Niestety, są też mniej budujące wiadomości. Po pierwsze, rezygnację złożył Boris Wenzel, prezes DCT. Nikt nie ma wątpliwości, że to jego praca, wiedza, doświadczenie miały decydujący wpływ na ekonomiczne sukcesy firmy. Dynamika obrotów, w niełatwych przecież czasach, była imponująca. W 2012 roku obroty wzrosły o 30 proc. Nieprzypadkowo Boris Wenzel został laureatem jednego z ostatnich plebiscytów Top Manager Pomorza.
Teraz przenosi się do Hiszpanii. Niby nic dziwnego, sporo tego typu specjalistów krąży wciąż po świecie, wysyłanych przez pracodawców na najtrudniejsze odcinki, gdzie trzeba coś rozwinąć, naprawić, przeprowadzić przez trudny okres. Mam jednak wrażenie, być może mylne, że na decyzji prezesa zaważyła sprawa zaległego podatku, jaki DCT musi zapłacić. Jest to podatek od nieruchomości. Do niedawna wydawało się, że firmy takie jak właśnie DCT nie muszą go płacić. Wydawało się. Bo oto całkiem niedawno fiskus odmiennie zinterpretował ustawowe przepisy i firma musi zapłacić 65 mln zł zaległego podatku na rzecz miasta. Pozornie wydawałoby się, że z takiego obrotu sprawy władze Gdańska powinny być bardzo zadowolone.
Myślę jednak, że tak nie jest. Taka kwota może zachwiać kondycją finansową firmy, która wcześniej nie przewidywała tej płatności. Może także rzutować na rachunek efektywności planowanej inwestycji. Korzyść miasta może być zatem krótkotrwała. Władze miejskie nie mogą zrezygnować z tych roszczeń. Porty przegrały już sprawy w sądzie administracyjnym i trudno oczekiwać, że NSA zdecyduje się na kasację. Co gorsza, wprowadzenie zmian ustawowych, korzystnych dla dzierżawców mienia portowego, nie dość, że byłoby długotrwałe, to jeszcze wymagałoby akceptacji przez Komisję Europejską, bo zwolnienie podatkowe jest formą pomocy publicznej państwa dla prywatnych przedsiębiorstw. Trudno zatem się dziwić, że pojawiły się sygnały, że właściciele DCT (australijski fundusz) zaczynają przebąkiwać o możliwości sprzedania firmy. Perturbacje podatkowe nie są zapewne jedyną przyczyną takich zamierzeń, ale…
Po raz kolejny zawodzą polskie instytucje. Zarówno te, które stanowią niejasne, nieprecyzyjne przepisy, jak i te, które z dużym opóźnieniem interpretują je, często wstecz. Podważa to elementarne zaufanie do państwa. A to ma podstawowe znaczenie dla inwestorów. W tej sprawie jeden pokazuje palcem na drugiego, szukając "winnych". I jak zwykle nie ma odpowiedzialnych za końcowy efekt. W ostatnich tygodniach to kolejny przykład ogólnego braku kompetencji instytucji publicznych. Obraz sprzyjający zwolennikom opinii, że państwo jest w stanie rozkładu. Po co to komuś potrzebne?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?