Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tragiczna wyprawa na Broad Peak. Nie można razem umierać [REPORTAŻ]

Irena Łaszyn
Droga na Broad Peak, którą przeszli polscy himalaiści
Droga na Broad Peak, którą przeszli polscy himalaiści Polski Himalaizm Zimowy
Laik pyta: Dlaczego ich zostawili? Himalaista odpowiada: Bo na 8 tys. metrów nie załadujesz nikogo na plecy, żeby go znieść. O tragedii na Broad Peak i bolesnej lekcji, jaką góra dała ludziom....

Tak naprawdę to wiemy tylko, że na szczycie stanęli we czwórkę, a potem dwóch wróciło, a dwóch nie. Reszta to wróżenie z fusów. Spekulacje. Dlatego ludzie gór mają dość medialnego zgiełku, tworzenia mitów i pochopnych sądów.
- U nas łatwo ferować wyroki - mówi Bogusław Kowalski, taternik i alpinista, instruktor Polskiego Związku Alpinizmu. - Łatwo z góry skazywać tych, którzy robią coś, co wykracza poza standardy fotela, pilota, telewizora. Krzyczeć: samobójcy! A przecież każdy z nich chciał żyć, chciał wrócić do swojej rodziny.
- Ryzyka nie można skalkulować?
- W "Dekalogu" Krzysztofa Kieślowskiego jest taki odcinek o mierzeniu grubości lodu. Ojciec i jego 11-letni syn za pomocą komputera obliczają grubość lodu na pobliskim jeziorku. Nocą ojciec sprawdza lód, potwierdzając obliczenia. Rano lód się załamuje pod dziećmi.

A więc wszystko można skalkulować. Tylko - po co?
Bogusław, który wspinał się w Alpach, Himalajach, Dolomitach, Andach i Patagonii, też wcześniej kalkulował. A mimo to dotykał tej cienkiej granicy: Wpadał do szczelin, zabierały go lawiny. Miał szczęście, więc żyje.
- Nie wiemy, co się stało - wzrusza ramionami. - Co siedziało w głowach, jakie były emocje.
- A dlaczego wszyscy z wierzchołka Broad Peaka wracali osobno?
- Bo szli swoim tempem. Wchodzili osobno i schodzili osobno. Na pewnych wysokościach nie można się wiązać liną.
Znał ich obu. Maćka Berbekę słabiej, bo to inne, starsze pokolenie, ale z Tomkiem Kowalskim razem się wspinali w Tatrach.
- Mocny był, energetyczny - mówi Bogusław. - Nie wiem, co tam się stało.

Leszek Cichy, himalaista, zdobywca Korony Ziemi, najwyższych szczytów wszystkich kontynentów, który jako pierwszy w historii - wraz z Krzysztofem Wielickim - wszedł zimą na Mount Everest, jest innego zdania.
- Odwrotnie, wszystko wiemy - twierdzi Cichy. - Czwórka była na szczycie prawie jednocześnie, ale potem Tomek i Maciek błyskawicznie opadli z sił, to było jakieś zjawisko fizjologiczne. I podczas gdy ta pierwsza dwójka, Adam Bielecki i Artur Małek, pokonała ten pierwszy odcinek w godzinę piętnaście, tamci dwaj szli siedem-osiem godzin. Ostatnie połączenie Tomka przez radiotelefon było o 6.30, znajdował się tuż powyżej przełęczy. Wtedy powiedział, że nie będzie dalej schodził. Tam został. Maćka prawdopodobnie widziano poniżej przełęczy, ale w pewnym momencie zniknął. Albo więc spadł do szczeliny, albo zboczem na sam dół. A więc - w sensie materialnym, wiemy, co się stało.

- Niektórzy przypuszczali, że Maciek Berbeka został, żeby pomóc słabnącemu Tomkowi Kowalskiemu. Że to dlatego nie wrócił.
- Nie wydaje mi się, on też był w bardzo złym stanie psychicznym i fizycznym, obaj mieli świadomość tego, co się dzieje. Na tym etapie każdy więc ratował własne życie. Skoro Maciek zaczął schodzić, to znaczy, że podjął decyzję. Pewnie gdyby mógł i nic się nie wydarzyło po drodze, to by zszedł do bazy.
- I zostawiłby kolegę?
- Tam wysoko stoi się przed wyborem: albo z kimś zostajemy i z nim umieramy, albo uznając we własnym sumieniu, że nikt i nic nie może mu pomóc, ratujemy własne życie. W historii alpinizmu i himalaizmu są przykłady i na jedną, i na drugą stronę.
Cichy mówi, że himalaiści są racjonalnymi ludźmi, więc w tym przypadku imperatyw zostania do końca, do momentu kiedy można pomóc, jest bezwzględnie przestrzegany. Ale kiedy nie można, imperatyw ratowania własnego życia jest równie silny. Trzeba mieć świadomość, że oni na tych 8000-7000 metrów, w trudnych warunkach, działają bez rezerw. - To nie jest właściwy moment, żeby załadować kogoś na plecy i go znieść - zauważa Leszek Cichy. - Zwłaszcza gdy człowiek sam potrzebuje pomocy.

Maciek Berbeka potrzebował jej w tym samym stopniu co Tomek Kowalski. Czy tamci dwaj, którzy zeszli wcześniej, nie byli tego świadomi? Zostawili ich obu.
- Gdyby himalaiści nie byli realistami, to zginęliby na pierwszej wyprawie - mówi Leszek Cichy.

Leszek Cichy zapewnia, że nie jest przesądny ani nie jest mistykiem, ale wciąż mu się wydaje, że ta góra na Berbekę czekała.
- Zastanawia zbieżność dat, miejsce, deklaracja Maćka, że to będzie ostatnia jego wyprawa - mówi Cichy. - I była. Zginął 6 marca, równo 25 lat po tym, jak mierzył się z Broad Peakiem po raz pierwszy i o mało nie przypłacił tego życiem.
Maciej Berbeka, rocznik 1954, zakopiańczyk, w latach 80. należał do czołówki światowego himalaizmu. W sezonie 1987/88 wziął udział w zimowej polskiej wyprawie narodowej na K2, pod przewodnictwem Andrzeja Zawady. Ale K2 nie dała się zdobyć, więc Berbeka i Aleksander Lwow namówili Zawadę, by ruszyć na pobliski Broad Peak, mimo braku zezwolenia.

We dwóch zaatakowali górę 6 marca 1988 roku, lecz Lwow wycofał się, nie dochodząc do przełęczy, a Berbeka samotnie podążył dalej. Na wierzchołku skontaktował się z bazą. Podobno Zawada, który obserwował drogę na szczyt z dołu, potwierdził sukces i kazał wracać. Niektórzy mówią, że w ten sposób uratował Berbece życie, bo tak naprawdę wycieńczony Maciej stał na minimalnie niższym przedwierzchołku Rocky Summit, a do właściwego szczytu miał jeszcze kilkanaście metrów w pionie.
- Wtedy, 25 lat temu, ja też byłem w bazie, obsługiwałem radio - opowiada Leszek Cichy. - Widzieliśmy, że Maciek wolno idzie, a z przedwierzchołka, w tym tempie, w którym on się poruszał, było jeszcze co najmniej godzinę w górę. Psuła się pogoda. On był tam sam, Lwow czekał niżej. Więc łącząc się z nim, świadomie nie przekazaliśmy mu informacji, że to dopiero przedwierzchołek. Widzieliśmy potem, w jakim stanie on zszedł. Gdyby więc wtedy udał się na szczyt, to by nie wrócił. To była racjonalna decyzja.

W 1990 roku Berbeka raz jeszcze próbował wejść na Broad Peak. Znowu się nie udało, więc odpuścił takie wyprawy na ponad 20 lat.
A teraz wszedł, ale nie wrócił.

Piotr Pustelnik, himalaista, zdobywca Korony Himalajów i Karakorum, czyli wszystkich 14 ośmiotysięczników: - W żadne dywagacje i spekulacje nie będę się bawił. Jestem pełen niepewności. Wolałbym usłyszeć z pierwszej ręki, jak tam się sytuacja rozwijała. Na portalach i w dziennikarskich tekstach jest dużo nieścisłości i nielogicznych stwierdzeń, które powodują zamęt. Dlatego boję się jakichkolwiek osądów, to nieuprawnione i przede wszystkim - byłoby nie fair w stosunku do rodzin, które czekają na informacje. Bliscy mają pierwszeństwo powiedzieć wszystko to, co chcą powiedzieć, ale przede wszystkim - pierwszeństwo, by usłyszeć to z pierwszej ręki, bez udziału mediów.

Pustelnik uważa, że ta sprawa będzie jeszcze długo rozpatrywana, bo jest to bardzo bolesna lekcja, jaką góra dała ludziom. Ta góra jest wymagająca, nie toleruje żadnych błędów. Piotr o tym wie najlepiej, bo zanim zdobył Broad Peaka, podchodził do niego kilka razy. Tak jak do Annapurny, na którą wszedł dopiero po piątej próbie, w 2010 roku, gdy miał 59 lat.
- Ja wielokrotnie cofałem się z różnych dróg - przyznaje. - Nie mam w sobie bezterminowej, nieograniczonej odwagi. Po prostu patrzę: Jestem w stanie, to idę, jeśli nie - to wracam. Zdarzało się, że cofałem się 80-100 metrów od wierzchołka. I nie miałem jakiegoś żalu do siebie. Uważałem, że zawsze można na tę górę wrócić.

- Masz szczyt na wyciągnięcie ręki i wracasz?
- Mnie teorie o tak zwanym zasysaniu człowieka przez wierzchołek nie dotyczą, choć one w jakimś stopniu są prawdziwe. Jeśli ambicja spotka się z taką naturalną zaciekłością, to może wyprodukować taki syndrom.
- Czy ta 20-letnia przerwa Berbeki w wyprawach miała znaczenie?
- Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć, nie znam się na fizjologii ludzkiej. Ale wiem, że Artur Hajzer wrócił do czynnego wspinania po 16 latach, w 2005 roku, i pod względem wysokościowym wcale mu źle nie szło. Pewnych zachowań się nie zapomina. Co innego naturalne starzenie się organizmu, ono u każdego jest inne. Ale Maciek był przez cały czas aktywnym przewodnikiem wysokogórskim i ratownikiem TOPR, wciąż w akcji.

Poznali się ponad 30 lat temu, w Tatrach. Przyjaźnili się.
- Ciężko mi się z tym pogodzić - mówi. - Jestem pusty w środku.
Piotr Pustelnik zauważa, że Maciej Berbeka to postać tragiczna. Miał niecałe 10 lat, gdy jego ojciec, w następstwie wypadku w Alpach, po pokonaniu pierwszego zimowego przejścia trudnej ściany, zmarł w szpitalu w Zurichu. Na zapalenie płuc, bo cztery dni czekał na lodowcu na pomoc. Wtedy powstał Fundusz im. Krzysztofa Berbeki, który wspiera rodziny tragicznie zmarłych alpinistów.

- Maciek musiał szybko dorosnąć - podkreśla Pustelnik. - Stał się takim zastępczym ojcem dla młodszego brata Jacka i dla matki. A potem założył własną rodzinę, miał czworo dzieci.
- Czy Berbeka i Kowalski musieli zginąć? Czy koledzy zrobili wszystko, żeby ich ratować?
Na takie pytania Pustelnik nie odpowie. Nie chce. Kiedyś w jednym z wywiadów powiedział, że wyznaje zasadę: Razem idziemy, razem wracamy. W przypadku kontuzji czy innych kłopotów zdrowotnych partnera szczyt nie jest ważny. Nie umiałby kogoś zostawić, dlatego też czasami zawracał. Ale o tym mówił wcześniej, przed tragedią na Broad Peaku. Teraz takich zdecydowanych stwierdzeń unika. Nie wie, co tam się stało i jak by postąpił.

Tomek Kowalski, rocznik 1985, wspinał się w Tatrach, Alpach, Andach, górach Alaski, w Pamirze i Tien-Szanie. W 2010 roku przeszedł 100-kilometrowy trawers masywu McKinley w USA. W 2011 roku w ciągu jednego sezonu wszedł na cztery siedmiotysięczniki byłego ZSRR. Właściwie to miało ich być pięć, marzył mu się tytuł Śnieżnej Pantery. Ale Pik Pobiedy sobie odpuścił, bo jak przyznał podczas ubiegłorocznych Kolosów - było zbyt niebezpiecznie. Publiczność i tak biła mu brawo, dostał wyróżnienie. Rok wcześniej otrzymał nagrodę im. Andrzeja Zawady i grant prezydenta Gdyni na realizację tego projektu.
Był kolorowy, zakręcony, ale rozsądny. Biegał w maratonach, podróżował, odwiedził sześć kontynentów i wszedł na sześć z dziewięciu szczytów Korony Ziemi. Lubił góry, Forresta Gumpa i czekoladę Milka. Tak przynajmniej wynika z jego profilu na Facebooku. Tam się nic nie zmieniło. Nawet wpis: "Zawsze mam plan B i wierzę w szczęśliwe zakończenia. Uważam, że życie polega na spełnianiu marzeń. Swoich i cudzych. No Risk, No Fun".

Na tegorocznych Ogólnopolskich Spotkaniach Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów Kolosy w Gdyni, w sobotę, 9 marca, Agnieszka Korpal, partnerka Tomka, miała opowiedzieć o rowerowej Koronie Gór Polskich, podczas której pokonała 28 najwyższych szczytów wszystkich pasm górskich w Polsce, w 15 dni i 14 godzin. Tam, gdzie nie mogła wjechać, to weszła z jednośladem na plecach, np. na Rysy.

Ale Agnieszka nie przyjechała do Gdyni, nie była w stanie. Zamiast jej opowieści, był film Tomka sprzed dwóch lat, z podróży dokoła świata, pt. "Magister Kowalski".
Na jej profilu facebookowym czas zatrzymał się 5 marca, wtedy gdy Tomek wszedł na szczyt Broad Peaka. Mnóstwo tam wykrzykników. I ich wspólne zdjęcie, zrobione wtedy, gdy już kończyła tę swoją rowerową eskapadę, a on do niej przyjechał.

Kolosa 2012 w kategorii alpinizm zdobyli uczestnicy zimowej wyprawy na Gaszerbrum I: Janusz Gołąb i Adam Bielecki. Relację przedstawiła Agnieszka Bielecka, siostra Adama, który wtedy był jeszcze gdzieś pod Broad Peakiem.
- Podczas wyprawy na Gaszerbrum I byłam kierownikiem bazy - przypomina. - Bo ja też się wspinam, to u nas rodzinne. Góry są z nami od zawsze, już jako małe dzieci chodziliśmy z rodzicami po Beskidach, z Tychów mieliśmy najbliżej.
Ale tak na poważnie, to Adam zaczął się wspinać od 13 roku życia. W wieku 17 lat, jako najmłodszy na świecie, wszedł samotnie na Chan Tengri, a potem zdobył ośmiotysięczniki Makalu, K2 i Gaszerbrum I. Z Broad Peaka też na pewno by się cieszył, gdyby się nie stało to, co się stało.

W środę, 6 marca, Agnieszka wspinała się w Tatrach, telefon się rozładował, nawet nie wiedziała o dramacie rozgrywającym się na Broad Peaku.
- Nikt nie idzie w góry, żeby zginąć - mówi. - Każdy zdaje sobie sprawę z ryzyka, ono jest w ten sport wkalkulowane. Każdy samodzielnie podejmuje decyzję: Idzie dalej czy zawraca, oceniając własne siły. Czasem się popełnia błędy, a czasem różnych okoliczności nie da się po prostu przewidzieć. Każdy w górach szuka czego innego, choć czasem może tego samego.
Agnieszka dotknęła tej cienkiej granicy, gdy szła samotnie na Pik Lenina i popsuła się pogoda. Było źle, ale wielka determinacja pozwoliła jej z tego wyjść cało. Zdobyła doświadczenie, które potem pomagało przetrwać w sytuacjach kryzysowych.

Widziała, jak ludzie w górach odchodzą, zostawiła tam paru przyjaciół.
Adam Bielecki, Artur Małek i Krzysztof Wielicki, kierownik wyprawy, już 8 marca opuścili bazę. W Polsce pojawią się po 20 marca.

Himalaizm zimowy jest niebezpieczny. Nie ma śniegu, tylko gołe skały, lód i wiatr, który tylko czeka, aż wejdziesz na grań. Są szczeliny.
- Dlaczego ich nie ratowano? - pyta laik.
- Bo się nie dało - odpowiada himalaista. - Pakistański wspinacz Karim Hayyat, który szukał ich 6 marca, na wysokości 7700 metrów, nie dostrzegł żadnych śladów.
Latem Jacek Berbeka, brat Macieja, też himalaista, chce zorganizować wyprawę, by odnaleźć ciała Maćka i Tomka, a potem godnie ich pochować na Broad Peaku. W sobotę, 16 marca, w kościele na Krzeptówkach w Zakopanem odprawiona zostanie msza w intencji obu zaginionych himalaistów.

O wyprawie

We wtorek, 5 marca, na niezdobytym do tej pory zimą szczycie Broad Peaka (8051 m) w Karakorum stanęła czwórka polskich himalaistów: Adam Bielecki, Artur Małek, Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski. Tylko dwóm pierwszym udało się wrócić do bazy.
Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski zaginęli 6 marca, a 8 marca zostali uznani za zmarłych. Kierownikiem wyprawy był Krzysztof Wielicki, zdobywca Korony Himalajów i Karakorum. Została ona zorganizowana w ramach programu Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015, którego koordynatorem jest Artur Hajzer.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki