Jest Pan jednym z najsłynniejszych fotografików "National Geographic", pracował Pan dla najbardziej znanych gazet amerykańskich i europejskich. Mógłby Pan mieszkać wszędzie. Tymczasem spotykamy się w Nowym Dworze Gdańskim, małym mieście na Żuławach...
Byłem w wielu miejscach. Widziałem różne części świata, rzeczy metafizyczne, ale także absolutne dno ludzkiej egzystencji. To mnie nie interesuje. Interesuje mnie Polska, mój kraj, zarówno pod kątem codziennego życia, ale i pracy fotografika. Ostatnie tematy, jakie realizowałem, dotyczyły właśnie Polski - robiłem esej o tych, którzy nas żywią, potem o robotnikach, m.in. stoczniowcach. Dlatego zgodziłem się zostać bohaterem filmu dokumentalnego, którego realizację zaproponowali mi dwaj młodzi reżyserzy z Pomorza, Krzysztof Kowalski i Dawid Garncarek. Uważam, że chcieli zrobić film o Polsce, o tych, którzy cenią swój kraj...
Wyobrażam sobie, że trudno było Panu stanąć po drugiej stronie obiektywu...
To nie jest łatwe. Fotografia jest raczej samotnym dociekaniem. Z filmowcami miałem do tej pory niezbyt przyjemne doświadczenia. Praca przy poprzednim filmie na mój temat był strasznym przeżyciem: apodyktyczna reżyserka, z góry założone tezy... Dawid i Krzysztof przekonali mnie swoją prawdziwością, szczerością. Przed rozpoczęciem zdjęć i tak byłem pełen obaw, ale potem okazało się, że pokazali rzeczywistość taką, jaka ona była. Nie oszukali mnie. Film jest całkiem niezły, choć żartuję, że wszystkim, którzy chcieliby go obejrzeć polecałbym bardziej zapalenie kubańskiego cygara i leżenie w hamaku...
Pan fotografuje Polskę, a tymczasem wielu z nas uważa, że to niezbyt ciekawe. Takie regiony jak Żuławy na przykład...
Mamy mnóstwo reportaży z Indii, Afryki. Niewiele osób opowiada o naszym kraju, a ja uważam, że brakuje o nas fotograficznych esejów, pogłębionych treści przekazanych w taki sposób. Nie znam jeszcze wielu regionów kraju, ale lubię ten klimat. Lubię ludzi, którzy dbają o swoją tożsamość, codzienne rytuały, odrębność. Chciałbym zrobić kiedyś materiał np. o Kaszubach.
Pańskie zdjęcia to kawał historii Polski. W filmie "Czarna skrzynka" opowiada Pan o rękawiczce, w której ukrył Pan mały aparat fotograficzny, jak fotografował i przemycał zdjęcia z tamtych wydarzeń. Jest też mowa o tym, jak wraz z żoną, Małgorzatą Niezabitowską, przygotowywaliście słynne zdjęcie Lecha Wałęsy, w czasie internowania, ze znakiem wiktorii. Prezydent miał wtedy brodę...
Tak, komentował później, że ta jego broda była dość rzadka. Fotografię zrobił pouczony przeze mnie brat Lecha Wałęsy [w czasie internowania kontakt z osobami spoza rodziny Lecha Wałęsy był niemożliwy- red.]. Prosiłem, by nie fotografował Lecha Wałęsy na tle okna. Jednak kiedy zacząłem zdjęcia wywoływać, okazało się, że prawie wszystkie zrobił na tle okna...
Pytań o porady dla rozpoczynających kariery fotografików pewnie Pan nie cierpi?
Zawsze mnie o to pytają... Trzeba sobie uzmysłowić prostą myśl - aparat nie robi zdjęcia. Za to odpowiada osobowość fotografa. Fotografia to pewien sposób myślenia, a fotografowanie to inwestycja w rozum i odwagę. Ja uczyłem się fotografii, nie mając w ręku aparatu, tylko czytając książki. Lubię ludzi, których fotografuję, autentycznie przejmuję się ich losem. Swoim studentom powtarzam jeszcze, by byli ogniem, a nie ćmą, by nie poddawali się terrorowi opinii publicznej. Postęp jest często efektem negacji, a sztuka nie polega na kopiowaniu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?