Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Taką mam piękną siostrę

Redakcja
Tak bliskie sobie, choć widzą się pierwszy raz w życiu
Tak bliskie sobie, choć widzą się pierwszy raz w życiu Tomasz Bołt
O siostrach, które przez ponad 40 lat nie wiedziały o swoim istnieniu, pisze Ryszarda Wojciechowska

Beata Bielińska latami o tym myślała. Jak to będzie, kiedy się wreszcie spotkają? Czy się zaprzyjaźnią? Czy może siostra ją odepchnie, jak matka? A teraz stoi pod drzwiami w gdańskim pubie. I czeka. Wykręca palce ze zdenerwowania. Tak mocno, aż bledną. Kiedy się na tym łapie, wybucha śmiechem.

- Boże, jestem zdenerwowana jak nastolatka - karci siebie pod nosem.
Jest 17 kwietnia 2009 roku. Dzień jej 49 urodzin.

W drzwiach staje Kasia i już po chwili ginie w objęciach Beaty.
Ten sam wzrost, niemal ta sama waga. Obie farbowane blondynki. Różni je kolor oczu.
- Jak to dobrze, że się odnalazłyśmy. Jaką piękną mam siostrę - wyrzuca z siebie słowa Beata.

Twarda, mocno stąpająca po ziemi, teraz zaczyna "pękać" i mrugać oczami.
- Nie płacz - uspokaja Kasia. Jeszcze zdążymy się wypłakać.

Kiedy tak stoją, nie wypuszczając się z objęć, kilka postronnych osób w pubie przygląda się tej scenie ciekawie. Po chwili, czując, że tu zaszło coś wyjątkowego, ludzie zaczynają klaskać.

- Ależ mam urodziny - mówi Beata, kiedy już doszła do siebie. - Siostra to najpiękniejszy prezent, jaki w życiu dostałam. Niech mi moje córki wybaczą. Ale na Kasię czekałam prawie 50 lat.

Siadają na chwilę przy stoliku, zanim się urwą obie na górę. Na spotkanie, przygotowane przez przyjaciół jednej z nich.

Katarzyna Szymkowiak, o dwa lata młodsza od Beaty, przygląda się siostrze trochę nieśmiało.
Mieszka od dwudziestu lat pod Hamburgiem w Niemczech. Małomówna. Skrępowana podczas rozmowy.
- Jeny, ale jesteś do mamy podobna. Moja siostra, jak to brzmi - mówi na początek. W jej głosie słychać twardy, niemiecki akcent.

Kiedy już pierwsze emocje opadły, na spokojnie rozmawiają. Jeszcze nie mają sobie wiele do powiedzenia. Wiedzą o swoim życiu tyle, ile opowiedziały wcześniej przez telefon. Mówią, że mają żal, że tyle wspólnych lat im zabrano. Że los sobie z nich wrednie zakpił. Ale matkę, mimo wszystko, oszczędzają. A nawet próbują usprawiedliwiać. Ona też lekko nie miała. Chociaż teraz na starość już całkiem zdziwaczała.

To dzięki wytrwałości Beaty doszło do tego spotkania. Latami szukała.
- Taka moja zabawa w szukanego - śmieje się Beata.
Jest pogodna. Zadowolona z życia. Łatwo nawiązuje kontakt. Ale o swoim losie nie umie opowiadać zbyt wylewnie. Miała szczęśliwe dzieciństwo. Żyła sielsko, anielsko. Kochała swoich "staruszków". A oni ją. Świata poza nią nie widzieli. Rozpieszczali jak laleczkę.

- Ale wie pani, że zawsze znajdą się "życzliwi", którzy dziecku wsączą kiedyś do ucha, że to nie są jego rodzice - wspomina z wyrzutem.

Za którymś razem, kiedy to znowu usłyszała, zapytała swoich "staruszków" wprost: Czy wy jesteście moimi rodzicami? Czy ja jestem adoptowana? A oni stwierdzili tylko, że to brednie. I że ona jest ich. Więcej do sprawy nie wracali. Nie szukała prawdy. Nie myszkowała. Wtedy nie było jej to potrzebne.

- W życiu na wszystko przychodzi czas - tłumaczy Beata.

Dopiero, kiedy rodzice zmarli, ona załatwiając jakieś formalności w urzędzie, wzięła swój odpis aktu urodzenia. I zobaczyła, że jej matka jednak nazywa się inaczej. A ojciec jest nieznany.
Czy przeżyła szok? Nie. Raczej górę wzięła ciekawość. Była już zresztą dorosła. Chciała tylko zobaczyć kobietę, która ją urodziła i zostawiła. Uśmiechała się do tych swoich myśli. Bez goryczy. Bez chęci zemsty.

Dopiero potem dowiedziała się, jak doszło do adopcji. Że została przez jej "staruszków" zabrana ze szpitala, kiedy miała siedem dni. Jeszcze bez formalności, bez dokumentów. Tylko za cichą zgodą matki. Adopcję załatwiono formalnie kilka miesięcy później.

- To był początek lat sześćdziesiątych i pewnie tak się dało - mówi Beata.

Poszukiwania matki nie były szczególnie skomplikowane. Tylko trochę się najeździła po Polsce jej śladem. Najpierw było Gniezno, potem Kampinos pod Warszawą. Wreszcie dostała pewny cynk, że matka jednak mieszka w Gdańsku. W Urzędzie Miejskim udało się znaleźć jej adres. Beata, trochę w gorącej wodzie kąpana, postanowiła ją odwiedzić z marszu. Zaskoczyć.
Kiedy kobieta pod wskazanym adresem otworzyła drzwi, Beata jakoś tak dziwnie zaczęła od tego, że urodziła się 17 kwietnia 1960 roku.

- Nic mi ta data nie mówi - usłyszała. Ale jednak została zaproszona do środka. Matka najpierw szła w zaparte, że nie ma z nią nic wspólnego. Potem jednak przyznała, że Beata jest jej biologiczną córką.

- Biologiczną córką - tak powiedziała. Uspokoiła się, widząc, że ja od niej nic nie chcę. Bo co mogłam chcieć? Chciałam tylko zobaczyć, czyja tak naprawdę byłam. Usłyszeć, dlaczego mnie odrzuciła. Nie wiem, czy powiedziała prawdę. Bo wydusiła tylko z siebie, że ciąża była skutkiem gwałtu. I że nie chciała tego dziecka. Tłumaczyła się, że kiedy mnie rodziła, młoda już nie była. Miała 26 lat. I nie bardzo pasowałam do jej planów życiowych. Mimochodem rzuciła, że wkrótce potem wyszła za mąż i urodziła jeszcze jedną córkę. O biologicznym ojcu też niewiele powiedziała. Stwierdziła tylko, że to dzisiaj jakaś szycha z Łodzi.

Podczas tamtej rozmowy do Beaty nie dotarł fakt, że ma siostrę. Była tym wszystkim jednak trochę oszołomiona. To nie było przyjemne. Stać tak naprzeciwko kogoś, kto jest matką, i nie czuć nic. I nie widzieć ani cienia porozumienia, nie słyszeć wytłumaczenia, oskarżenia czy nawet przeproszenia. Nic. Ani przez chwilę nie zaiskrzyło jakąś odrobiną serdeczności.

Beata nie wie - dlaczego matka taka jest. Ale już nie będzie sobie tym głowy łamać. Bo po co?
Kiedy potem na chłodno rozpamiętywała tę bolesną jednak rozmowę, przypomniała sobie o siostrze.
Czemu jej nie odszukać?

O ile na trop matki wpadła szybko, to Kasi szukała latami. Nie chciała już drugi raz jechać do tamtej kobiety z pytaniem o adres. Nie przeszłoby jej to przez gardło.

Zaczęła od Urzędu Miejskiego w Gdańsku. Znała tylko nazwisko wspólnej matki. Wiedziała, że siostra jest od niej o dwa lata młodsza. Ale przecież mogła mieć nazwisko po swoim ojcu albo już po mężu.

- Nie wiedziałam prawie nic. Chodziłam w urzędzie od drzwi do drzwi. Jak dziad po prośbie. Ale dobrzy ludzie mi pomagali. Znajdowali jakieś adresy. Okazywały się nietrafione. Aż w zeszłym roku trafiłam na urzędniczkę, która w sposób szczególny zajęła się moją sprawą. Szukała nawet po godzinach. Za co jestem jej ogromnie wdzięczna. Przed miesiącem zajrzałam do niej. I usłyszałam - pani Beato, mamy pani siostrę. Namierzyliśmy ją.
Beata wypełniła formularz i dostała stary adres Kasi, jeszcze ten na Morenie. Szczęśliwie, w jej dawnym mieszkaniu została rodzina. Jakieś kuzynostwo. I oni natychmiast zadzwonili do Niemiec, informując Katarzynę, że szuka jej siostra.

Jeszcze tego samego dnia Kasia oddzwoniła do Beaty. Wypytywały się najpierw ostrożnie o matkę. Chciały wiedzieć, czy wszystko się zgadza. Obie bały się rozczarowania. Dziś Kasia wspomina tę pierwszą rozmowę tak: Już wtedy czułam, jakbyśmy się dobrze znały.

- A ja czułam, że jesteś moją siostrzyczką. Siódmym zmysłem to wiedziałam - mówi Beata.
Katarzyna szczęśliwa, zaczęła dzwonić do wszystkich znajomych, informując, że znalazła siostrę. Była podekscytowana. Gratulowali jej, jakby urodziła dziecko. Mówili: Jak to dobrze, że się znalazłyście. Siostrę masz tylko jedną. Ona sama zresztą o tym wiedziała. Mimo rodziny w Niemczech - męża i trójki dzieci, czegoś jej w życiu brakowało. Kiedy więc pierwszy raz przez telefon usłyszała: "Jestem twoją siostrą", poczuła, jakby podświadomie na coś takiego przez lata czekała.

- W naszej rodzinie coś się przebąkiwało, że matka miała jeszcze jedno dziecko. Przed ślubem. Dziadkowie - rodzice ojca coś mi na ten temat wspomnieli. Kiedy już byłam dorosła. Powiedzieli tylko, że ta dziewczynka zmarła przy porodzie. Byłam więc jedynaczką. Pamiętam, jak w dzieciństwie ciągle w domu wykrzykiwałam - ja chcę mieć siostrzyczkę, ja chcę mieć siostrzyczkę. No i mam - śmieje się Kasia.

O matce, podobnie jak Beata, też nie mówi z miłością. Nie widziały się od ponad dwudziestu lat. Od kiedy wyjechała do Niemiec. Po śmierci ojca Kasi matka drugi raz wyszła za mąż. Zmieniła wiarę. Stała się bardzo sekciarska. I wszystkich dookoła próbowała nawrócić.

- Nie chciałam się jej dać. No i ją straciłam. Odtrąciła mnie. Ale w życiu nie ma próżni, zyskałam siostrę - mówi Kasia.

Do Gdańska z Niemiec Katarzyna urwała się tylko na trzy dni, ale ten pobyt przedłużył się już do tygodnia. Prawie się nie rozstają. Siedzą, oglądają zdjęcia, opowiadają o sobie, o dzieciństwie, o pierwszych miłościach, o dzieciach. Nadrabiają stracony czas. Obiecują, że się będą często widywać, rozmawiać przez telefon, odwiedzać.

Mają też wspólny problem do rozwiązania - odwiedzić matkę czy nie? Może jej zrobią niespodziankę. Ale nie muszą o tym decydować teraz. Beata chce też jeszcze jednego - odnaleźć biologicznego ojca. I usłyszeć od niego, jak było naprawdę. Wtedy już sprawę swoich korzeni zakopie...
Ryszarda Wojciechowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki