Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzeba dobrze znosić starość. To rozkaz! Moje życie zaczyna się po osiemdziesiątce

Gabriela Pewińska
Całe życie powodowało mną poczucie obowiązku: W szkole - trzeba się dobrze uczyć. Gdy szaleje wojna - trzeba służyć ojczyźnie. Potem trzeba dobrze pracować. I być dobrą żoną. A na koniec trzeba dobrze znosić starość. To brzmi jak rozkaz, a ja, uczestniczka Powstania Warszawskiego, wiem co znaczy wypełniać rozkazy - mówi Elżbieta Tatarkiewicz-Skrzyńska, bohaterka cyklu „Życie zaczyna się po 80.”

Czasem młodzi pytają mnie: „Jak to jest, gdy ma się tyle lat?”. To pytanie dość kłopotliwe. Nie wiem, czy mam mówić o swojej kondycji fizycznej, czy psychicznej? Dla mnie ważniejsza jest psychika. Hart ducha. Zdrowie? Oczywiście, też jest ważne, trzeba o nie dbać. I dbam. Łykam lekarstwa, prowadzę dietę, godzę się na zdrowie, które mam. Uważam, że jest stosowne do wieku. W kwietniu skończę 95 lat.

* * *
Mieszkam sama, sama gospodaruję, raz w tygodniu przychodzi do mnie miła pani Emilia. Sprząta mieszkanie, podlewa kwiatki, donice stoją wysoko, a ja już nie powinnam wchodzić na drabinę.

Bardzo lubię spacerować. Gdy jest dobra pogoda, idę nad morze, czasem prawie na koniec mola. Siadam, słucham szumu fal i wracam. Wyciszona.

* * *
Prowadzę bardzo aktywne życie. Wciąż wyznaczam sobie jakieś cele. Wciąż nie mam czasu. Znajomi mówią, że trudno mnie zastać w domu. Rzeczywiście, w pełni staram się przeżywać każdy dzień.

* * *
Nigdy się nie nudzę. Mam z tym związane pewne wspomnienie z dzieciństwa. To był czas, gdy już przestały mnie interesować zabawki, ale jeszcze nie znalazłam niczego w zamian. Chodziłam po mieszkaniu i marudziłam: „Nudzę się, nudzę się”… Zmęczona tym jęczeniem babcia wręczyła mi „Trylogię” Sienkiewicza. I przestałam się nudzić.

Od pewnego czasu jestem słuchaczką Uniwersytetu Trzeciego Wieku, interesują mnie zwłaszcza zajęcia z historii architektury i etyki. Chodzę też na wykłady o kuchniach świata. Z lekkim niepokojem przeczytałam ostatnio o tym, jak ludzie będą odżywiać się w przyszłości. Na szczęście - ucieszyłam się - mnie ta dieta już nie będzie dotyczyć. Uczestniczę też w wykładach z filozofii, które w II LO w Sopocie prowadzi Przemysław Staroń. Dzięki pasji tego młodego nauczyciela królową nauk odkrywam na nowo.

* * *
Lubię przebywać z ludźmi, ale po takich emocjonujących, intensywnych spotkaniach z radością wracam do domu, do swojej „samotni”, bo jednak najlepiej czuję się wśród fotografii moich bliskich.

* * *
Cieszą mnie książki. Ale nie czytam powieści, raczej Normana Daviesa, Stefana Chwina, encykliki papieża Franciszka. Thomas Merton jest w zasięgu mojej ręki. Weekendy spędzam z siostrą z Gdyni. Gawędzimy, chodzimy do kina. Kino kocham ogromnie.

* * *
Często jestem proszona, by opowiedzieć o sobie młodzieży. Niezmiernie to przeżywam, tak bardzo, że czasem nawet zastanawiam się, czy ja mogę tych spotkań odmówić? Raczej nie, przecież jestem świadkiem historii, tak więc muszę opanować tremę, emocje i jednak przyjąć zaproszenie.

O młodych mam jak najlepsze zdanie. Są zdolni, inteligentni, ale wymagają troski i opieki starszych. Są zmerkantylizowani. Trzeba dyskretnie nad nimi czuwać. Wspierać ich. Niezmiennie ofiarowywać im życzliwość. I czułość.

* * *
Aby uzasadnić, dlaczego jestem, jaka jestem, muszę cofnąć się w czasie i opowiedzieć, jaka byłam. Żeby w wieku 95 lat prowadzić tak intensywne, pełne ludzi życie trzeba wyrobić w sobie pewne cechy. Przede wszystkim trzeba być ciekawym życia. Trzeba mieć pogodę ducha. Wewnętrzną harmonię. Uważam, że życie jest wspaniałe. Zgodę na świat kształtuje we mnie na przykład bliskość przyrody. Natura mnie uspokaja. Drzewa, ptaki, kwiaty - to wszystko dodaje mi sił. Poza tym ja nigdy nie tracę nadziei. O śmierci, choć tak lubię żyć, myślę bez żalu. Jestem na nią gotowa. Ale na co dzień umieraniem nie zaprzątam sobie głowy.

* * *
Pierwsza rzecz, jaką robię tuż po przebudzeniu, to ruszam do okna. Patrzę w niebo. Potem na termometr. Sprawdzam, w jakiej aurze przeżyję kolejny dzień.

* * *
Wspomnienia są ważne. Pamięć ludzi i miast. Urodziłam się w Warszawie i tam spędziłam pierwsze dwadzieścia lat. Jestem przywiązana do tego miasta i lubię tam wracać, choć to Trójmiasto jest moim domem i uważam je za miejsce przyjazne życiu. Do Warszawy jadę zawsze 1 sierpnia, w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Tak będzie i tym razem. Nowy prezydent, pan Rafał Trzaskowski zaprosił nas, powstańców, na uroczystości, mamy zapewniony hotel, opiekę wolontariuszy, zwrot kosztów podróży. Bardzo miły gest.

Moi znajomi zawsze są zadziwieni, że ja do tej Warszawy kursuję w te sierpniowe upały. Ale przecież muszę oddać hołd zmarłym powstańcom, a jednocześnie zobaczyć się jeszcze z żywymi. Jesteśmy jak rodzina. Z racji śmiertelnego niebezpieczeństwa, które nam w tamte dni wisiało nad głową, byliśmy bardzo czuli dla siebie. Na każdym kroku okazywaliśmy sobie miłość. Te spontaniczne powstańcze śluby... Pamiętam, jak w jednym z filmów bardzo już stary Jan Nowak-Jeziorański z przejęciem opowiadał o swoim ślubie z Jadwigą Wolską. Pobrali się właśnie w czasie powstania. W niedużej kapliczce na Wilczej, do ołtarza szli po stłuczonym szkle z wybitych wojenną zawieruchą okien. Uroczystość trwała kilka minut i odbyła się między pogrzebami innych powstańców. Ktoś podarował pannie młodej kwiatek zerwany z jakiegoś ocalałego balkonu, niosła go niczym ślubny bukiet. To ich małżeństwo okazało się piękne i trwałe. Takie były też inne powstańcze miłości. Niebezpieczeństwo, strach, wszechobecność śmierci niesłychanie zbliża ludzi. Zawarte na gruzach Warszawy związki były też tak silne dlatego, że budowano je na szacunku do tego, co się przeżyło. A to mocny fundament.

* * *
Powstanie mnie zahartowało. Wojna sprawiła, że jestem, jaka jestem. Wojna, ale i dom rodzinny, to jak zostałam wychowana. Wychowywano mnie troskliwie, ale chłodno. Między dziećmi a rodzicami był dystans. Mówiłam: „Proszę Mamusi, proszę Tatusia”. Stosunki rodzinne w moim domu świetnie obrazuje scena pożegnania przed udaniem się na spoczynek. Chętnie opowiadam ją młodym. Tatuś był adwokatem i często do późna pracował w swoim gabinecie. Pukam do drzwi. Tatuś: „Proszę”. Wchodzę, całuję Tatusia w rękę, mówię: „Dobranoc Tatusiu”. Tatuś do mnie: „Śpij dobrze, dobranoc”. Po czym całuje mnie w czoło.

* * *
Dzieciństwo przerwała wojna. Tajna matura, konspiracja, powstanie - to była szkoła życia, lekcja, którą warto było odrobić. W konspiracji nauczyłam się kilku rzeczy, które przydają się na całe życie, to punktualność, dyskrecja, dyscyplina, posłuszeństwo i odwaga. Kiedy opowiadam młodym o cechach, które nabyłam w czasie okupacji, zawsze zaznaczam, że są nadal aktualne. Ale co dziś znaczy odwaga? Ja mam odwagę przekonań. Poza tym, gdy czasem wracam późną porą z jakiegoś spotkania z Gdańska do Sopotu też muszę być odważna.

* * *
Co do posłuszeństwa. W powstaniu słuchałam swoich dowódców. A teraz kogo mam słuchać? Otóż słucham autorytetów. Choć akurat autorytety mojego pokolenia w dużej mierze należą już do świata zmarłych.

* * *
Właściwie żyję na skraju dwóch światów. Moja osobowość kształtowała się przecież 70, 80 lat temu. Inne czasy. Ale pogodniejsze, bardziej refleksyjne, bardziej powolne. Czy lepsze? Nie wiem. Świat, w którym dziś przyszło mi żyć, też chcę poznać. Mam telefon komórkowy, czasem z siostrą zaglądamy do Internetu. Podobno tam jest wszystko, mimo to najbardziej ufam mojej starej encyklopedii. Staram się zgłębić tę wirtualną rzeczywistość, nie bez oporów. Pewnych rzeczy nie rozumiem, ale pewnych po prostu nie mogę przyjąć.

* * *
W życiu są smutki, są nieszczęścia, zmartwienia, ale są i radości. Chodzi o to, by zachować optymistyczną tendencję pamięci i wtedy bilans życia jest dodatni. Tak mówił mój wspaniały stryj, filozof i etyk Władysław Tatarkiewicz i ja to powtarzam - dodatni bilans życia.

* * *
Czy jako nastolatka byłam mniej szczęśliwa od dzisiejszych nastolatków? Myślę, że szczęście to nie jest stan, to są chwile. Nigdy nie uważałam, że muszę być szczęśliwa. Szczęście nigdy nie było warunkiem mojego zadowolenia z życia. Zbyt wiele moje pokolenie przeszło w czasie wojny i w trudnych warunkach powojennych. Ojciec zmarł, gdy miałam 23 lata i w jednym dniu to ja - mama była chorowita, młodsza siostra uczyła się - stałam się głową rodziny. Lekko nie było, ale nie narzekałam. Musiałam szybko podjąć pracę. I mimo że miałam inne zainteresowania, zdecydowałam się na pracę w księgowości. Przepłakałam z tego powodu całą noc, ale później byłam zadowolona, poza tym cóż znaczy jedna noc w porównaniu z całym życiem? Dziś jednak radzę młodym, by robili to, co kochają. To jest jakaś miara powodzenia w życiu, a przecież o to chodzi.

* * *
Całe życie powodowało mną poczucie obowiązku: W domu - trzeba być grzecznym dzieckiem. W szkole - trzeba się dobrze uczyć. Gdy szaleje wojna - trzeba służyć ojczyźnie. Potem trzeba dobrze pracować. I jeszcze być dobrą żoną. A na koniec trzeba dobrze znosić starość. To trochę brzmi jak rozkaz, a ja, uczestniczka powstania, dobrze wiem, co znaczy wypełniać rozkazy. Dyscyplina wewnętrzna towarzyszy mi na okrągło. Ona mną kieruje. Mogłabym przecież tygodniami nie wychodzić z domu, przespać resztę życia. Ale to w moim przypadku niemożliwe. Ja co dzień czuję wewnętrzny rozkaz, że muszę mobilizować się, by zdobyć kolejny dzień.

* * *
Lubię moją „samotnię”. Może dlatego, że nie czuję się samotna. Otaczają mnie przyjaźni ludzie. Nie wiem, co to jest zawiść. Zazdrość. Wszędzie jestem, takie odnoszę wrażenie, mile widziana. Podobno wysyłam jakieś dobre fluidy. Wśród ludzi czuję się bezpiecznie. Nie jestem zagrożona. Ani przez ludzi, ani przez los.

* * *
Często pytają mnie, co ja robię, że w takiej formie żyję tyle lat. Na pewno w dużej mierze to kwestia genów. W formie trzyma mnie też pewnego rodzaju ustępliwość wobec życia. Czasem sama siebie strofuję, mówię: „Uważaj, przecież ty masz 95 lat”! Ale tak naprawdę to ja zapominam, ile tych lat mam. Poza tym w ogóle się nie spodziewałam, że mogę dożyć takiego wieku.

* * *
Wojna zabrała nam wszystko, cały dobytek. Ale nigdy tego nie żałowałam. Uważałam, że skoro przeżyłam, skoro przeżyli moi najbliżsi, to jest dar, dar za który powinnam odczuwać tylko wdzięczność wobec świata. To tak wielki dar, że nie ma niczego, co mogłoby znaczyć więcej. Na pewno nie dobra materialne. Dziś nie jestem niewolnicą niczego. Ani czystej podłogi, ani pieniędzy. Nie mam wymagań. Cieszę się tym, co mam i nie pragnę od życia więcej. W tej mojej filozofii dnia codziennego pomaga mi to, że ja się zawsze godzę z losem. Przyjmuję to, co jest mi dane ze spokojem i godnością. Zawsze stawiam życiu czoło.

Dziś w auli II Liceum Ogólnokształcącego w Sopocie o godzinie 17.00 odbędzie się spotkanie z panią Elżbietą Tatarkiewicz-Skrzyńską.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki