Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Umierają pszczoły. Najwięcej ginie w Stanach Zjednoczonych i na Pomorzu

Małgorzata Gradkowska
www.sxc.hu
Jeszcze kilka lat temu porządek świata wydawał się dosyć oczywisty. Przychodzi wiosna, zakwitają kwiaty i drzewa, przylatuje pszczoła, zapyla, przychodzi lato i jesień i my - ludzie - bez szczególnego wysiłku mamy z tego zapylania same korzyści. Tak było od tysięcy lat i nikt nie widział powodu, żeby się zmieniło. Aż do chwili, gdy z tego łańcuszka działań zaczęły wypadać pszczoły. I nagle cała reszta też przestała być oczywista.

Zaczęło się w USA. W ciągu jednego roku - pięć lat temu - w niektórych stanach wyginęło nawet 70 procent pszczół. Potem masowe wymieranie zauważono w Chinach, Francji i Niemczech. Rok później niemal 40 proc. pszczelej populacji padło w Polsce i to był dopiero początek. Teraz każdego roku w każdym kraju, gdzie hoduje się pszczoły, ginie ok. 30-35 proc. ich populacji. W Polsce nieco mniej - bo ok. 18 procent rocznie, ale np. na Pomorzu tej zimy zginęło ponad 30 procent pszczół.
W Stanach Zjednoczonych tę hekatombę już nawet naukowo nazwano - CCD (Colony Collapse Disorder - syndrom ginięcia rodzin pszczelich).

- Na początku tego wieku w Polsce było niemal 2,5 miliona uli - mówi Grzegorz Stańczyk z pomorskiego związku pszczelarzy. - Teraz różnie się to liczy, jedne źródła podają 800 tysięcy, inne 1,2 miliona, ale wiadomo, że dzisiaj jest ich o ponad połowę mniej niż dziesięć lat temu.

I problem nie leży w tym, że na sklepowych półkach zabraknie słoików z miodem. Sama Polska traci rocznie na tej ulowej różnicy ok. 10 miliardów złotych rocznie. Bo sam rzepak, zapylony przez pszczoły daje o 30 procent większe plony.
Pszczelarze mają już nawet licznik ginących pszczół, robiony na wzór licznika długu publicznego Leszka Balcerowicza - wynika z niego, że co sekundę ginie w Polsce 105 pszczół.

Grzegorz Stańczyk, pszczelarz z piętnastoletnim stażem, nie ma problemów z diagnozą.
- Monouprawy, chemia i choroby, bo pszczoła choruje tak samo jak każde inne stworzenie - wylicza.

Śmiertelna pchełka

Jednak sformułowanie tych przyczyn nie było od początku takie proste. Najpierw podejrzewano, że przyczyną masowego wymierania owadów są nowe insektycydy, które mają chronić rośliny uprawne przed szkodnikami. Nie potwierdzono tego jednak ze stuprocentową pewnością. Potem - że pszczoły giną od roślin modyfikowanych genetycznie (GMO). To wyjaśniałoby, dlaczego w Ameryce zginęło ich najwięcej - tam powszechne są uprawy modyfikowane. Wreszcie podejrzenie padło na telefonię komórkową, której sieć jest coraz gęstsza i która - zdaniem niektórych - bardzo źle wpływa na pszczoły. Robiono nawet specjalne doświadczenia, jednak nie udało się potwierdzić tej tezy.

Polskie środowisko naukowe jest dosyć zgodne co do tego, co jest największym wrogiem pszczół. Jak mówi prof. Jerzy Wilde, kierownik Katedry Pszczelnictwa Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, to pasożyt - roztocze Varroa destructor. Szkodnik ten, którego można by porównać do pszczelej pchły, odżywia się krwią owada i wywołuje chorobę - warrozę. Jeżeli odpowiednio szybko i skutecznie nie wkroczy się z leczeniem, oznacza to zagładę całej pszczelej rodziny. Leczenie nie jest łatwe, bo pasożyt atakuje nie tylko dorosłe pszczoły, ale także jej stadia rozwojowe - larwy, przebywające w już zasklepionej komórce plastra. A że komórka ta jest już zasklepiona, zamknięta, nie przedostają się do niej środki mogące zniszczyć pasożyta. Sprawę utrudnia jeszcze to, że leczenie można przeprowadzać tylko w okresie, gdy pszczoły nie zbierają miodu, inaczej mogłoby dojść do jego skażenia lekami.
W Polsce roztocze powodujące warrozę pierwszy raz zauważono w latach osiemdziesiątych. Teraz jedyne miejsce na świecie wolne od tej choroby to Australia. Ale biorąc pod uwagę, że jeszcze niedawno pasożyta nie było też w Nowej Zelandii, to pewnie i Australia niezbyt długo pozostanie bezpieczną pszczelą przystanią.
Pszczoły w ogóle stały się chorowite. Niedawno pojawiła się też nowa odmiana zaraźliwej choroby pszczół, nosemozy, która jest rodzajem biegunki i powoduje ginięcie owadów - zauważa Stańczyk. Z kolei dwa dni temu pszczelarze z Podhala zaalarmowali, że wykryli kolejną groźną chorobę - zgnilca złośliwego. Kwarantanną objęto pasieki w promieniu 3 kilometrów od źródła choroby.

Kawior też może się przejeść

Grzegorz Stańczyk zastanowiłby się jednak, czy gdyby kazano mu wymienić tę najbardziej podstawową przyczynę, to czy na pierwszym miejscu nie postawiłby rolnictwa, a właściwie rolniczej chemii.

- Środki ochrony roślin są dla pszczół śmiertelne - mówi. - Najgorsze są pestycydy, wchodzące w skład popularnych środków owadobójczych stosowanych do oprysków. No i niefrasobliwość rolników, którym jest wszystko jedno, kiedy tę chemię rozpylają. Wiadomo, że opryski nie powinny być wykonywane na kwitnące rośliny. Do tego zawsze mówimy rolnikom, żeby robili je późnym popołudniem, około godziny 19, bo wtedy lot pszczół zamiera. I co? Rozpylają jak leci, nie myślą o pszczołach.
I nie chodzi o to, że substancje te zabijają owady, bo stosowane w zalecanych stężeniach nie są śmiertelne. Ale uszkadzają ich układ nerwowy. Pszczoła poddana działaniu takiego środka wylatuje z ula i już do niego nie wraca. Zapomina drogę powrotną.

Druga rolnicza przyczyna to wielkie uprawy monokulturowe. - Na Żuławach są uprawy rzepaku o powierzchni 100-200 hektarów i nic innego wokół nie rośnie, a pszczoły potrzebują bioróżnorodności. Jakby człowiek jadł cały czas kawior, to mimo że luksusowy, też w końcu by się przejadł - konstatuje Stańczyk.

Najcenniejsze i najlepsze miody robione są z setek rodzajów roślin. Taki na przykład miód kaszubski - jedna z pozycji na liście produktów regionalnych i tradycyjnych - zawiera pyłki 480 roślin. Między innymi jest tam aster nadmorski słonowodny, lobelia czy wyka kaszubska.

Krainka nie boi się zimy

Jednak prof. Jerzy Wilde uważa, że najgroźniejsza jest warroza. Jak mówi - w Polsce używa się dużo mniej środków chemicznych niż na świecie, mniejsze są też plantacje, opryskiwane tego typu środkami. Nie mogą się na szczęście równać z tymi w Europie Zachodniej, nie mówiąc już o USA. Tam pola kukurydzy czy innych opryskiwanych upraw ciągną się setkami kilometrów. Pszczoła nie ma wyboru - jest od tej wielkiej plantacji uzależniona. U nas, nawet jeżeli ma kontakt z taką ochranianą pestycydem uprawą, to w sąsiedztwie znajdzie kilka innych, bezpieczniejszych.
Ale do tego wszystkiego - pszczoły są coraz słabsze, bo w wielu hodowlach hodowane są w jednorodnej linii. - Tak jak w przypadku psów, trzeba pamiętać o krzyżowaniu, by rasa nie skarlała - tłumaczy Grzegorz Stańczyk. Na Pomorzu najpopularniejsza jest krainka pomorska środkowoeuropejska, która najlepiej się krzyżuje z krainką linii Rumunka i Niebieska.

- Lepiej znosi długie i ostre zimy - opisuje pszczelarz. Jednak są w Europie miejsca, w których występuje tylko jeden endemiczny gatunek. Na przykład jedynym miejscem w Europie, gdzie mieszka tak zwana pszczoła włoszka, jest jedna z małych włoskich wysp.

Miód gdański

Grzegorz Stańczyk trzyma swoje ule na działce koło Egiertowa, chociaż Kaszuby, szczególnie północne, nie są najlepszym miejscem do hodowli pszczół. - Trochę zimno, nieco za wietrznie, sezon za krótki - twierdzi. - Dlatego z jednego ula na Kaszubach wyciąga się do 10 kilogramów miodu, a na Żuławach, mimo monokultury upraw - do 70 kilogramów. Dlatego rzepakowy z Żuław będzie kosztował ok. 30 złotych za kilogram, a miód kaszubski - dużo więcej.

Na Pomorzu na jednym hektarze stoją średnio cztery ule, w pozostałych regionach Polski jest ich ok. piętnastu. Pszczoły w okolicach Bytowa produkują więcej miodu gryczanego, na Kociewiu - lipowego.

Najlepsze warunki do hodowli pszczół są - paradoksalnie - w miastach, gdzie nikt nie opryskuje neonikotynoidami kwiatów i drzew. Stańczykowi marzy się postawienie uli gdzieś w zacisznym miejscu nieopodal osiedla, gdzie mieszka, ale to tylko marzenie, bo gdańscy radni kilkanaście lat temu zakazali trzymania pszczół w mieście.

- Uchwalono to pod koniec dziewięćdziesiątych lat - mówi. - Taki był wtedy trend. Teraz się od tego odchodzi, ale w Gdańsku jakoś nie ma woli. A na przykład na dachu Opery Paryskiej jest pasieka i w kasach opery można kupić miód. Albo w Berlinie - ule stoją na trawniku przy Bramie Brandenburskiej. Marzyłby mi się miód gdański, zbierany z ula stojącego na przykład w parku na Grunwaldzkiej...

Świat jak Syczuan

Jednak mimo że - jak mówiła kilka miesięcy temu w radiowej Trójce dr Grażyna Topolska z Wydziału Medycyny Weterynaryjnej SGGW - co trzecia łyżka jedzonego przez nas pokarmu powstaje dzięki ich pracy, to teoretycznie świat bez pszczół można sobie wyobrazić. Jak to może wyglądać, widać na przykładzie chińskiej prowincji Syczuan. Z powodu niekontrolowanego używania pestycydów w latach 80. ubiegłego wieku doszło tam do całkowitego wymarcia tych owadów. Teraz to jedyne miejsce na świecie, gdzie nie ma pszczół. Na wiosnę dziesiątki tysięcy pracowników zbierają i suszą pyłek, a następnie miotełkami z piór nanoszą go na kwiaty. Jeden człowiek zapyla jedno drzewo przez cały dzień. W ten sposób powstają potem syczuańskie gruszki.

Jeśli pszczoły wyginą, to może zniknąć trzy czwarte roślinności.
- Tyle roślin w naszym klimacie wymaga zapylaczy, a głównym zapylaczem są pszczoły, żyjące w ulach i dzikie - mówi Grzegorz Stańczyk. Jednak nawet jeśli wyobrazimy sobie maszynę czy armię ludzi gotowych zapylać rośliny potrzebne nam do przeżycia, to i tak takie "ludzkie" zapylanie odbija się jednak na jakości i liczbie owoców. Pszczoły umieją w czasie lotu wybrać kwiaty gotowe do zapylania, człowiek musi się zdać na przypadek.

- Jeżeli pszczoła nie zapyli truskawki, to owoce są małe i brzydkie, to samo jest z pozostałymi owocami i częścią warzyw. To wszystko przekłada się na stan gospodarki - ubolewa. - Miód jest tylko marginesem korzyści, jakie mamy z istnienia pszczół, chociaż z punktu widzenia konsumentów najbardziej namacalnym. Miody drożeją i to nie tylko dlatego, że ich produkcja zależy od dziesiątków warunków. Gdy leje podczas kwitnienia rzepaku - nie ma miodu rzepakowego. Gdy jest susza podczas kwitnienia lipy - nie ma miodu lipowego. Ale gdy nie ma pszczół - w ogóle nie ma miodu, pyłków, wosków, roślin!

Protest w imieniu pszczół

W marcu w Warszawie pod hasłem "Chrońmy pszczoły" odbył się protest pszczelarzy. Protestujący pszczelarze chcieli zwrócić uwagę na niekorzystne warunki chowu i hodowli pszczół w Polsce oraz sprzeciwiali się dopuszczeniu niektórych środków ochrony roślin. Domagali się także wprowadzenia całkowitego zakazu upraw roślin modyfikowanych genetycznie. Szczególnej reakcji ten protest nie sprowokował.

W 1920 roku w Europie też zauważono zjawisko wymierania pszczół. Albert Einstein powiedział wówczas, że jeśli pszczoły znikną z powierzchni Ziemi, wówczas człowiekowi pozostaną najwyżej cztery lata życia. Lepiej byłoby tego nie sprawdzać.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki