18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Tarnowski: Na wyrok czekam 14 lat

Tomasz Słomczyński
Ława oskarżonych w procesie o pożar w hali stoczni. Tomasz Tarnowski zgodził się udzielić wywiadu pod nazwiskiem, ale nie na publikację wizerunku
Ława oskarżonych w procesie o pożar w hali stoczni. Tomasz Tarnowski zgodził się udzielić wywiadu pod nazwiskiem, ale nie na publikację wizerunku Grzegorz Mehring
Z Tomaszem Tarnowskim, organizatorem tragicznego koncertu w hali stoczni w 1994 roku, rozmawia Tomasz Słomczyński

Wywiad przeprowadzono 31 maja. 8 czerwca Sąd Okręgowy w Gdańsku uniewinnił Tomasza Tarnowskiego oraz drugiego z dyrektorów Agencji Reklamowej FM, a także komendanta zakładowej straży pożarnej. Kierownik hali, za zaniechanie obowiązku zapewnienia bezpieczeństwa uczestnikom koncertu, skazany został na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu.

Wtedy, w listopadzie 1994 r. Pan był szefem Agencji Reklamy FM.
Tak, Agencja Reklamy FM była współtwórcą Radia Plus. Jej zadaniem było wprowadzenie radia na rynek. Jednym z elementów promocji radia było między innymi robienie koncertów.

Mieliście wtedy już doświadczenie w organizacji koncertów?

Wcześniej robiliśmy sporo koncertów w Operze Leśnej, w hali Olivia i imprez masowych w plenerze.

Ale nie w hali stoczni?
Przygotowywaliśmy się do sezonu 1994/95. Poszliśmy oglądać halę stoczni. Pierwsze spotkanie na hali odbyło się we wrześniu, to było na dwa miesiące przed tragicznym koncertem. Mnie na nim nie było, wiem, jak przebiegało, byli tam moi współpracownicy. Pracownicy stoczni pokazali nam halę, zachęcali do organizacji w niej koncertów. Opowiedzieli, że od 30 lat pełni takie funkcje, że na niej odbywał się zjazd Solidarności, nawet sopocki festiwal piosenki. My znaliśmy tę halę z imprez muzycznych i z koncertu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, ze stycznia 1994 roku. Wtedy na tamtym koncercie przewinęło się przez halę stoczni sześć tysięcy osób. Stocznia proponowała inne wspólne imprezy, także sportowe. Wtedy marzyliśmy, żeby ściągnąć walkę Dariusza Michalczewskiego. Była perspektywa dobrej i różnorakiej współpracy.

Nic nie budziło waszych podejrzeń, że może nie powinno być na niej imprez masowych?

Nic nie budziło podejrzeń.

Jakie były ustalenia ze stocznią?

Przyszliśmy wtedy z konkretną propozycją koncertu De Mono i Varius Manx i drugiego koncertu - tego feralnego, na którym wystąpił Golden Life. Występ De Mono i Varius Manx odbył się w październiku. 24 listopada Golden Life grał w pierwszej części, a potem była transmisja telewizyjna pierwszego rozdania europejskich nagród MTV. Odbywało się to pod Bramą Brandenburską. Stworzyliśmy pierwszy taki most telewizyjny dzięki telewizji kablowej, zbudowaliśmy ekran i przeprowadziliśmy transmisję online z Berlina. Mieliśmy też zakontraktowany trzeci koncert, pod hasłem: "Góry nad morzem". W grudniu mieli wystąpić Skaldowie i De Press. W tym czasie BART też miała zarezerwowaną halę według tych samych umów, tych samych zasad, co my.

Chce Pan powiedzieć, że wszyscy wtedy korzystali z hali stoczni, że było to popularne miejsce koncertów?
Tak było.

Pomówmy o tym, jak przygotowywaliście się do organizacji koncertu.
Agencja Ochrony Securitas Service - jedna z najlepszych w Trójmieście, która z nami współpracowała, pojechała tam pod koniec września, zrobiła wizję lokalną, wtedy też obliczyła liczbę potrzebnych ochroniarzy.
Prokurator twierdzi, że z oszczędności nie zatrudniliście odpowiedniej liczby ochroniarzy, dlatego kraty musiały być zamknięte. Ilu było ochroniarzy?
36.

A ilu powinno być?
Przepisy mówią, że na pierwsze sto osób powinno być pięciu ochroniarzy, na każde kolejne sto osób - jeden. To są wymagania minimalne, oczywiście może być więcej. Hala mieściła 1360 osób. Czyli byliśmy zobowiązani do zatrudnienia 17 ochroniarzy. W momencie wybuchu pożaru na hali było około 600 osób.

Czy straż pożarna była na miejscu?
Na godzinę przed koncertem przyjechała Zakładowa Straż Pożarna. Zameldowali się kierownikowi obiektu, zrobili obchód, sprawdzili obiekt, wydali polecenia pracownikom hali, żeby usunąć z przejścia jakieś przedmioty.

Dziś na ławie oskarżonych zasiada również strażak.
Ale to nie jest ten człowiek. To jest komendant Zakładowej Straży Pożarnej. Tamte czynności wykonywał dowódca wozu bojowego, najwyższej rangi strażak, który był przed koncertem, w jego trakcie i rozpoczął akcję gaśniczą w momencie wybuchu pożaru.

Strażakom płacicie ekstra?
Nie. Ich obecność była zapewniona w ramach w czynszu, który płaciliśmy stoczni.

Jakie jeszcze służby były na hali przed i w trakcie koncertu?
Był zamówiony przez nas oznakowany punkt medyczny. Wynajęliśmy też elektryka ze stoczni. Mogliśmy brać własnego, ale każdy wynajmuje elektryka, który zna obiekt, zna np. "deskę rozdzielczą", przełączniki, dodatkowe zasilanie. Zapłaciliśmy też za pełną obsługę hali - czyli gospodarzowi hali, kierownikowi hali, pracownikom technicznym, sprzątaczkom. Nie negocjowaliśmy liczby osób ani ich wynagrodzeń. Listę osób koniecznych do obsługi hali dostaliśmy ze stoczni.

Kierownik hali, gospodarz hali to pracownicy stoczni. Czyli koncert jest dla nich dodatkową fuchą?

Stocznia znajdowała się wówczas w stanie upadłości. Dla nas wygodniej byłoby zapłacić za wszystko jedną fakturą. Jednak to była prośba, a nawet warunek ze strony stoczni, żeby tym osobom płacić bezpośrednio na umowę-zlecenie, bo tylko wtedy będą mieli gwarancję, że dostaną pieniądze. Zgodziliśmy się na to.

Ile było wyjść z hali stoczni?**

Dla publiczności, bezpośrednio z miejsca gdzie przebywali oglądający transmisję, było pięć wyjść. Dodam, że suma ich szerokości była około dwa i pół raza większa niż wymagają przepisy.

Ile z nich było zamkniętych?

Żadne nie było zamknięte.

Jednak mówi się o zamkniętych drzwiach.

Dwa wyjścia prowadziły na ulicę Jana z Kolna, trzy na teren stoczni. Drzwi wychodzące na stronę stoczni były zamknięte, ale nie na klucz czy kłódkę - wystarczyło nacisnąć klamkę lub podnieść skobel. Nie trzeba było mieć kluczy, żeby wyjść.

Dlaczego ludzie nimi nie uciekali?

Widzowie ewakuowali się głównie trzema wyjściami. Przy dwóch pozostałych wyjścia bardzo szybko pojawił się ogień. Ludzie w sposób naturalny uciekali na drugą stronę.
Tam jednak, w głównym wyjściu była krata, ograniczająca jego szerokość.

To wyjście miało w głównym prześwicie szerokość 2,6 metra i dodatkowo po 1,5 metra po każdej stronie. Te 1,5 metra z każdej strony było zablokowane kratą.

Gdyby nie zamknięte kraty, nie mielibyśmy 2,6 metra szerokości, tylko 5,6 metra.

Tak.

Dlaczego te kraty były zamknięte?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. To znaczy, nie umiem odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie otworzył ich gospodarz hali. Strażacy w czasie obchodu sprawdzali również główne wejście.

Gdzie się Pan znajdował w momencie wybuchu pożaru?
Na terenie hali.

Kiedy wybuchła panika?

Gdy zgasło światło - wyłączony został prąd, nie można było używać mikrofonu. Ludzie skierowali się do tego jednego, głównego wyjścia. Szli jeden za drugim. Wokół był ogień, pełno dymu, potworny krzyk i zgiełk. Zaczęli się pchać.

Tego wyjścia, które z dwóch stron było ograniczone kratą?

Nie tylko, ale większość właśnie do tego głównego. Przy tym wyjściu, już na chodniku, który ma szerokość 2,7 metra, rozegrała się tragedia. Tam był prawie dwumetrowej wysokości płot oddzielający chodnik od torowiska. Uniemożliwiał on dalszą swobodną ucieczkę. Ludzie nie mogli biec na wprost, jak najdalej od płonącej hali. Wskutek tego powstało zwałowisko ciał. Tam doszło do tragedii i uduszeń. Ten płot również uniemożliwiał szybkie przyjście z pomocą. Po 14 latach nawet prokurator ocenia, że wąski chodnik i wysoki płot były główną przeszkodą w ewakuacji, ale wcześniej śledczy nie szukali odpowiedzialnych za ten brak wolnej przestrzeni.
Wróćmy na chwilę do momentu przed koncertem. Czy Pan się w ogóle zastanawiał nad bezpieczeństwem przeciwpożarowym?
Tak, dlatego na miejscu były odpowiednie służby. Jeżeli mamy się przygotować na wypadek jakiegoś zagrożenia, to bierzemy do tego fachowców. Jeżeli chciałby pan osobiście sprawdzić każdy szczegół, to lepiej się nie brać za organizowanie takich imprez, bo jest to przy pewnej skali niewykonalne. Należy zadania delegować. I teraz powstaje pytanie, komu pan deleguje te zadania. Na przykład - w tamtym czasie chłopcy z AWF organizowali również agencję ochrony i byli o połowę tańsi. My wzięliśmy renomowaną i doświadczoną agencję, której pracownicy ratowali ludzi, poświęcając zdrowie i życie. Czy pan bierze strażaków, czy pan z nich rezygnuje? Akurat tutaj było to obligatoryjne. Oni tam byli na miejscu i w zakresie bezpieczeństwa przeciwpożarowego hala im podlegała - znali obiekt, ćwiczyli na nim - któż mógł lepiej to zrobić?

Miał Pan poczucie, że ludzie, którzy przyszli na koncert, są bezpieczni?

Tak. Mieliśmy poczucie, że wybór był dokonany prawidłowo i że odpowiedni ludzie są na miejscu: policja przed bu-dynkiem, na hali straż pożarna, Straż Przemysłowa, ochrona, punkt medyczny, elektryk, kierownik i gospodarz hali, wraz z ludźmi do obsługi obiektu, który znali od lat.

Jednak kraty były zamknięte.
Strażak zrobił obchód - raportował kierownikowi hali, który w kontrakcie z nami miał ko-ordynować pracę wszystkich służb. Jak wynika z zeznań przed sądem - straż zareagowała, zobaczyli zamknięte drzwi i poszli do pracownika stoczni, który miał klucze, żeby je otworzył.

Wy nie mieliście tych kluczy?
Klucze do drzwi od strony stoczni miała wyłącznie Straż Przemysłowa. Nie mógł nimi dysponować nawet kierownik hali, a co dopiero ktoś obcy. Od strony ulicy klucze miał kierownik hali i jego pracownik zajmował się otwieraniem.

Strażak wydał polecenie otwarcia drzwi. Dlaczego więc kraty były zamknięte?

Strażacy, robiąc obchód, musieli widzieć, że nie zostały otwarte kraty boczne. Co do ochroniarzy, to nie stali oni przy kratach, ale bardziej w głębi hali - wewnątrz, przy drzwiach. Do otwarcia drzwi i przygotowania obiektu wynajęliśmy ludzi, którzy znali ten obiekt. Trzeba rozumieć, że tam były 23 klucze i była osoba, która wiedziała, który klucz jest do których drzwi. Wśród zatrudnionych był pracownik stoczni, który koordynował prace służb stoczniowych.

Po pożarze zaczęło się śledztwo. Miał Pan sygnały, że może Pan zostać oskarżony?

Kiedy w lipcu 1995 roku, ponad pół roku po tragedii, biegły pożarowy Tadeusz Szmytke wydał swoją końcową opinię, nie dostrzegł naszej winy. Mówił, że nie można nam stawiać zarzutów, ponieważ wynajęliśmy wszystkie służby, a jak wynika z instrukcji pożarowej, która obowiązywała na hali - za akcję ratowniczą do przybycia straży pożarnej odpowiadać miał kierownik obiektu. Na hali od początku był kierownik i straż pożarna. [Tomasz Tarnowski czyta fragment opinii biegłego]: "Tomasz Tarnowski spełnił wszystkie wymogi wynikające z umowy zawartej ze stocznią, ponieważ nadzór nad służbami pomocniczymi powierzył Ryszardowi G., który winien zapewnić warunki i prawidłową ewakuację." Biegły Państwowej Inspekcji Pracy, Krzysztof Kwiatkowski, również nie znalazł naszej winy. Te dwie niezależne opinie, z połowy 1995 roku, nie dały podstaw do postawienia zarzutów ani Jarkowi [drugiemu z oskarżonych dyrektorów Agencji Reklamy FM - red.], ani mnie.
Jak więc doszło do tego, że został Pan oskarżony?
Jesienią 1995 roku prokurator Witold Hazuka rozpoczął poszukiwania innego biegłego. Pojawił się brygadier Dariusz Ratajczak z Warszawy, który w ekspresowym tempie ośmiu dni przygotował opinię. Według niego, to właściciel, zarządca i użytkownik obiektu są odpowiedzialni za bezpieczeństwo. My byliśmy najemcą, i to na kilka godzin!

Co mówił na temat przebiegu wypadków?
Nic. Analizował przepisy prawa, czego jak sądzę, nie powinien był robić. Mówił, że za bezpieczeństwo, ewakuację odpowiada użytkownik. Tym samym zrównał nas, którzy użytkowaliśmy halę przez cztery godziny, z użytkownikiem obiektu od 30 lat - ze Stocznią Gdańską i klubem sportowym Polonia. W myśl tego rozumowania, odpowiadaliśmy za łatwopalność dachu, złą konstrukcję trybun, ciśnienie wody w hydrancie i sprawność gaśnic.

Potem dowiedział się Pan, że jest oskarżony.
W grudniu 1995 roku powstała opinia Ratajczaka, w styczniu 1996 zasiedliśmy na ławie oskarżonych.

Proces trwa już od 14 lat.
Tak, w tym czasie dwa razy zmieniły się składy sędziowskie, proces zaczynał się za każdym razem od początku. Nie chcę tego komentować, może przyjdzie na to czas. Powiem tylko, że jeśli państwo ma niewydolny aparat sprawiedliwości, to przestaje być demokratyczne.

Usłyszał Pan kiedyś od ludzi, których Pan spotyka, że jest Pan winien śmierci tych osób?

Nigdy nikt mi tego nie powiedział. Nigdy nikt nie dał mi tego odczuć.

Przyjmijmy taką wersję wydarzeń, że w środę zostaje Pan oczyszczony z zarzutów, wraca do domu. Zapomina Pan o sprawie?

Nigdy tego nie zapomnę, ale byłaby to wielka ulga, choć euforii nie będzie.

Z tego co Pan mówi, wynika, że nie powinien Pan być oskarżony w tej sprawie. Kto powinien zasiadać na ławie oskarżonych?

Na to też nie odpowiem bezpośrednio. Wiadomo z przebiegu procesu, kto się zajmował otwieraniem drzwi i krat. Wiemy, kto osobiście i ponoć kompetentnie sprawdzał przygotowanie hali, kto 30 lat wcześniej wydał zgodę na taki sposób użytkowania obiektu. To był nadzór budowlany i Komenda Wojewódzka Straży Pożarnej - te instytucje wydawały pozwolenia.

Czyli jednak wskazuje Pan tych, którzy według Pana - powinni zasiąść na ławie oskarżonych.

Chcę wskazać obszary odpowiedzialności. Nie jestem prawnikiem i nie chcę się wypowiadać za sędziego, prokuratora. Trzeba jeszcze pamiętać, że nie znaleziono podpalacza, którego niestety, szukano krótko i którego wszyscy jesteśmy ofiarami.

14 lat procesu to jest kawał życia...
Przez telefon wcześniej pan zadawał mi pytanie, jak ten proces wpłynął na moje życie. Powiem tak: ta sprawa wypełnia całe moje życie.

W środę wyrok, mamy dziś poniedziałek. Jeszcze dwa dni...
Staram się o tym nie myśleć. Czekam na uniewinnienie.

============06 Magazyn Podpis Zdjecia(16070481)============
CV
============02 Nadtytul magazyn 16(16070432)============
O pieniądzach, instrumentach, urodzie i popularności w Polsce opowiada Dariuszowi Szreterowi trębacz Chris Botti
============41 RamkaTekst(16070480)============
Chris Botti urodził się w 1962 r. w Portland, stan Oregon. Rozpoczął naukę gry na trąbce w wieku lat dziesięciu.
Współpracował z takimi wykonawcami, jak: Paul Simon, Chaka Khan, Rod Stewart, Diana Krall, a przede wszystkim Sting, który pomógł mu w rozpoczęciu kariery na własny rachunek. Nagrał 10 albumów solowych, na których łączy jazzowe aranżacje z muzyką pop. Niektórzy krytycy porównują nawet jego styl do wczesnego Milesa Davisa. W Polsce koncertował do tej pory czterokrotnie. 11 października wystąpi w Sopocie.
============25 Cytat magazyn 18 B(16070482)============
Nikt nigdy nie powie-dział mi ani nie dał mi od-czuć, że ten pożar był z mojej winy
============11 (pp) Zdjęcie Autor(16070430)============
ot. grzegorz mehringf
============06 (pp) Zdjęcie Podpis na apli black(16070475)============
Ława oskarżonych w procesie o pożar w hali stoczni. Tomasz Tarnowski zgodził się udzielić wywiadu pod nazwiskiem, ale nie na publikację wizerunku
============25 Cytat magazyn 18 B(16070477)============
Major Sucharski zarządził
dla żołnie-rzy anal-fabetów naukę czytania
============01 (pp) Tytuł clar 62/60 M(16070429)============
Czekam 14 lat
============04 (pp) Autor Mniejszy(16070483)============
Dokończenie ze str. 15

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki