Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tandetny scenariusz Energi Czarnych Słupsk, który jednak zapadnie w pamięć

Krzysztof Michalski
Krzysztof Michalski
Lukasz Capar Polska Press
Energa Czarni Słupsk grają o medale. To przed sezonem nikogo by nie dziwiło, a dziś brzmi nieprawdopodobnie. Ale zdanie jest prawdziwe.

Gdyby jakiś reżyser wpadł na pomysł stworzenia filmu osadzonego w realiach polskiej koszykówki, miałby gotowy scenariusz w postaci losów Energi Czarnych Słupsk w tym sezonie. Przed startem rozgrywek słupszczanie zmontowali silny skład i zapowiadali walkę o tytuł. Plany te zostały szybko i brutalnie zweryfikowane przez rzeczywistość. Drużyna grała przeciętnie i nie potrafiła ustabilizować formy. Zresztą, w pewnym momencie kwestie sportowe przestały kogokolwiek obchodzić. Klubem wstrząsnęła potężna afera związana z działalnością Marcina Sałaty, byłego generalnego menedżera. Równolegle pojawiły się mniej lub bardziej powiązane z „aferą główną” konflikty z Jerelem Blassingame’m, Justinem Jacksonem i Jarosławem Mokrosem, którzy byli jednymi z najważniejszych koszykarzy w zespole. Wszyscy trzej opuścili Energę Czarnych w trakcie sezonu, tak samo zresztą jak Sałata i prezes Andrzej Twardowski, a kibiców najbardziej irytowało to, że wraz z nimi z pokładu nie zmyło trenera Robertsa Stelmahersa. W takich okolicznościach nawet awans do play-offów stał pod dużym znakiem zapytania.

W filmach, kiedy bohater upada na dno, potrzebuje chwili na otrząśnięcie się z szoku, po czym od tego dna się odbija, spotykające go przeciwności wykorzystując w taki sposób, by czerpać z nich siłę. Dokładnie tak było w przypadku słupskiego zespołu. Problemy, przez które zespół razem przeszedł, tylko go scaliły. Poza tym powiedzmy sobie szczerze, odejście wzmiankowanej wyżej trójki zawodników było na rękę Stelmahersowi. Nie miał już w szatni Blassingame’a, który lubił stawiać się na równi z trenerem. Nie miał Jacksona, czyli najbliższego kompana Blassingame’a. Wreszcie, nie miał Mokrosa, który był w olbrzymim konflikcie z klubem, a to na pewno nie wpływało dobrze na atmosferę w szatni. Łotewski trener miał spokój i mógł układać wszystko po swojemu.

Poukładał tak, że od końcówki stycznia do końca sezonu zasadniczego Energa Czarni zanotowali bilans 12-4 i weszli do play-offów z ósmego, ostatniego miejsca. Grali więc z Anwilem Włocławek, zwycięzcą sezonu zasadniczego. Mało kto dawał im szanse na awans, w końcu nigdy w historii PLK zespół ósmy nie wyeliminował zespołu pierwszego. Słupszczanie wygrali niebywale zaciętą i emocjonującą serię 3:2 i nie przeszkadzało im to, że w trakcie ćwierćfinałów spadł na nich kolejny cios, gdy Energa ogłosiła, że po sezonie kończy ze sponsorowaniem Czarnych. Dodajmy, że „Czarne Pantery” wyeliminowały Anwil grając praktycznie siedmioosobową rotacją, a decydujący mecz rozgrywali we Włocławku. Aż ciężko uwierzyć, z iloma przeszkodami musieli sobie radzić.

Teraz Energę Czarnych czeka półfinałowa rywalizacja z Polskim Cukrem Toruń. Nie wiemy jeszcze, jaki będzie finał tego scenariusza. Wiemy natomiast, że Stelmahers, któremu niegdyś kibice machali białymi chusteczkami, dziś jest w Słupsku uwielbiany. Wiemy, że Blassingame pozostaje jedynie miłym wspomnieniem, bo na boisku rządzi Chavaughn Lewis, który w serii z Anwilem zdobywał przeciętnie 18,2 punktu na mecz. Wiemy, że niezależnie od tego, czy Energa Czarni zakończą sezon z medalem, już mogą być z siebie dumni, a sezon ten na długo pozostanie w pamięci kibiców.

#TOP Sportowy24: Zobacz hity internetu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki