A czy wtedy, gdy 21 lipca 2007 r. stała na podium stadionu w holenderskim Hengelo, mogła przewidzieć, że za półtora roku jej kariera znów stanie pod znakiem zapytania, a ona, bez sportowego stypendium, będzie dorabiać na nocną zmianę w markecie?
Dyscyplina, którą wybrała, nie należy do łatwych. Na sukces w rzucie oszczepem składa się przede wszystkim dobra koordynacja wszystkich jego etapów - nabiegu, prawidłowego ułożenia ciała i wyrzutu. Trzeba też uważać, żeby nie spalić rzutu, choć zawsze jest druga szansa.
Ula Kuncewicz, 21 lat, tczewianka, obecnie studentka II roku Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku. Od kilku lat plasuje się w czołówce najlepszych polskich oszczepniczek. Rekord życiowy - 55 metrów. To wciąż dziewięć metrów mniej niż wynosi rekord Polski, ale Ula jest dopiero na początku swojej sportowej ścieżki.
Trener Hieronim Głogowski:
- Zawodnik nadaje się do sportu nie tylko dlatego, że ma talent. Talent nie wystarczy, potrzebna jest zawziętość w ciężkiej pracy. Moja podopieczna posiada wszystkie potrzebne cechy, by osiągnąć sukces. Ula to zawodniczka, która jest wytrwała, pracowita i uparcie dąży do celu. Przystosowuje się szybko do treningu i nie ma problemu z regeneracją potreningową i ze zmęczeniem.
Największy sukces?
Ula: - Fakt, że mogę trenować. Jako dziecko miałam problemy ze zdrowiem… Serce rozwijało się za wolno w stosunku do wieku. Lekarze zabronili mi wszystkiego, co wiąże się z wysiłkiem fizycznym, nawet szybkiego wchodzenia po schodach. Na szczęście spekulacje lekarzy się nie sprawdziły. Swój powrót do formy uważam za zwycięstwo. Zdrowie zaś za największą wartość.
Nabieg
Sportem zainteresowała się w gimnazjum.
- Próbowałam wszystkiego po trochu - wspomina. - Najczęściej startowałam w wieloboju. Szło mi naprawdę dobrze. Ostatecznie postawiłam na oszczep.
Profesjonalnie zaczęła trenować w wieku 16 lat pod opieką Jarosława Langowskiego w Samborze Tczew. W liceum nie było łatwo. Szkoła wymagała całkowitego zaangażowania. Pojawiały się więc problemy licznych nieobecności - ze względu na obozy przygotowawcze - i zaliczeń zaległego materiału. Poradziła sobie i dostała się na studia - wychowanie fizyczne na Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu. Z dniem przeprowadzki do Trójmiasta została zawodniczką SKLA Sopot.
Prawidłowe ułożenie ciała
Pierwszy rok nie okazał się łatwy. Ze względu na zbliżające się igrzyska olimpijskie zaczęto ostre przygotowania - ponad 200 dni obozowych.
Dwa tygodnie na obozie, pięć dni przerwy i następny obóz. Po powrocie do Gdańska ciągła nauka, zarwane noce. Ekspresowe zaliczanie ćwiczeń i egzaminów. Po czym kolejny wyjazd. Dom niby blisko - 40 km, lecz nawet na taki wyjazd brakowało czasu.
Aby utrzymać się na światowym poziomie, oprócz forsownego treningu potrzebne są pieniądze. Dzięki nim można zakupić specjalistyczny sprzęt treningowy i startowy, suplementy, witaminy, a także opłacać zgrupowania sportowe i opiekę fizjoterapeuty.
Uli przyznano roczne stypendium z Polskiego Związku Lekkiej Atletyki - 500 zł miesięcznie. AWFiS mogła jedynie zaproponować stypendia naukowe i sportowe (w wysokości 300 zł) od II roku. Klub oferował opłatę akademika i wyżywienia, co zapewniało dofinansowanie w minimalnym stopniu.
Wyrzut
Współpraca z trenerem Hieronimem Głogowskim zaowocowała sukcesem. Do licznych medali z mistrzostw Polski (począwszy od wieloboju, rzutu dyskiem, po oszczep) doszło osiągnięcie najwyższej dotychczas rangi - trzecie miejsce na Mistrzostwach Europy U-20 w Hengelo (Holandia) w 2007 r. Następnie, podczas odbywających się w Maroku mistrzostw świata juniorów, zajęła szóste miejsce, choć startowała z zapaleniem płuc.
- Zrozumiałam, że długie lata treningu miały sens - mówi Ula. - Mam brąz z mistrzostw Europy, a przecież jeszcze nie tak dawno moje predyspozycje i umiejętności nie były zbyt duże. Bez wiary trenera Jarosława Langowskiego i bez poświęcenia Hieronima Głogowskiego nie stałabym na podium.
Przekroczenie linii (spalony)
Kolejny sezon startowy okazał się pechowy. Odnowiła się kontuzja łokcia, z którą borykała się przez ostatnie trzy lata. Mimo dozowania cyklu treningowego, ból nasilił się tak, że trzeba było przerwać dalsze rzucanie. Diagnoza: obniżenie przyczepów zginaczy palców i transpozycja przedniego nerwu łokciowego. Jedyne wyjście: operacja.
Zabieg odbył się we wrześniu w Poznaniu.
Ula:
- Odczuwałam złość i smutek spowodowany bezradnością. Rozczarowanie, niemoc osiągnięcia celu, jednocześnie strach i nadzieja w to, że jeszcze nie koniec moich zmagań.
Dojazdy do Poznania na rehabilitację stały się żmudne, wymagające czasu (pogodzenia też z nauką), jak i pieniędzy. Oszczędności, odkładane w miarę możliwości, przydały się w czasie leczenia, bowiem zamknęły się źródła pomocy. W grudniu utraciła stypendium PZLA. Od nowego semestru przestaną też napływać pieniądze z uczelni, ze względu na brak aktualnego wyniku.
Sytuacja bez wyjścia? Nie dla Uli. Zaczęła działać na własną rękę. Wierzy, że przy pomocy trenera i wsparciu bliskich na pewno jej się uda, tylko jakim kosztem?
Drugie podejście
- Po operacji przez miesiąc nic nie robiłam, bo miałam gips. Po miesiącu zaczęłam się delikatnie ruszać, truchtać, żeby się nie zapuścić. Normalne, prawie normalne treningi rozpoczęłam na przełomie grudnia i stycznia.
Druga w nocy. Koniec nauki biochemii. Ula gasi światło. Budzik nastawiony na 6 rano, aby jeszcze powtórzyć materiał na kolokwium.
Po przebudzeniu szybki prysznic, śniadanie. Za dziesięć ósma - biegiem na zajęcia z koszykówki. Później godzina gimnastyki, chwila oddechu, a na koniec pływalnia. Czas rozplanowany tak, by bez problemu zdążyć na trening - około trzech godzin walki i przełamywania kolejnych barier.
Powrót do akademika około 20. Pora na posiłek, ciepłą herbatę i ponowne przejrzenie notatek z wykładów. Ale to nie koniec zajęć. Co drugi wieczór ok. 21.15 Ula szybkim krokiem rusza w stronę przystanku SKM. Dwa przystanki, jeszcze 10 minut pieszo i już jest w "swoim" supermarkecie.
Układanie towaru kończy się o 5 rano. O godzinie 6 jest w akademiku. Odsypianie trwa do 10-11, niekiedy kosztem wykładów.
- Jestem w kadrze Polski, obozy mam praktycznie co dwa tygodnie - podsumowuje Ula. - Mam nadzieję, że wszystko się unormuje. Stypendium sportowe miałam od września do grudnia, bo w grudniu skończyła się ważność mojej klasy sportowej, więc na razi mam tylko to naukowe.
Sytuacją zawodniczki zmartwiony jest też trener.
- Powinno się inwestować w młodych zawodników, ponieważ to na nich spadnie brzemię i obowiązek zastąpienia tych, którzy na razie są uważani za niezastąpionych. Szczególnie ważne jest, aby pomagać tym, którzy już coś osiągnęli, a odnieśli kontuzje podobnie jak Ula. Kontuzje są nieodłączną częścią sportu - były, są i będą. Uli przydałaby się odrobina wsparcia i pomocy na obecnym etapie powrotu do pełnej dyspozycji - mówi trener Hieronim Głogowski.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?