Bilety na spektakle Teatru Narodowego, zapraszane w listopadzie do Gdańska, rozeszły się na pniu. Po wejściówki na spektakl "Kotki na gorącym blaszanym dachu" Tennessee Williamsa, w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza, kolejki przed kasą ustawiały się na trzy godziny (!) przed przedstawieniem. Wiele osób z tej kolejki ostatecznie zostało odprawionych z kwitkiem.
Frekwencyjnie zatem - listopad z Teatrem Narodowym w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim okazał się bezdyskusyjnym sukcesem. Co innego, gdyby zacząć dyskutować o efekcie artystycznym. Zaproszone spektakle miały jeden format, przedstawiały sobą jakby jeden przekrój działalności Teatru Narodowego. Wszystko to były przedstawienia tradycyjne, solidne, oparte na sprawdzonych, często klasycznych tekstach i na gwiazdorskiej obsadzie. Mieszczańska publiczność - a taka właśnie szczelnie wypełniła widownię teatru - była więcej niż usatysfakcjonowana, bo dostała dokładnie to, czego od teatru oczekuje. Kto ma wobec niego nieco inne wymagania i oczekiwania, ten w tak ułożonej karcie dań nie znalazł dla siebie niczego aż tak bardzo pożywnego.
Obejrzeliśmy cztery spektakle: Fredrowskie "Śluby panieńskie" w reżyserii Jana Englerta (ten spektakl już w "Dzienniku Bałtyckim" opisywaliśmy), "Dowód na istnienie drugiego" Macieja Wojtyszki w jego reżyserii, wspomnianą już "Kotkę na gorącym blaszanym dachu", a na koniec duet Anny Seniuk i Janusza Gajosa w gorzkiej komedii "Udręka życia" Hanocha Levina, w reżyserii Jana Englerta.
Mnie najbardziej w tym zestawie przekonała do siebie sztuka Macieja Wojtyszki, inteligentnie napisana i - co najważniejsze - stawiająca publiczności istotne pytania. A właściwie jedno tylko, ale za to ważkie: kim jest dzisiaj dla nas Witold Gombrowicz? Czy jeszcze z nim dyskutujemy, zmagamy się, czy też zamknęliśmy go w trumience autora szkolnych lektur? W wyimaginowanych spotkaniach Sławomira Mrożka i Witolda Gombrowicza, opisywanych przez Wojtyszkę pod wyraźnym wpływem "Dzienników" tego drugiego, to pytanie wybrzmiało zastanawiająco.
W sztuce Tennessee Williamsa najmocniej wybrzmiał nowy, mięsisty przekład Jacka Poniedziałka oraz dwie męskie role, Janusza Gajosa i Grzegorza Małeckiego. Niestety, inne role, zwłaszcza teatralnie znerwicowanej Edyty Olszówki, mocno osłabiały efekt całości.
Na aktorstwie oparta też była "Udręka życia", z udziałem Gajosa i Anny Seniuk (z Włodzimierzem Pressem w tle). Seniuk, jako żona z kilkudziesięcioletnim stażem, uległa i zbuntowana, przede wszystkim zaś - po kobiecemu wyrozumiała dla fanaberii gruboskórnego męża, rzeczywiście była przekonująca. Ale czy Gajos po raz nie wiem który nie zagrał tej samej, zdystansowanej do samej siebie postaci? I czy dialogi Levina nie były trochę zbyt błyskotliwe, byśmy uwierzyli, że niosą ze sobą prawdziwą życiową mądrość?
Jakie mądrości można spróbować wypowiedzieć po sezonie z Teatrem Narodowym w GTS? Że taki teatr, teatr Jana Englerta, podoba się publiczności, ale - obawiam się - nie dotknie jej głęboko i nie poruszy. Być może dobrze, że od takiego teatru rozpoczął swoją impresaryjną działalność GTS, ale czekam teraz na to, co zapowiadane sezony z Teatrem Starym Jana Klaty i z Teatrem Polskim Krzysztofa Mieszkowskiego wniosą nowego i innego.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?