Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

TOP Menedżer 2013. Maciej Grabski: Zakochałem się w żelbetach [ROZMOWA]

rozm. Ryszarda Wojciechowska
P. Świderski
Z Maciejem Grabskim, inwestorem, prezesem Olivia Business Centre, aniołem biznesu, rozmawia Ryszarda Wojciechowska.

Do prowadzenia biznesu trzeba mieć serce czy wystarczy tylko głowa?

A czy szanowna pani redaktor myśli, że lekarzowi, księdzu czy nauczycielowi wystarczy jedynie głowa? Serce też trzeba mieć. Każda praca wymaga zaangażowania i pasji. Źle, jeśli czegoś brakuje. Bo wtedy praca męczy.

Pan był, można powiedzieć, na biznes skazany. Z takimi rodzinnymi tradycjami...

Mnie było zdecydowanie łatwiej. Powiem więcej, nie znam osoby, której byłoby tak łatwo jak mnie. Mój tata już w latach 80. był przedsiębiorcą, ale tradycje przedsiębiorczości w rodzinie sięgają XIX wieku. Prapradziadek i pradziadek też byli przedsiębiorcami. Pierwszy z nich zbudował młyn parowy, inwestował w solanki w Inowrocławiu. Pradziadek pod koniec XIX wieku założył w Gdańsku bank, który miał wspierać eksport płodów rolnych z Wielkopolski. Inwestował w przemysł cukrowniczy. Organizował też kluby biznesu dla Polaków.

Może Panu było łatwiej, ale pradziadowie podnieśli bardzo wysoko poprzeczkę.

Dalej niż oni nie zaszedłem i będzie trudno. Poprzeczka jest rzeczywiście zawieszona wysoko. Tata i prapradziadek byli radnymi miejskimi; mój pradziadek był również konsulem honorowym Rumunii. Kolejny z rodziny, kuzyn pradziadka - Edward z Bieganowa, gdzie się odbywały zjazdy rodzinne, był nie tylko jednym z największych przedsiębiorców w Wielkopolsce i szambelanem papieskim, ale również powstańcem wielkopolskim. Zresztą rodzina Grabskich, jak wiele dotkniętych wojnami polskich rodzin, przelewała krew za ojczyznę. Ich prochy są w Katyniu czy w Cytadeli Poznańskiej. Kartka z Ostaszkowa jest relikwią rodzinną u wujka w Poznaniu. Prapradziadek honoruje ulicy w Inowrocławiu, Edward Grabski w Gnieźnie. Jak więc pani widzi, bardzo trudno byłoby dorównać moim przodkom. Jest za to kogo naśladować.

Pana tata był nie tylko biznesmenem, ale też gdańskim radnym PiS. Pan jednak w politykę nie wchodzi.

Jako nastolatek angażowałem się w działalność antykomunistyczną. Chodziłem do Topolówki i tam z kolegami wydawaliśmy niezależną gazetę, prowadziliśmy niezależne radio. I co może wielu wydać się dziwne, to właśnie wtedy pobierałem pierwsze i chyba najcenniejsze nauki przedsiębiorczości. Jako nastolatek współorganizowałem drukowanie ulotek, uczyłem się przy tym współpracy z ludźmi i budowania zaufania. Dzisiaj się to nazywa zarządzaniem przez wartości.

A polityka?

Nie uciekam od niej. Uważam, że każdy ma obowiązek interesować się nią jako obywatel. Powinniśmy wiedzieć, jakie programy proponują nam partie i na kogo warto, naszym zdaniem, oddać głos. Musimy też polityków rozliczać, właśnie poprzez głosowanie. W tym sensie bardzo się polityką interesuję, zwłaszcza gospodarczą na poziomie regionalnym. Ale polityka to także nasze własne zaangażowanie, na przykład w samorządach pracodawców, w inicjatywy edukacyjne itp.

Nigdy nic nie wiadomo. I może kiedyś jak ojciec...

Wiadomo, bo uważam, że znacznie więcej osobiście mogę dać jako przedsiębiorca niż mógłbym jako polityk.

Pierwsze pieniądze na rozkręcenie biznesu dostał Pan od taty.

Nie dostałem, tylko pożyczyłem.

Ale nie trzeba było chodzić do banku, pukać, prosić.

Chodziłem, pukałem, prosiłem. I to był dramat. Na początku lat 90. wydeptywałem ścieżki od jednej do drugiej bankowej instytucji i słyszałem: - a jakie ma pan zabezpieczenie pod kredyt? Nie miałem żadnego, jak to młody człowiek. Wtedy tata pożyczył mi kilka tysięcy marek. Patrząc z tej perspektywy, wiem, że mieć tatę przedsiębiorcę to coś wspaniałego. Dziękuję ci, tato (śmieje się).

Zaczął Pan od hurtowni części zamiennych do samochodów, potem była epizodycznie turystyka, zanim wszedł Pan w internetowy świat, i wreszcie w inwestycje. To było szukanie swojego miejsca w biznesie?

Na początku lat 90. do mniej więcej połowy tamtej dekady w biznesie było łatwo. Zwłaszcza jeśli człowiek ciężko pracował i miał pomysł na biznes, to można było do czegoś szybko dojść, zaistnieć w biznesie. Z tej perspektywy patrząc, to mieliśmy wówczas złote lata. Potem już było trudniej.

Potem to już była Wirtualna Polska - portal internetowy. Człowiek, który sprzedał dwa razy WP - słychać z przekąsem o Panu. Zaliczył Pan przy tym porażkę i sukces.

Porażką był sam rynek spółek internetowych w Polsce.

Dlaczego?

Ponieważ to spółki internetowe powinny się rozwijać i kupować telewizję oraz prasę, tak jak to się działo w Stanach Zjednoczonych. Wirtualna Polska i Onet powstały w tym samym czasie co amerykańskie Yahoo. Mogły być, ze względu na swój potencjał, wielkimi przedsiębiorstwami. Ale to firma amerykańska mogła wejść na giełdę, mimo że przynosiła straty. W Polsce to było niemożliwe. Bo na giełdę wpuszczano tylko spółki, które miały pozytywny wynik finansowy. W dodatku nasz rynek kapitałowy był jeszcze niezbyt rozwinięty i przede wszystkim nie było deregulacji, czyli konkurencji na rynku telekomunikacji. Zarówno akcjonariusze Wirtualnej, jak i Onet musieli na początku lat dwutysięcznych sprzedać swoje przedsiębiorstwa po dużo niższej cenie niż gdyby był zderegulowany rynek usług telekomunikacyjnych. To moje prywatne zdanie.

A z drugiej strony...

Jednak transakcji dokonałem. Najpierw doprosiliśmy do grona inwestorów firmy Intel oraz Prokom i wspólnie podjęliśmy z ich akcjonariuszami decyzję, że kończymy swoją historię i sprzedajemy akcje do spółki z grupy France Telecom, czyli do TP.
To było takie pierwsze Pana poważne przetarcie biznesowe. Czego się Pan wtedy nauczył i dowiedział o biznesie?
Że niezwykle trudno wyczuć, w którym momencie należy kończyć z inwestycją, wyjść z niej. Są inwestorzy, którzy lubią się wiązać na wiele lat z jednym przedsiębiorstwem. Rozwijać je przez 10 i więcej lat. Ja też się lepiej czuję w takiej sytuacji. Jestem długodystansowcem i rozstanie ponad 10 lat temu z Wirtualną Polską bardzo przeżyłem.

Inwestycje w nieruchomości są skrojone dla Pana na miarę? Dobrze Pan się w tym czuje?

Wrócę do taty, który powiedział: - synu, może byś coś zrobił dla miasta, w którym żyjesz. Uśmiecham się, kiedy to mówię. Ale patrząc poważnie na temat, to właśnie rynek nieruchomości jest takim biznesem na dziesiątki lat. Znowu wrócę do pradziadka, który przed wojną był również właścicielem w Gdańsku pięknego hotelu Continental, zburzonego, niestety, w czasie wojny. Jako inwestor kontynuuję tradycję.

Gdańsk to świadomy wybór?

W 2007 roku postawiłem tezę, że dopiero teraz miasto wraca do swojej dawnej, historycznej roli i świetności. Że ma szansę na powrót do swojej XVII-wiecznej tradycji bycia potężnym centrum gospodarczym, nie tylko dla Polski, ale dla tej części Europy. I tak się dzieje. Na moich oczach tworzy się ta potęga miasta. Z tym że mówiąc o Gdańsku, myślę o metropolii gdańskiej, z największym miastem Gdańskiem, Gdynią, Sopotem, Redą, Pruszczem Gdańskim itd.

Myśli Pan też o sobie w kategoriach człowiek sukcesu?

Najpierw się jest mężczyzną, a potem menedżerem. Czuję się spełniony. W życiu powinna być harmonia między rodziną i pracą. To nie jest proste. Ale staram się o ten balans walczyć, a pomaga mi w znajdowaniu tego balansu żona, za co jestem jej bardzo wdzięczny.

Interesują mnie dobre strony bycia przedsiębiorcą.

Dobra strona to możliwość kontynuacji. Zanim pojawiła się Olivia Business Center, najpierw zainwestowałem w fundusz, którym zarządzam, w Pekabex - poznańską fabrykę, budującą między innymi domy, hale fabryczne, nie tylko w Polsce. Fabryka zatrudnia kilkaset osób i jesteśmy jej większościowym akcjonariuszem. Ale to tam zakochałem się biznesowo w żelbetach.

Bardzo wdzięczny obiekt do miłości.

A właściwie w betonach sprężonych. To była prawdziwa odmiana po internecie.

Beton sprężony brzmi czule w Pana ustach.

Pani się śmieje, ale niektóre z tych betonów są tak gładkie jak pupcia niemowlęcia. Takie są tubingi do tunelu pod Wisłą, które produkuje Pekabex z Poznania razem z firmą Kokoszki. Żelbety marzenie, że tak powiem. Kiedy przyjechałem do tej poznańskiej fabryki, zaciekawiło mnie jedno - jak to możliwe, że do technologii, która ma już sto lat, wciąż możemy dołożyć innowacje. Ciągle można coś w niej zmieniać. Udało mi się wtedy ściągnąć do fabryki fantastycznych fachowców, w tym jednego Belga. Mimo młodego wieku miał już doświadczenie w budowie takich zakładów w czterech krajach Europy. I już na początku naszej rozmowy usłyszałem od niego, że chce, aby ta fabryka w ciągu pięciu lat stała się najlepsza w Europie. Ściągnąłem też szefa sprzedaży i szefa biura konstrukcyjnego. Zbudowaliśmy razem z kolegami z funduszu team. Teraz się wręcz przyjaźnimy. I to oni pomogli najpierw podjąć decyzję, a potem rozpocząć budowę Olivii Business Center. Ale oczywiście Olivia Business Center to zespołowa praca, wielu osób, którym mam za co dziękować. Od tych, z którymi codziennie siedzę przy jednym stole, przez współpracowników, kooperantów, takich jak firma TPS.

Ma Pan dobrą rękę do ludzi?

Mam szczęście. I najważniejsza rzecz - to nie są moi ludzie. To współpracownicy, partnerzy w biznesie. Współpracownicy są krytycznie ważni. Wiem, że przedsiębiorca musi zapewnić chociaż minimum komfortu pracy. Kiedy fundusz, którym kieruję, kupił fabrykę w Poznaniu, poszedłem zobaczyć, jak wyglądają warunki socjalne kilkuset robotników i techników. Były fatalne. Pierwszym, za co się zabraliśmy, był remont pomieszczeń socjalnych, a nie tworzenie nowych gabinetów i biur. Uważam, że już najwyższa pora w naszym kraju, by doceniać pracowników i stwarzać im nie gorsze warunki pracy niż mają pracownicy na przykład w Londynie. Ludzi trzeba szanować, i to wszystkich, którzy na to zasługują. Pamiętam, że w Wirtualnej Polsce, kiedy włączył się alarm w nocy, natychmiast do siedziby zjeżdżali się różni ludzie. To byli, to są fantastyczni, wyjątkowi ludzie! To wielka wartość mieć współpracowników, którzy czują się odpowiedzialni, wartościowi.

Nie wszyscy przedsiębiorcy tak to widzą.

Kiedy w Poznaniu otwieraliśmy na nowo fabrykę, na ręce technika, pana Józefa Borysionka, złożyłem podziękowania. Bo uważałem, że to technicy i robotnicy uratowali ten zakład, a nie menedżerowie, którzy powiem wprost - nie popisali się. I to robotnicy oraz technicy stali na straży wartości tej firmy, zanim się pojawił nasz fundusz inwestycyjny. Zaciekawiło mnie, dlaczego jeden z techników przychodził do pracy jako pierwszy i wychodził jako ostatni, nawet w sobotę. Pytałem go o to szczególne zaangażowanie, a on nie rozumiał mojego pytania. Kiedy po raz trzeci zadałem pytanie: - dlaczego pan przychodzi najwcześniej, on odparł: - przecież to oczywiste. I zaprowadził mnie do jednego z przyrządów na hali, ważącego kilka ton. - Proszę zobaczyć, tu są moje inicjały. Ja budowałem tę fabrykę. I jak nie było zarządu, to ja się nią opiekowałem - tłumaczył. Dla niego to było takie oczywiste. Dlatego ważne jest, żeby w każdym przedsiębiorstwie wszyscy mieli poczucie, że to wspólne przedsięwzięcie. Ja nie tylko tak mówię. Ja to wiem.

Inwestor to zawód stresogenny?

Jak wiele innych. Myślę, że chirurg czy nauczyciel ma bardziej stresującą pracę. Dla mnie na stres najlepsze są rower, pies...

A nie wyjazd na wyspy Bahama na tydzień?

Nie pamiętam, żeby mi się zdarzyło tak coś odreagować. My w Gdańsku mieszkamy najpiękniej. Wiem to, bo mieszkałem w innych miastach Polski i zrozumiałem, że Gdańsk jest wyjątkowy. Niemal tuż za płotem jest las i morze, są pagórki i jeziora. Czego chcieć więcej od przyrody?

LOTOS

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki