii wraz z grupą mieszkańców tego regionu uciekających na zachód przez Bałtyk, ostatecznie jednak tego nie zrobił.

- Został z mieszkańcami, którzy nie zdążyli wyruszyć na zachód, zanim tę drogę zablokowali Rosjanie - tłumaczy Frącek. - Wkrótce została odcięta również droga na wschód i ksiądz Robert König pozostał w Lęborku. Jak się później okazało, na zawsze.

Wraz z nim na plebanii przebywał ksiądz Franciszek Szynkowski z Niezabyszewa, dziekan dekanatu lęborskiego. Do opuszczenia rodzimej parafii miał go zmusić Wehrmacht. Duchownemu towarzyszyła siostra z mężem i dwiema córkami.
Kobieta była sparaliżowana.

- Na plebanii schroniło się sporo osób - opowiada Frącek. - Mieli się ukryć w piwnicy. Tam też, tuż przed wejściem do Lęborka Armii Czerwonej, księża odprawili mszę świętą.

Od alkoholu do zabójstw

Około godz. 15 na plebanii pojawił się Rosjanin z żądaniem wydania kluczy do stajni. Chciał zabrać konie.

- Koni nie było, więc ksiądz Heinrich miał mu wskazać auto, ale to nie chciało ruszyć. Rosjanin się wściekł. Wszedł na plebanię z innym żołnierzem, jakimś nastoletnim młokosem, za chwilę dołączyli dwaj kolejni. Zaczęli grozić osobom na plebanii rozstrzelaniem. Nie wiadomo, czego konkretnie chcieli. Można tylko gdybać, czy wszystko nie potoczyłoby się inaczej, gdyby auto odpaliło. Kto wie, być może nie doszłoby do tragedii… - spekuluje Zachariasz Frącek.

Rosjanie weszli do kuchni. Najpierw zaczepili siostrzenicę księdza Szynkowskiego. Na stole pojawił się alkohol. Bolszewicy zażądali, by dziewczęta się dosiadły i piły razem z nimi. Kiedy odmówiły i wylały wódkę do zlewu, Rosjanie się wściekli.
- Rzucili się na nie. Chcieli je zgwałcić - wyjaśnia lęborczanin.

- Uciekły do jadalni, a tam, według relacji księdza Heinricha, przebywało osiemnaście osób, w tym kobiety i dzieci. Schowały się za ich plecami, a siostrzenica księdza Szynkowskiego klęczała przy sparaliżowanej matce. Rosjanin tłukł ją kolbą karabinu i kopał, ale ona się nie ruszyła od łóżka matki, tylko miała powiedzieć: "Ja nie idę do was, lecz do mego Boga".

W tym czasie inny Rosjanin rozbierał i próbował zgwałcić gospodynię z plebanii, która schroniła się pod stołem. Wtedy miał się włączyć ksiądz Szynkowski. Powiedział po polsku: "Ty jesteś diabłem, szatanem!". Rosjanin uderzył go kolbą i powiedział, że wszystkich rozstrzela. Inni poprosili, żeby nie prowokował żołnierzy. Według księdza Heinricha, Rosjanin kazał wyjść kobietom z małymi dziećmi i zamknął drzwi na klucz.

Szynkowski przeczuwał tragedię. Udzielił wszystkim rozgrzeszenia, odprawił egzorcyzmy. Ksiądz König przed przybyciem Rosjan przebywał w pokoju na poddaszu. Na polecenie proboszcza zniósł do piwnicy hostię.

Po wyjściu kobiet z dziećmi wszedł drugi Rosjanin. Proboszcz Kurt Heinrich prosił go o litość. Bez skutku. Inny czerwonoarmista zamknął się w środkowym pokoju plebanii z szesnastolatką. Według relacji księdza Heinricha, Rosjanin strzelił jej w tył głowy, a krew rozlała się aż na próg pokoju, w którym proboszcz pracował. Jest też inna wersja.

- Dziewczyna miała zostać zgwałcona przez żołnierzy, ale przeżyła - wyjaśnia Frącek. - Jeszcze jako chłopak, słuchałem relacji sędziwej Niemki, która mieszkała w pobliżu kościoła. Opowiadała, że uratowała tę niemiecką dziewczynę, która była wówczas na plebanii, leczyła ją, a ona u niej mieszkała. Mówiła do niej: "Mamo". Dziewczyna dorosła i wyjechała do Niemiec. W latach sześćdziesiątych przyjechała, żeby zabrać ją do siebie, ale kobieta nie chciała się wyprowadzić. Zmarła w Lęborku, budynek w którym mieszkała, został rozebrany, bodajże w latach osiemdziesiątych.

Jak było naprawdę? Tego być może nie dowiemy się nigdy.

Według relacji proboszcz wybiegł tylnymi drzwiami szukać ratunku u rosyjskich oficerów, ale ich nie spotkał. Wracając, trafił do katolickiego domu młodzieżowego, gdzie miał znaleźć kobietę, która się otruła po tym, jak Rosjanie zastrzelili jej męża i syna. Zanim wszedł na plebanię, usłyszał strzał. O tym, co wydarzyło się na plebanii podczas jego nieobecności, opowiedziała mu gospodyni.

- Ten sam Rosjanin, który próbował zgwałcić siostrzenicę księdza Szynkowskiego, wrócił na plebanię, by dokończyć, co zaczął - mówi Zachariasz Frącek. - Podczas szarpaniny z dziewczyną, wypaliła mu broń, postrzelił się w stopę i wybiegł z pokoju.
Ksiądz Szynkowski miał powiedzieć: "To jest kara Boża!". To przebrało miarę. Przyjaciel Szynkowskiego, Heydug, też to zauważył i powiedział: "Das ist unser Ende", czyli "To jest nasz koniec".

Dalej wypadki potoczyły się błyskawicznie. Inny Rosjanin wrzucił na plebanię coś, co ksiądz Heinrich nazywa "palącym się granatem". Zachariasz Frącek jest innego zdania.

- Prawdopodobnie nie został tam rzucony żaden granat, bo plebania była nienaruszona - uważa Frącek. - Na tę informację należy wziąć poprawkę.

Zamieszanie wykorzystała gospodyni, której udało się uciec z pokoju, ale pozostała na plebanii. Chwilę później padły strzały. Zginął ksiądz Robert König, prawdopodobnie od strzału w usta, ksiądz Franciszek Szynkowski, cała jego rodzina oraz przyjaciel.

- Według Heinricha König upadł koło bufetu, ciała były porozrzucane, jedno na drugim, jakby chcieli się za sobą chować - mówi Frącek.

Gospodyni i siostra zastrzelonego Heyduga wybiegły z plebanii, wołając o ratunek. Rosjanie się jednak do tego nie kwapili.
- Żołnierze na plebanii byli w amoku. Prawdopodobnie wszyscy się ich bali - uważa Frącek. - Przez dwa tygodnie ksiądz Robert König leżał niepochowany. Być może z obawy przed Rosjanami. Pogrzebano go w ogrodzie przy plebanii.

W czerwcu 1945 roku został dzięki księdzu Heinrichowi ekshumowany i pochowany na cmentarzu w Lęborku.
Ksiądz Kurt Heinrich był proboszczem parafii od 1936 do 1946 r. Był cenionym kapłanem, nie tylko przez Niemców, ale też Polaków. Później wyjechał do Berlina. Miał pod opieką kaplicę szpitalną.

- Do końca życia nie mógł otrząsnąć się z tragedii, której był świadkiem - twierdzi Zachariasz Frącek. - Wspominał księdza Königa, jako głęboko uduchowionego kapłana, który zginął w obronie godności kobiet.

Natomiast Niezabyszewo do dziś wspomina kapłana Franciszka Szynkowskiego. W 2005 roku, w 60 rocznicę jego śmierci, obchodzono rok pamięci księdza. Wciąż zbierane są pamiątki po kapłanie, który został pochowany na tamtejszym cmentarzu.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki