Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ukraińsko-polska kolejka do lekarza. W Polsce specjaliści ratowali zdrowie i życie uchodźców

Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
Dzięki brawurowej akcji zainicjowanej przez polskich lekarzy w ciągu trzech miesięcy od wybuchu wojny udało się uratować blisko tysiąc ciężko chorych dzieci. Polska była również pierwszym krajem, który przyznał uchodźcom z Ukrainy prawo do bezpłatnej opieki zdrowotnej. Na przekór katastroficznym wizjom ekspertów od ochrony zdrowia nasz kulejący na co dzień system nie załamał się pod naporem dodatkowych pacjentów z Ukrainy.

O tym, że trzeba jak najszybciej ratować chore na raka ukraińskie dzieci, które wraz z wybuchem wojny straciły szanse na leczenie w swoim kraju, zdecydowali spontanicznie dwaj zaprzyjaźnieni ze sobą lekarze; prof. Potr Czauderna, kierownik Kliniki Chirurgii i Urologii Dzieci i Młodzieży GUMed w Gdańsku, jednocześnie przewodniczący Rady ds. Opieki Zdrowotnej przy prezydencie RP oraz prof. Wojciech Młynarski, kierownik Kliniki Pediatrii, Onkologii I Hematologii UM w Łodzi.

- Zaczęły się bombardowania. W jednym z lwowskich szpitali w schron przekształcono basen, który znajdował się w piwnicach, co chwila ogłaszano alarm bombowy i dzieci musiały tam schodzić, zaczęło brakować leków onkologicznych, nie było więc warunków, by skutecznie je leczyć - wspomina prof. Piotr Czauderna. - Zaczęliśmy więc działać.

Wkrótce dołączyły do nich organizacje pozarządowe - polska Fundacja Herosi i ukraińska Tabletochki. W efekcie już trzeciego dnia wojny pierwszy mały pacjent onkologiczny z Ukrainy został przyjęty do polskiego szpitala.

CZYTAJ TAKŻE: Rok wojny. Przemiana ukraińskiej armii to fenomen, wskazówka dla innych państw

Wkrótce do akcji pomocy ukraińskim dzieciom z chorobami nowotworowymi włączyła się amerykańska fundacja działająca przy jednym z największych dziecięcych szpitali onkologicznych w Stanach Zjednoczonych St. Jude w Memphis. W szczytowym okresie w to przedsięwzięcie zaangażowanych było ok. 200 osób z 30 krajów i ponad 80 ośrodków onkologicznych. Polska odgrywała w nim rolę kluczową, gdyż odpowiadała za wstępną ocenę stanu dzieci, ściągnięcie ich do kraju i dystrybucję w Europie. Do Polski trafiło ok. 300 dzieci. Możliwości polskich ośrodków onkologii szybko się wyczerpały. Pozostałe dzieci kierowano do ośrodków we Francji, Niemczech, Hiszpanii, Austrii. Prof. Młynarski koordynował akcję od strony medycznej, prof. Czauderna od strony rządowej razem z Kancelarią Prezydenta RP, Ministerstwem Zdrowia i Pogotowiem Lotniczym.

- Dzieci przyjeżdżały generalnie w konwojach, pierwszy z nich wyruszył już na początku marca - tłumaczy prof. Piotr Czauderna. Fundacja ukraińska ewakuowała chore dzieci z całej Ukrainy do Lwowa, do utworzonego w jednym ze szpitali Zachodnioukraińskiego Specjalistycznego Centrum Medycznego, gdzie sprawdzano, czy ich stan pozwala na transport do granicy polskiej autobusami czy karetkami. Na granicy czekał na nich zorganizowany przez polski rząd i Centralny Szpital Kliniczny WAM sanitarny pociąg, który wiózł je do ośrodka Unicorn pod Kielcami, czyli do Kliniki Jednorożca. Tam lekarze decydowali, do jakiego kraju trafią na dalsze leczenie. Początkowo podejmowały się tego głównie ośrodki onkologiczne dla dzieci w Polsce. W drugiej kolejności do Niemiec, bo tam transport był najprostszy, a następnie do innych krajów europejskich.

ZOBACZ TAKŻE: Pomorze solidarne z Ukrainą. Zobacz program obchodów pierwszej rocznicy agresji rosyjskiej

W sumie udało się wywieźć z Ukrainy i umieścić w szpitalach onkologicznych w Europie blisko tysiąc chorych na raka dzieci i to w różnym stanie. Jedynie dwoje z nich nie przeżyło transportu. W pomoc dla małych pacjentów z Ukrainy bardzo zaangażowała się małżonka prezydenta Agata Kornhauser-Duda oraz Kancelaria Prezydenta RP. Ołena Zełenska, pierwsza dama Ukrainy, podziękowała w mediach społecznościowych Polsce za opiekę nad chorującymi na nowotwory dziećmi z Ukrainy. W szczególności doceniła działania polskiej pary prezydenckiej oraz profesora Piotra Czauderny, chirurga dziecięcego z Gdańska.

Lekarze dokonywali cudów

Mimo początkowych przeszkód natury administracyjnej, ofiary rosyjskiej agresji witane były przez medyczny personel, i to niezależnie od rodzaju placówki, z otwartymi ramionami i otaczane troskliwą opieką lekarsko-pielęgniarską.

W wielu przypadkach polscy lekarze dokonywali wręcz cudów, by ratować życie i zdrowie uchodźców z Ukrainy. O niezwykłej operacji, dzięki której niewidzący od 30 lat mieszkaniec Ukrainy odzyskał wzrok, szeroko informowały w grudniu 2022 r., a więc na dwa miesiące przed rocznicą agresji Rosji na Ukrainę. Wskutek oparzenia oczu Serhii Sydorenko widział jedynie ruch oraz światło. Od czasu wypadku nie poruszał się samodzielnie. Opiekowała się nim żona. Mimo to nie rezygnował z pasji, jaką jest dla niego sport. Dwa razy zdobywał medale w judo podczas Igrzysk Paraolimpijskich w Sydney i Pekinie.

Serhii wraz z rodziną wyjechał z ogarniętej wojną Ukrainy, gdzie nie miał szans na ratunek. Przyjechał do Polski, do Katowic, gdzie w Okręgowym Szpitalu Kolejowym został zdiagnozowany i zakwalifikowany do kolejki, oczekując na operację. Arcy trudnego zabiegu podjął się wybitny okulista dr hab. n. med. Edward Wylęgała, kierownik Katedry i Oddziału Klinicznego Okulistyki Wydziału Nauk Medycznych w Zabrzu Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach. W trakcie zabiegu usunięto pacjentowi bielmo rogówki wraz z zaćmioną soczewką i wszczepiono amerykańską sztuczną rogówkę typu Boston 1. Pacjent już w pierwszej dobie po zabiegu odzyskał wzrok - cieszył się prof. dr hab. n. med. Edward Wylęgała. Profesor wspomina tę operację jako jeden z najbardziej wzruszających momentów w jego zawodowej karierze. - Nidy nie zapomnę jak Serhii spojrzał żonie w oczy. Nie zapomnę tego wyrazu szczęścia w zdrowych oczach. To była wyjątkowa chwila. Pacjent będzie mógł teraz normalnie funkcjonować - wyjaśnia prof. Wylęgała.

- Zaczynam nowe życie - powiedział Serhii.

Również okuliści, tyle że z Lublina, uratowali wzrok kobiecie i jej dwójce dzieci poszkodowanym podczas wybuchu bomby na Ukrainie. Młoda matka wraz pięcioletnimi bliźniakami uciekła z Doniecka, gdzie cała trójka odniosła rany wskutek wybuchu bomby. Odłamki raniły twarz i oczy. Pionierską operację usunięcia obuocznej zaćmy pourazowej przeprowadził prof. Robert Rejdak. Lekarze z Kliniki Okulistyki Ogólnej wciąż operują dzieci, które doznały urażeń w wyniku działań wojennych w Ukrainie. Od początku rosyjskiej agresji na Ukrainę specjaliści z Kliniki Ogólnej i Dziecięcej Uniwersytetu Medycznego w Lublinie są w stałym kontakcie z lekarzami okulistami ze Lwowa, którym udzielają medycznego wsparcia. Jak dodał prof. Rejdak, to część dużej akcji pomocowej organizowanej pod patronatem rektora Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.

Do lubelskiego ośrodka transportowane są już kolejne dzieci z Ukrainy, które potrzebują pomocy okulistów.

Katia i jej bliźniaki

To historia z happy endem - w entuzjastycznym tonie informowała pod koniec czerwca 2022 r. TVP 3. - Najpierw wojna, potem zagrożona ciąża i przedwczesny poród. Dziś Katia - szczęśliwa mama dwóch małych chłopców, opuściła Instytut Centrum Zdrowia Matki Polki i rozpoczęła nowe życie. A wszystko dzięki fachowości i olbrzymiemu sercu lekarzy i społeczników. U 26-letniej Katii, która w ciąży bliźniaczej musiała uciekać ze wschodniej Ukrainy, wykryto tzw. zespół podkradania. Dzieci połączone były naczyniami i jedno rozwijało się kosztem drugiego. To stanowiło zagrożenie dla obu jeszcze nienarodzonych chłopców. Katia, która razem z mamą, 4-letnią córką Saszą i 10-letnią siostrą Sonią została wysiedlona z objętego wojną miasta Wołnowacha w obwodzie donieckim, nie ma wątpliwości, że w rodzinnych stronach nie udałoby się jej donosić tej ciąży. Dlatego jest tak ogromnie wdzięczna za wszystko, co ją spotkało w Polsce. W Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki pracownicy między sobą mówią o niej „Katia dziękuję”, bo to słowo, które podczas pobytu w szpitalu 26-latka wypowiadała najczęściej. Katia wraz z mamą i dziećmi wraz z grupą uchodźców z Wołnowachy dotarły do Polski i osiadły w Sulęcinie, w ośrodku dla uchodźców z Ukrainy. Wszystko to działo się na przełomie marca i kwietnia ub. roku.

ZOBACZ TEŻ: To wciąż jest nasza wojna

Sonia poszła do szkoły, Sasza - do przedszkola. A Katia do ginekologa, którego stan jej bliźniaczej ciąży zaniepokoił na tyle, że skierował ją do szpitala w Zielonej Górze, skąd lekarka - po rozpoznaniu syndromu podkradania - niezwłocznie skontaktowała się z kierownikiem Kliniki Ginekologii, Rozrodczości i Terapii Płodu w łódzkim ICZMP dr. hab. Piotrem Kaczmarkiem W zespole podkradania jedno i drugie z bliźniąt - „dawca”, jak i „biorca” - są poszkodowani, a nieleczony syndrom nieuchronnie prowadzi do poronienia. Leczenie polega na przecięciu naczyń w łożysku, które łączą oba płody. W Polsce tego typu zabiegi wykonuje tylko kilka ośrodków. Przy stole operacyjnym Katii stanęli najlepsi specjaliści - obok dr. Kaczmarka, prof. Krzysztof Szaflik i dr Adam Bielak. - Zabieg wymagał dużej precyzji, ale trzeba działać rozważnie, bo może się zdarzyć, że w wyniku przecięcia wszystkich naczynek jeden płód umiera. Dlatego u Katii podzielono go na dwa etapy i wykonano dwukrotnie, tydzień po tygodniu. Bliźnięta przyszły na świat za pomocą cesarskiego cięcia. Są zdrowe i rosną jak na drożdżach. Katii brakuje słów, żeby wyrazić, jak bardzo jest wdzięczna polskim lekarzom.

Urzędnicy dla uchodźców

Nie w każdym miejscu w Polsce i nie w każdej przychodni czy szpitalu było tak idealnie. W kilku pierwszych miesiącach po agresji uchodźcy z Ukrainy zgłaszali Rzecznikowi Praw Pacjenta problemy z dostępem do właściwej opieki zdrowotnej oraz z dostaniem się do lekarza z chorym dzieckiem. Na trudności skarżyli się zwłaszcza obywatele Ukrainy, którzy nie mieli numeru PESEL. Pytali też o możliwość uzyskania informacji o opiece zdrowotnej w języku ukraińskim. Tu i ówdzie zdarzało się, że ukraińscy pacjenci przyjmowani byli bez kolejki, co budziło protesty polskich pacjentów. Według Rzecznika PP, który badał takie przypadki, obawy polskich pacjentów o faworyzowanie pacjentów z Ukrainy nie miały uzasadnienia. Ministerstwo Zdrowia uruchomiło specjalną aplikację LikarPL, która miała za zadaniem usprawnić porady lekarskie dla obywateli Ukrainy. Umożliwiła ona szybką diagnozę stanu zdrowia pacjenta, a także komunikację między pacjentem i lekarzem, który nie posługuje się językiem ukraińskim. Dzięki aplikacji w czasie konsultacji medycznej język ukraiński lub rosyjski jest tłumaczony na język polski i odwrotnie. Gdy pacjent będzie mówił po ukraińsku, lekarz otrzyma transkrypcję w języku polskim. Gdy lekarz będzie wykorzystywać język polski, pacjent otrzyma transkrypcję w języku ukraińskim. Moduł zapewnia sprawną komunikację pomiędzy lekarzem i pacjentem. Zarówno formularz, jak i transkrypcja rozmowy mogą być wygenerowane do pliku pdf i wydrukowane. Obecnie trwają prace z Instytutem Matki i Dziecka celem rozszerzenia aplikacji LikarPL o elementy skierowany do kobiet w ciąży oraz młodych matek. Dodatkowo podjęto działania umożliwiające skanowanie dokumentacji medycznej przygotowanej w języku ukraińskim i jednoczesne tłumaczenie jej na język polski. Dotychczas wypełniono ponad 3 tys. formularzy, odbyło się również ponad 200 wizyt lekarskich z wykorzystaniem aplikacji.

Dodatkowo Ministerstwo Zdrowia rozszerzyło usługę Teleplatformy Pierwszego Kontaktu na osoby posługujące się językiem ukraińskim. W nocy, w weekendy i święta, czyli poza godzinami pracy Podstawowej Opieki Zdrowotnej, każda osoba otrzyma profesjonalną pomoc medyczną przez telefon - w języku ukraińskim, polskim oraz angielskim. Wystarczy zadzwonić na Teleplatformę Pierwszego Kontaktu 800 137 200 lub wypełnić formularz. W ramach Teleplatformy Pierwszego Kontaktu można uzyskać poradę medyczną, e-receptę, e-skierowanie i e-zwolnienie. W praktyce co piąta osoba dzwoniąca na numer Teleplatformy Pierwszego Kontaktu jest obywatelem Ukrainy.

CZYTAJ TAKŻE: „Skrzydła wolności. Sztuka wolnych ludzi”. Wyjątkowa wystawa w Sopocie

Ministerstwo Zdrowia wraz z Centrum e-Zdrowia uruchomiło Internetowe Konto Pacjenta w języku ukraińskim. W Internetowym Koncie Pacjenta widoczne są recepty, skierowania oraz dokumentacja medyczna z przebiegu leczenia. W języku ukraińskim została uruchomiona również aplikacja moje IKP. Aplikacja moje IKP to wygodny i prosty sposób, by mieć pod ręką informacje medyczne.

Według MZ brak numeru PESEL przestał być przeszkodą w ich dostępie do świadczeń. Inaczej niż na początku wojny, gdy numer PESEL był jak legitymacja dająca prawo do bezpłatnego leczenia.

Nowe płuca dostał w Gdańsku

Również na Pomorzu uchodźcom z Ukrainy nie odmawiano medycznej pomocy nawet w przypadku procedur wysokospecjalstycznych, za które do końca nie wiadomo było kto zapłaci. Tak było w przypadku 46- letniego pacjenta z Ukrainy, pana Olega.

ZOBACZ TEŻ: Trwa wojna pozorów. Minął rok od rosyjskiej agresji na Ukrainę. Rozmawiamy z drem Łukaszem Wyszyńskim z Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni

Mężczyzna, „zatwardziały” palacz, miał płuca tak zniszczone, że ukraińscy lekarze ze szpitala w Kijowie od razu wpisali go na listę chorych oczekujących na transplantację płuc bo tylko ona mogła ocalić mu życie. Tymczasem wojna pokrzyżowała te plany. Program transplantacji narządów na Ukrainie został zawieszony. Pan Oleg miał w Polsce brata, postanowił więc szukać dla siebie ratunku w Gdańsku, a konkretnie w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym, w którym transplantacje płuc wykonywane są od kilku lat. Mężczyzna był na tyle zdeterminowany, że przekroczył granicę po wybuchu wojny i uzyskał numer PESEL, który w tamtym czasie uprawniał uchodźców do korzystania z opieki medycznej na takich samych zasadach jak pacjentów polskich.

- Pacjent w pełni kwalifikował się do transplantacji płuc, bo praktycznie tych płuc nie miał - była to rozedma i, szczerze mówiąc, takiej rozedmy w życiu jeszcze nie widziałem - tłumaczył prof. Sławomir Żegleń z Kliniki Alergologii i Pneumonologii GUMed, koordynator programu przeszczepu płuc w Gdańsku z Kliniki Alergologii i Pneumonologii UCK. W opinii lekarzy pacjent był ogólnie w stanie dobrym, choć wydolność jego płuc obniżyło dodatkowo zakażenie COVID-19. Ukraiński pacjent nowe płuca dostał pod koniec maja ub. roku. Przeszczep przebiegł bez powikłań. Dwa tygodnie po tym niezwykle skomplikowanym zabiegu pacjent chodził już o własnych siłach.

Stymulator dla Darii

Prawa do darmowego leczenia w Polsce nie miała natomiast rodzina Darii - mama Iryna Shirina i ojciec Dmytro spod Kijowa. Ciężka i nieuleczalna choroba, zwana klątwą Ondyny uzależniła życie Darii od respiratora. Respirator działa na prąd. Od czasu, gdy Rosjanie niszczą infrastrukturę służącą zwykłym ludziom, przerwy w jego dostawach zdarzają się codziennie. Brak prądu to dla ich dziecka śmiertelne zagrożenie. Nadzieja na odmianę ich losu pojawiła się niespodziewanie wiosną ub. roku, kiedy to fundacja założona przez Magdę Hueckel, mamę cierpiącego na tę samą chorobę Leosia, założycielkę i prezes Polskiej Fundacji CCHS Zdejmij Klątwę, zaproponowała im leczenie w Polsce. Padła też propozycja przeprowadzki do naszego kraju. Ze względu na starszych rodziców, których Irina nie chciała zostawić, nie mogli jej przyjąć.

- Sytuacja stała się wręcz dramatyczna, odkąd Rosjanie wzmogli ataki w rejonie Kijowa. Wyłączenia prądu zdarzają się teraz nagminnie. Przerwy w dostawie prądu są dla naszej córki śmiertelnym zagrożeniem, gdyż respirator bez zasilania działa zaledwie kilka godzin - rozpaczała Iryna. - Jeśli wyłączą nam prąd, Daria może tego nie przeżyć.

Wiadomo więc było, że uwolnić Darię od medycznego urządzenia może tylko wszczepialny stymulator nerwu przeponowego, który działa na zwykłe baterie paluszki. Operacje implantacji takiego stymulatora metodą małoinwazyjną przeprowadzane są w Polsce w gdańskim Szpitalu im. Mikołaja Kopernika od czasu, gdy na zaproszenie Fundacji „Zdejmij Klątwę” do Gdańska przyjechał dr Peter Nillson. Wraz ze szwedzkim lekarzem stymulatory tego typu wszczepiają dwaj polscy lekarze z Oddziału Neurochirurgii kierowanego przez prof. Wojciecha Kloca - dr n. med. Wojciech Wasilewski oraz dr Patryk Kurland.

CZYTAJ TAKŻE: Nowe zabezpieczenia na granicy z Rosją! Robią wrażenie! ZDJĘCIA

To dzięki nim już czwórka małych pacjentów; Laura, Wiktor, Dawid i Daniel, zdążyła już zapomnieć co to respirator. Daria miała być piąta. Mała pacjentka została zakwalifikowana do implantacji stymulatora. Wydawało się wtedy, że w okolicach Kijowa jest w miarę bezpiecznie, Daria z mamą pojechały do domu. Wszystko wskazywało na to, że tym razem los dopisze dla dziewczynki z Ukrainy szczęśliwe zakończenie. Na 14 listopada wyznaczono termin operacji, która miała diametralnie odmienić jej życie. Uwolnić od medycznego urządzenia, na które - jak wydawało się do niedawna - jest skazana do końca życia.

Dosłownie w ostatniej chwili, gdy wszystko było już przygotowane na przyjazd ciężko chorego dziecka - nagle wycofał się jego główny sponsor . Na łamach naszej gazety apelowaliśmy wówczas do Państwa o pomoc. I nie zawiedliśmy się. Marzenie małej dziewczynki z Ukrainy się spełniło.

Według danych NFZ ze świadczeń opieki zdrowotnej skorzystało 318 790 pacjentów z Ukrainy. W placówkach podstawowej opieki zdrowotnej pomoc otrzymało 235 298 osób. Z ambulatoryjnej opieki specjalistycznej skorzystało 74 149 osób, z leczenia stacjonarnego - 40 649 osób; Opieką psychiatryczną objęto 2704 osoby.

Uchodźcy wojenni z Ukrainy objęci są w Polsce finansowaną ze środków publicznych opieką zdrowotną. Wsparcie medyczne otrzymywali już na przejściach granicznych

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Prezydent Duda w orędziu: My, Polacy, jak mało który naród na świecie rozumiemy tragedię Ukrainy

Polecjaka Google News - Dziennik Bałtycki
od 7 lat
Wideo

Jakie są najczęstsze przyczyny biegunki u dorosłych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki