Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Upijali i wyłudzali mieszkania

Tomasz Słomczyński
Grzegorz Mehring
Najpierw upijali swoje ofiary, a później jechali z nimi do notariusza i wmawiali, że kupili od nich nieruchomość. Wykorzystywali głównie kobiety uzależnione od alkoholu. W ten sposób Maria za sprzedaż swojego mieszkania dostała 20 tys. zł, Mirosława 10 tys. zł, natomiast Zofia za swoje 4 ściany otrzymała 500 złotych.

Wykorzystując to, że kobiety były pijane, namawiali je do potwierdzenia otrzymania zapłaty. W rzeczywistości pokrzywdzone nie otrzymały wcześniej żadnych pieniędzy. Teraz nie mogą udowodnić, że nie została im wypłacona cała suma.

Dziś kobiety mieszkają kątem u ludzi, w altance. Jak łatwo wykorzystać bezradność alkoholików

Maria dziś mówi, że była pijana, kiedy podpisywała akt notarialny.

- Najpierw dają pieniądze, na przykład 500 zł, żeby człowiek miał za co pić. Jak zaczyna pić, oni zaczynają działać. Szybko sprawa trafia do notariusza. Zanim wytrzeźwieje, jest po wszystkim - powie krewna innej alkoholiczki, która straciła mieszkanie.

Maria złożyła doniesienie na policję, śledczy jednak umorzyli postępowanie.

- Nie mieliśmy pola manewru. Musieliśmy umorzyć. Nic byśmy przed sądem nie udowodnili - mówi prokurator.

Czytaj również: Rodzice pili alkohol, dziecko płakało obok

Zeznania Marii zostały uznane za niewiarygodne. Śledczy nie uwierzyli jej, że straciła mieszkanie, pieniędzy nie otrzymała, że jest zastraszana, że teraz się ukrywa w altanie na działkach.
Nie uwierzyli jej, że takich jak ona jest więcej.

Maria

Altana wygląda tak, jakby ktoś kiedyś chciał z niej zrobić mini-domek mieszkalny, ale w połowie roboty się rozmyślił. Maria mówi nerwowo, ręce się jej trzęsą. Jest z nią jej czteromiesięczne dziecko, pozostałe - w wieku 9 i 16 lat, przebywają u babci. Mieszka tu z konkubentem.

- Tu mnie nie znajdą.
- Boi się ich pani?
- Szczerze mówiąc... Tak.
- Od czego wszystko się zaczęło?
- To było w maju 2010 r. Poznałam ich u Mirki w mieszkaniu na Piastowskiej. Mąż Mirki i mój konkubent to znajomi, na jednej klatce tam mieszkają. Poszliśmy do Mirki w odwiedziny i był tam Paweł z Ryśkiem. Wspomniałam, że też chcę sprzedać mieszkanie. Powiedzieli, że kupią od razu za gotówkę. Potem przyszli do mnie, obejrzeli mieszkanie i żeśmy się dogadali. Później jeździli ze mną załatwiać papiery, w banku. Gdy załatwianie papierów było jeszcze w toku, pojechaliśmy do notariusza. Wszystko się działo na hop siup, na szybko. Byłam pijana.

Maria mówi, że Paweł wygląda na łobuza. Napakowany, wysoki. Rysiek wygląda normalnie.
Mieszkanie Marii było zadłużone kredytem - w wysokości 93 tys. zł. Poza tym było zadłużone w spółdzielni na 8,6 tys. zł. Rysiek, który kupił mieszkanie, zobowiązał się do spłaty długów.

- Do dziś nie spłacił. Nie mam mieszkania, a bank ściga mnie za ten kredyt.

Rysiek, zgodnie z umową, miał przejąć jej długi. Czy tak się stało? Maria pokazuje dokumenty z banku, wezwania do zapłaty. Nie wie, dlaczego wciąż do niej trafiają.

Zobacz również: Skażony alkohol trafiał na rynek

W akcie notarialnym jest zapis: "Maria sprzedaje Ryszardowi mieszkanie za cenę 160 tys. zł. (...).

Cała cena w kwocie 160 tys. zł została już zapłacona, co sprzedawca potwierdza".

- Zanim pojechaliśmy do notariusza, tośmy popili, wozili nas do sklepu... i wtedy to ja już byłam pijana. W korytarzu u notariusza Paweł powiedział, żebym potwierdziła, że dostałam pieniądze, które są wymienione w akcie notarialnym, i że dostanę je, zaraz jak wyjdziemy.

- Ale tam jest napisane, że odebrała już pani pieniądze...

- Uwierzyłam mu, że da mi je po wyjściu od notariusza. Aktu notarialnego też nie dostałam, Paweł wszystko zabrał. Potem pojechaliśmy do banku, dał mi 10 tysięcy, i to wszystko. Więcej nie dostałam ani złotówki.

Maria wciąż mieszkała w nie swoim już mieszkaniu.

- Dwa dni później przyszli i powiedzieli, że chcą mnie spakować i wystawić za drzwi. Potem jeszcze próbowali mnie wymeldować. Po paru dniach, gdy nie było mnie w domu, wymienili zamki, nie mogłam wejść do środka, zostałam z dziećmi na ulicy, bez ciuchów, bez niczego. Zamieszkałam u mamy.

Maria zgłosiła sprawę na policję. - Oni kręcili się wtedy po Przymorzu, do baru chodzili. Raz jeden, jak wracałam ze sklepu na Piastowskiej, Paweł, wynurzył się nie wiadomo skąd i powiedział mi, że pożałuję, że zgłosiłam to na policję. Powiedział, że mi ręce i nogi połamie, jeśli nie wycofam skargi na niego. Potem jeszcze spotkał mojego konkubenta i powiedział mu, że dostanę łomot, jak nie wycofam doniesienia na policję. Zamieszkałam na działkach.

Poczytaj również: Alkohol to pierwszy stopień do bezdomności

Między tym, co dziś mówi Maria, a tym, co zanotował prokurator, gdy jeszcze trwało śledztwo, jest wiele nieścisłości. Po pierwsze: z ustaleń prokuratora wynika, że Maria poznała Pawła i Ryszarda nie w mieszkaniu Mirosławy, tylko w mieszkaniu swojego konkubenta. Po drugie, przed prokuratorem Maria miała zeznać, że była trzeźwa w momencie podpisywania aktu notarialnego. Po trzecie - Maria zeznała, że Paweł i Ryszard podali jej jakieś tabletki, policjanci wzięli ją na badanie, okazało się, że nic nie wykryto. Dziś Maria mówi: "to były jakieś witaminy, podali mi je dzień wcześniej przed podpisaniem aktu notarialnego". Po co mieliby podawać jej witaminy dzień przed podpisaniem aktu?
Marię została uznana za niewiarygodną.

Przesłuchiwany przez prokuratora Ryszard zeznał, że wręczył Marii w poczekalni u notariusza 60 tys. zł, 6 plików po 10 tys. każdy, reszta - 100 tys. zł, miała być przeznaczona na poczet spłaty kredytu i długu w spółdzielni. Maria twierdzi, że nic w poczekalni nie dostała.

Zeznania Ryszarda były spójne i logiczne. Żadna ze stron nie ma świadków.

- Gdybyśmy sporządzili akt oskarżenia, żaden sąd na tej podstawie nie wydałby wyroku skazującego - stwierdziła prokurator Ewa Burdzińska.
Śledztwo zostało umorzone.
A jednak jest coś, co uwiarygodnia wersję Marii: kolejni, którzy czują się oszukani przez Pawła i Ryszarda. Wśród nich: Mirosława i Zofia.

Mirosława

Na ryneczku spokój, niewielu klientów, pani Mirosława, zadbana kobieta około pięćdziesiątki, opowiada rzeczowo, choć wygląda na znerwicowaną. Nie sprawia wrażenia osoby uzależnionej od alkoholu. Stoi przy kocyku, na którym ma używane ciuchy, prawie nowe adidasy, szmacianą czerwoną lalkę. Za miejsce płaci 5 zł. Gdy nie ma dnia handlowego, zarabia 50 zł na czysto, w dzień handlowy - zdarza się, że nawet i 200 zł. Była w separacji, wróciła do męża, który teraz razem z nią pilnuje kocyka.

Czytają kryminały, jest dziś niewielki ruch. Po kilku godzinach spędzonych na rynku wrócą do mieszkania, w którym nie ma prądu ani gazu. Będą siedzieć przy świeczkach. To jest to samo mieszkanie, które Ryszard kupił od Marii. Pozwolił w nim zamieszkać Mirosławie.
Zacznijmy jednak od początku. Wszystko się zaczęło od znajomości ze Szczypiorem.
To postawny mężczyzna, po czterdziestce. Kiedy jedna z kobiet, które straciły mieszkanie, przypadkiem go spotyka, zaczyna się trząść ze strachu.

Czytaj także: Akt oskarżenia w sprawie ciężarnej, która piła alkohol

- Widział nas - mówi. - Zacznie coś podejrzewać.

Szczypior stoi pod klatką falowca, sączy piwo, ma na wszystko oko. Bacznie się przygląda mnie i kobiecie, z którą tu jestem.

- To taka gnida osiedlowa, na ławce lubi sobie wypić - powie Mirosława. Poznała go sześć lat temu, mieszkał w tym samym pionie.

- Szczypior brał jakieś pieniądze od każdego mieszkania. On naraił mnie Pawłowi.
Wkrótce Paweł zawitał u Mirosławy. - Bardzo miłe wrażenie zrobił.

- Taki duży, napakowany?

- Ja wiem... Chyba nie... Był dobrze ubrany, miał dobry samochód. Powiedział, że dostanę mieszkanie, że będzie opłacał czynsz i prąd, przez pięć lat. Gotówki nie miałam dostać, tylko to mieszkanie, i miał opłacać te rachunki. Moje mieszkanie, dwupokojowe na Piastowskiej, było zadłużone na 13 tysięcy złotych.

U notariusza pani Mirosława była, jak twierdzi , 14 albo 15 maja 2010 roku.

- Paweł mnie tam przywiózł, tam czekał już człowiek, podstawiony, miał na imię Antek, on podpisał akt. Byłam po dwóch piwach, ale dwa piwa też mogą swoje zrobić... Aktu notarialnego nie dostałam. Ale pamiętam, że w akcie nie było nic o mieszkaniu, które miałam dostać, ani o tym że będzie płacił rachunki. To była umowa ustna.

- To co było tam zapisane?

- Że ja sprzedałam mieszkanie za 200 tysięcy złotych. Ale dostałam tylko 20, zaraz po wyjściu od notariusza. W samochodzie, w gotówce, dał mi, jak wracaliśmy od notariusza.

Zaraz po tym Mirosława się wyprowadziła z mieszkania, za które dostała 20 tys. zł.

- Nie, nie miałam podejrzeń. Taka jestem głupia, że wszystko na gębę... Uwierzyłam. Więc się wyprowadziłam, tułałam się. Zamieszkałam u znajomego. Czekałam na to mieszkanie, które miałam dostać. Paweł telefonował, przyjeżdżał, zapewniał, mówił, że mieszkanie jest w remoncie, żebym się nie martwiła. Potem się okazało, że ani jego nie ma, ani jego telefonu nie ma, nic nie ma.
Mirosława w końcu postanowiła coś z tym zrobić.

- Miałam telefon do Antka, tego podstawionego, który podpisał akt, zadzwoniłam, że na policję zgłaszam sprawę. To wtedy przyjechali do mnie i dali mi klucze do mieszkania. Jak się okazało, to było mieszkanie Marii, które też od niej kupili. Było w strasznym stanie, zagruzowane. Bez prądu, światła. Mieszkam tam do dziś, ale w każdej chwili mogą nas stamtąd wyrzucić. Mieszkam tam, ale nie wiem, co będzie dalej...

Poczytaj również: Bezdomni przetrwali zimę

Mirosława czasem spotyka Ryszarda pod blokiem. Chętnie zawsze pogada. Mówi, że to wszystko wina Pawła, on nie ma z tym nic wspólnego.

- Tylko nie wiem, dlaczego nigdy nie chce wejść do mieszkania na górę... - mówi kobieta.
Poszła na policję. Opowiedziała całą historię. Zeznawała sześć godzin. Mówi, że to jedyna nadzieja żeby odzyskać mieszkanie albo pieniądze.

Potem, kiedy jedziemy samochodem, Mirosława stwierdza:

- Wypiłam dziś rano piwo. Mówię panu, ten nałóg do piwa... Taką mam słabość.

Zofia

Trzecia oszukana: Zofia. Trzy razy podejmuję próbę, żeby z nią porozmawiać. Za pierwszym razem, po uprzednim umówieniu się, trafiam do jej mieszkania z Marią. Długo dzwonimy. Nikt nie odbiera. Zofia miała na nas czekać. Wchodzimy na klatkę, za drzwiami słychać psa. Zofia otwiera drzwi. Zaduch. Pies szczeka, jest chory, pod ogonem ma jakąś narośl. Zofia mówi, że to chyba rak, ale nie wie dokładnie.

Kobieta w podeszłym wieku, jest pijana. Nie da się z nią rozmawiać.
Drugi raz jadę do Zofii z Mirosławą. Jest trzeźwa, przynajmniej na tyle, że może rozmawiać. Ale nie chce. Widząc Mirosławę, krzyczy, denerwuje się, patrzy na mnie podejrzliwie.
Trzeci raz odwiedzam Zofię, w końcu możemy rozmawiać.
W małym pokoju rozgrzebane łóżko, telewizor, regały, kredens. Zofia mieszka tu ze swoim konkubentem.

Kobieta siada na łóżku, odgarnia siwe potargane włosy. Pyta, co mnie sprowadza. Opowiadam, co wiem o przypadkach Marii i Mirosławy.

- Moja historia jest podobna. Pawła poznałam przez Mirosławę. Kilkakrotnie się spotykaliśmy. Był taki moment, że wyszła dyskusja na temat mieszkań - sprzedać, wziąć mniejsze, ja się na to zgodziłam. U notariusza byłam raz, podpisywałam upoważnienie dla Mirosławy, bo ja mam kłopoty z nogami i nie mogę chodzić. Miałam mieszkanie dwupokojowe na Przymorzu. Przyjeżdżał do mnie Paweł. Mówił mi, że kupi mi kawalerkę i da jeszcze 80 tysięcy złotych. Więc wyprowadziłam się do konkubenta.

- I nigdy nie zobaczyła pani kawalerki...

- Nie, kawalerka jest... a jakże! Córka tam mieszka, na Dąbrowszczaków, ale to nie jest moje mieszkanie, ona tam tylko mieszka. Podpisała na dwa lata, że będzie tam mieszkać, nie płacić za wynajem, opłacać tylko rachunki. Po dwóch latach wychodzi na to, że będziemy bez niczego. Nigdy nie zobaczyłam żadnych 80 tysięcy. Od Pawła dostałam 500 złotych. To wszystko, co dostałam za mieszkanie.

Ilona, córka pani Zofii, potwierdza, że podpisała umowę na dwa lata. Może mieszkać w nie swojej kawalerce, nie musi za to płacić. Co będzie, kiedy miną dwa lata?

- Pewnie będę musiała się wyprowadzić.

Akt notarialny, w imieniu Zofii, podpisywała Mirosława. Nie pamięta dokładnie daty, nie ma tego aktu notarialnego, to musiało być pod koniec lata zeszłego roku. Później zapytam Mirosławy: - Czy była pani trzeźwa, jak podpisywała ten akt?

- W miarę - z wahaniem przyznaje.

- To znaczy, że nie była pani zupełnie trzeźwa?

- No... Tak zupełnie to nie byłam.

Kolejny, który czuje się oszukany: K.

W rozmowach z tymi, którzy czują się oszukani przez Pawła i Ryszarda, i ich rodzinami, pojawiają się kolejne nazwiska: K. i S. To dwaj mężczyźni, którzy w ten sam sposób stracili mieszkanie. Też nadużywają alkoholu. Jednak nie można się z nimi skontaktować. Zniknęli, nikt nie wie, gdzie przebywają.

Paweł i Ryszard nie sprzedają mieszkań. Pozwalają tam mieszkać tym, od których "kupili" mieszkania, ich znajomym, rodzinom. Jednak to już jest ich własność. Czy na coś czekają?
Wszystkie te opowieści łączy kilka elementów: Po pierwsze - Paweł. On jest siłą napędową, mózgiem operacji. Po drugie: alkoholizm "sprzedających", alkohol jest spożywany przed podpisaniem aktu notarialnego. Po trzecie - wszystkie mieszkania znajdują się na Przymorzu.
Sprawą K. postanowił się zająć brat Marii. Chciał "ruszyć jakoś do przodu sprawę".

- Dowiedziałem się, że K. też pozbawili mieszkania. Namierzyłem go na osiedlu, odnalazłem.

Zabrałem do samochodu, pojechaliśmy do notariusza. Po co? Chciałem, żeby notariusz dał mu jego akt notarialny, bo wcześniej go nie widział. Wchodzimy, mówią nam, że nie mogą wydać, żebyśmy przyjechali następnego dnia. Dobra, mówimy, przyjedziemy, umówiliśmy się na konkretną godzinę. Następnego dnia podjeżdżamy do notariusza, ja zostaję w samochodzie, K. wysiada i idzie. Nie zdążył dojść do budynku, zza rogu wyszło trzech, takich dobrze zbudowanych, chwycili za frak i wsadzili K. do samochodu. Więcej już go nie zobaczyłem.

Jest jeszcze jeden element, który łączy wszystkie trzy sprawy: akty notarialne były podpisywane u jednego, tego samego notariusza.

Notariusz

- Nie wolno mi się wypowiadać na temat aktów notarialnych i czynności z tym związanych - mówi notariusz. - Obowiązuje mnie tajemnica notarialna. Ale proszę zważyć, że w mojej kancelarii nie tylko ja pracuję. Klient ma kontakt z trzema, czterema pracownikami. Czy sądzi pan, że jest możliwe, żeby był pijany i nikt tego nie zauważył? Akty notarialne są zawsze głośno odczytywane, a stronom zadaje się pytanie, czy zrozumiały ich treść. Zawsze wydajemy klientom wypisy aktów. Nie ma takiej możliwości, żeby u mnie w kancelarii dochodziło do jakichkolwiek czynności prawnych z osobą będącą pod wpływem alkoholu.

- Czy notariusz w jakiś sposób sprawdza, czy przekazywanie gotówki, o której jest mowa w akcie notarialnym, rzeczywiście ma miejsce?

- Nie mam takiej możliwości prawnej ani faktycznej, nie jestem stroną umowy. Opieram się w tej mierze na oświadczeniach stron.

Pytam o znajomość z Pawłem (wymieniam jego prawdziwe imię i nazwisko).
- Prywatnie go nie znam.

- A zawodowo?

Czytaj: Pomorscy bezdomni jadą na europejską konferencję

- Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, ze względu na tajemnicę notarialną.

Notariusz, po otrzymaniu roboczej wersji reportażu, dzwonił do innych kancelarii w Gdańsku. Poinformował nas o swoich ustaleniach: Paweł podpisywał akty notarialne również u innych notariuszy. - To, co pan napisał, to są bzdury - stwierdził rejent z kilkunastoletnim stażem i "nieposzlakowaną opinią".

Potem jeszcze zadzwoni pracownik administracyjny kancelarii notarialnej, będzie przekonywał, że nie ma możliwości, żeby w małym pomieszczeniu nie wyczuć woni alkoholu.

- Niech pan powie, kto by się narażał, który z notariuszy, żeby za 200 złotych ryzykować utratę prawa wykonywania zawodu?

Prokurator

Prokurator słucha uważnie, kiedy mówię o wszystkich znanych mi przypadkach "sprzedaży" mieszkań na Przymorzu, kiedy wymieniam elementy łączące wszystkie te historie. Zwraca uwagę na wewnętrzne sprzeczności w tym, co mówią ci ludzie, przywołuje zeznania Marii, które uznali za niewiarygodne. - Być może wielu z nich konfabuluje, nie przeczę. Ale jednego jestem pewien: coś musi być na rzeczy, ci ludzie sami by tego nie wymyślili - odpowiadam.

Prokurator Ewa Burdzińska stwierdza: - To, co pan mówi, zmienia postać rzeczy - spogląda na akta umorzonej sprawy Marii. - Będziemy teraz analizować te sprawy łącznie. To wygląda na zorganizowany proceder. Zweryfikujemy dotychczasowe ustalenia. Ale proszę pamiętać: jeśli kogoś oskarżymy, będziemy musieli to udowodnić przed sądem.

Imiona i pseudonim bohaterów zostały zmienione.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki