Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Urodziny Gdyni 2015. Mariusz Czepczyński: Bez Gdańska Gdynia byłaby co najwyżej Radomiem [ROZMOWA]

rozm. Dariusz Szreter
Tomasz Bołt
Miłość gdynian do swojego miasta to niezwykły fenomen i ogromny atut Gdyni, ale może też stanowić pewne ograniczenie w jej rozwoju - mówi Mariusz Czepczyński, geograf kultury, profesor UG, doradca prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, sopocianin.

Praktycznie we wszystkich rankingach na najlepsze miejsce do mieszkania w Polsce Gdynia jest w ścisłej czołówce, szczególnie gdy pytać o to samych mieszkańców.
A zwłaszcza mieszkańców Gdyni, bo nie wydaje mi się by mieszkańcy innych polskich miast uznawali Gdynię za aż tak pożądane miejsce zamieszkania, jak sami gdynianie.

Zobacz zdjęcia i filmy z uroczystości urodzinowych Gdyni>

To właśnie miałem na myśli - ów samozachwyt gdynian swoim miastem. Skąd to się bierze?
Ogromna większość z nas jest przywiązana do swojego miejsca zamieszkania. To normalne, że się oswajamy, chcemy czuć się dobrze tam, gdzie mieszkamy. Jest wielu przecież mieszkańców Sopotu zakochanych w Sopocie, gdańszczan zakochanych w Gdańsku, wejherowian w Wejherowie, mieszkańców Pruszcza w Pruszczu i tak dalej.
Fenomenem jest natomiast niezwykle wysoki odsetek gdynian zakochanych w swoim mieście, a przy tym to, że bardzo niewielu z nich potrafi spojrzeć na nie krytycznie. Amerykańsko-chiński geograf Yi Fu Tuan wprowadził do nauki pojęcie topofilii czyli miłości do miejsca. To mieszanka tożsamości, uczuć i wartości przypisywanych danemu miejscu. Idąc za tą koncepcją możemy poszukać analogii między topofilią a miłością jaką znamy z relacji międzyludzkich. Czasami miłość bywa połączona z nienawiścią. I zdarza się, że niektórzy tak kochają swoje miasto, że aż je nienawidzą, co często widzimy na forach internetowych. Miłość może być łaskawa i wszystko wybaczająca, ale może być bardzo wymagająca, oczekująca. I romantyczna. Pamiętajmy też, że miłość zmienia się w czasie.

Jakbyś w takim razie scharakteryzował miłość gdynian do Gdyni?

Na początku powstawania miasta to była miłość romantyczna. Zresztą wtedy wszyscy Polacy byli z niej dumni. To był taki okres zakochania.

No dobrze, ale 89 lat minęło...
I wiele osób z tej fazy wyrasta. Nie wiem na ile ta "nowa" miłość mieszkańców jest wymagająca, a nie pobłażająca. A fajnie jest gdy się choć troszeczkę wymaga od obiektu naszej miłości, zamiast wciąż patrzeć nań przez różowe okulary.
Sam poniekąd jestem gdynianinem. Wychowałem się tam i - chociaż od ponad 20 lat mieszkam w Gdańsku - bywam tam często, mam rodzinę oraz wielu bliższych i dalszych znajomych. I w rozmowach z nimi często słyszę głosy krytyczne wobec licznych działań władz miasta. Ale o tych władzach prawie wszyscy mówią "nasze" i jakby nie daj Boże ktoś z zewnątrz chciał o nich powiedzieć złe słowo...

To dokładnie tak, jak w niektórych małżeństwach. Coś tam nam się nie podoba, ale nie mówimy o tym innym, bo to są nasze wewnętrzne sprawy. Publicznie nie pierzemy brudów. To nie zawsze jest skuteczne, ale może miłość musi być trochę ślepa? Szczerze zazdroszczę mieszkańcom Gdyni takiej miłości do miasta i miejsca zamieszkania, bo to jest duży komfort i bardzo fajnie się mieszka w miejscu co do którego wierzę, że jest najlepsze na świecie.

Nie ty jeden zazdrościsz. Kiedyś w "Dzienniku Bałtyckim" poprosiliśmy prezydentów Gdańska i Gdyni, żeby powiedzieli co im się najbardziej podoba w tym drugim mieście i Paweł Adamowicz odpowiedział, że właśnie to bezwarunkowe uwielbienie mieszkańców Gdyni dla swojego miasta.
To jest bardzo duży atut i niezwykle ważny zasób społeczno-kulturowy, który może być wykorzystany do rozwoju. Mieszkańcy Gdyni są jej najlepszymi ambasadorami na zewnątrz. Wydaje mi się, że gdynianie znacznie rzadziej migrują, niż mieszkańcy innych miast. I cały czas z chęcią wracają. Z drugiej strony, to może być pewne ograniczenie rozwoju. Bez spojrzenia krytycznego na to, co się dzieje w mieście, można nie dostrzec wad naszego "ukochanego partnera", który być może mógłby jednak coś w sobie zmienić. Mówiąc "miasto" nie myślę tu tylko o władzach miejskich, ale mieście jako tworze przestrzenno-społecznym czyli mieszkańcach oraz terytorium z jego organizacją i gospodarką.

Jeżeli mówimy, że topofilia gdynian to fenomen, spróbujmy wyjaśnić jego przyczynę.
Myślę, że to może wynikać z poczucia walki o własną tożsamość. Kiedy masz obok siebie dużo większy, dominujący ośrodek, musisz bardziej się starać, żeby zachować tożsamość, żeby nie stać się takim lokalnym Puszczykowem (niewielkie miasteczko stanowiące właściwie peryferia Poznania - red.). Gdyni to wprawdzie nie grozi, bo jest dużo większy miastem, ale opozycja wobec Gdańska jest bardzo silnym elementem budującym tożsamość i nakręcającym mieszkańców. Powiem nieco prowokacyjnie: gdyby Gdynia nie miała Gdańska tak blisko, miałaby podobny rodzaj tożsamości co Radom - miasto porównywalnej wielkości, położone z dala od innych dużych ośrodków. Wspomnieć też trzeba działania marketingowe samorządu prowadzone bardzo sprawnie od 25 lat, które umacniają tę topofilię miejską.
Z drugiej strony w samym Gdańsku możemy zauważyć, że bardzo wielu mieszkańców Oliwy czy Wrzeszcza czuje niezwykle silny związek ze swoimi dzielnicami. A zdaje się, że i ci z Przymorza i Zaspy powoli już też. Szczerze mówiąc nie wiem czy w jakichś innych dużych miastach występują równie silne topofilie dzielnicowe. Chyba tylko w Poznaniu i może we Wrocławiu czy Warszawie.

Zapytam trochę przewrotnie, bo jesteś nie tylko geografem, ale także doradcą prezydenta Pawła Adamowicza, lepiej dla miasta gdy mieszkańcy wielbią władzę, czy kiedy czują w sobie zew obywatelskości i bywają niepokorni?
Będę mówił we własnym imieniu, nie władz miasta. Myślę, że wszyscy samorządowcy w Polsce zazdroszczą prezydentowi Szczurkowi udzielonego mu gremialnie poparcia. Gdybym ja miał być wybierany na prezydenta, marzyłbym o tym i zrobiłbym wszystko, żeby poparło mnie 80 procent mieszkańców. To daje bardzo silny mandat, dużo silniejszy niż ten w Gdańsku. Z drugiej strony jesteśmy świadkami rosnącego znaczenia partycypacji obywatelskiej w zarządzaniu miastem. Czas autorytarnych decyzji wszystkowiedzących ekspertów już się kończy. Partycypacja będzie przybierała różne formy, nie tylko budżetów obywatelskich. Będziemy mieli lokalne referenda w skali całego miasta. Przy całym zagrożeniu, bo w ten sposób nie rządzi się łatwiej, chyba nie ma innej ścieżki. To naturalny obecnie sposób zarządzania dużymi miastami w Europie czy USA. Tak więc to co się dzieje w Gdańsku - niezależnie od tego na ile to jest wymuszone, a na ile wynika ze zmian w podejściu władz miasta (myślę, że jedno i drugie) - to jest bardzo wielka wartość. Te ruchy zaczynają się też w Gdyni. Dużo wolniej, ale to proces nieunikniony. Dlatego myślę, że już na następne walentynki ta miłość gdynian do swojego miasta ma szanse być dużo dojrzalsza.
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki