Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnica dwóch synów Heleny

Barbara Szczepuła
Andrzej Błażek: Nikt nigdy nie powiedział mi, że mam dwóch przyrodnich braci
Andrzej Błażek: Nikt nigdy nie powiedział mi, że mam dwóch przyrodnich braci Marek Ponikowski
Dlaczego mama nigdy nam nie powiedziała, że mamy dwóch przyrodnich braci, urodzonych pod koniec lat dwudziestych? - zastanawia się Andrzej Błażek. - Co się z nimi stało?

Przez wiele lat dręczyła Andrzeja niepewność co do losów ojca. Gerard Błażek zaginął pod sam koniec okupacji, tuż przed wkroczeniem wojsk sowieckich do Tczewa. Najprawdopodobniej tam właśnie został złapany przez Niemców. Kolega, z którym wtedy się trzymał, nie potrafił powiedzieć nic sensownego. Stracili się z oczu w koszmarnym kotle na tczewskim dworcu.

Urodzony w roku 1941 Andrzej ojca właściwie nie pamięta. Gerard Błażek rzadko pokazywał się w domu. Jako dezerter z Wehrmachtu wiedział, że w razie rozpoznania czeka go egzekucja. Syn przechowuje pocztówkę z widokiem jakiegoś jeziora, którą Gerard Błażek przysłał żonie i synom z Prus Wschodnich. Uciekł stamtąd, nim dotarł do Starogardu, jakiś czas ukrywał się w Pasłęku. Mama niewiele o nim synom opowiadała. W ogóle mówiła mało. Jeśli już rozmawiała, to ze swoimi siostrami. Zawsze pamiętała, by Zygmunta i Andrzeja wcześniej wyprawić na podwórko albo przynajmniej do drugiego pokoju. Andrzej widzi ją wiecznie zabieganą, przytłoczoną ciężarem przeżyć i wspomnień oraz - teraz jest o tym przekonany - głęboko skrywaną tajemnicą. Gdy potem, już w Gdańsku, szli dokądś razem, zawsze mocno trzymała synów za ręce, jakby się bała, że się jej wyrwą i znikną.

Co niedzielę jeździli do babci Tekli i do ciotek do Pszczółek. Babcia nie była Pomorzanką, pochodziła z Równego na Wołyniu. Pod Gdańskiem znalazła się dopiero po wojnie, wraz z córkami i synem, kozami, prosiętami i kurami.

- Babcia nie była łatwa w pożyciu - wzdycha Andrzej. - Pamiętam, że stale powtarzała: - Po co Józio ma się żenić? Nie zniosłabym w domu obcej baby!

- Dziadek Zagórski, mąż babci Tekli, odziedziczył duży majątek pod Równem - kontynuuje swoją opowieść Andrzej Błażek. - Ale jak w XIX-wiecznej powieści, przegrał go w karty i zmarł z rozpaczy, zostawiając rodzinę w nędzy. Szczęśliwym zrządzeniem Opatrzności jeden z synów, właśnie ów Józio, wygrał los na loterii i to uratowało Teklę i jej dzieci przed katastrofą. Józef kupił działkę w mieście, zbudował dom, otworzył sklep i utrzymywał matkę i rodzeństwo. Jego siostra Helenka, przyszła matka Andrzeja i Zygmunta, była ładną, spokojną dziewczyną, nieźle się uczyła, więc gdy skończyła gimnazjum, nie miała problemów ze znalezieniem pracy.

***

Gerard Błażek był od Heleny Zagórskiej cztery lata młodszy. Pochodził z zamożnej rodziny, jego ojciec budował gazownie nie tylko w różnych częściach Niemiec, ale także w Monarchii Austro-Węgierskiej, a nawet na Sycylii. Dlatego np. Gerard urodził się w Berlinie, a jedna z jego sióstr w Wiedniu. Gerard skończył szkołę w Gniewie, uczył się przez pewien czas w tczewskiej Szkole Morskiej, a wreszcie skończył seminarium nauczycielskie w Toruniu. Do pracy skierowano go do Sarn, na kresy Rzeczypospolitej. Boże drogi, województwo wołyńskie to dla Pomorzanina koniec świata po prostu, wygnanie… Dobrze chociaż, że te Sarny są miastem powiatowym, że jest tam kolej, można jakoś dojechać, choć z przesiadkami.

Andrzej próbuje wyobrazić sobie ojca w tamtejszej wieloetnicznej szkole. Czterdzieści pięć procent mieszkańców miasta stanowili Żydzi, drugą co do wielkości grupą narodowościową byli Ukraińcy. Polacy to przeważnie osadnicy, urzędnicy, kolejarze, nauczyciele. Uczniowie lubią pewnie młodego nauczyciela. Jest sympatyczny, ładnie śpiewa i rysuje, a przede wszystkim docenia rolę sportu w wychowaniu młodego pokolenia. Dzieciom i ich rodzicom imponuje pewnie i to, że przyjechał znad Bałtyku, a w dodatku jako słuchacz szkoły morskiej pływał na Darze Pomorza! Skończył kurs szybowcowy! Andrzej Błażek odnalazł wydaną w 1939 roku książkę Stanisława Dworakowskiego „Szlachta zagrodowa we wschodniej Polsce”, a w niej wzmiankę o ojcu. Gerard Błażek kierował w Sarnach półkoloniami dla dzieci szlachty zagrodowej. „Pracował ze szczerym oddaniem”. Dzieci były dożywiane, na drugie śniadanie dostawały kakao oraz chleb z masłem i miodem. Uczyły się z zapałem i śpiewały ochoczo polskie pieśni. W efekcie - jak zanotowano z zadowoleniem - 21 uczniów przeszło z prawosławia na katolicyzm. Dzięki tej wzmiance Andrzej Błażek dowiedział się czegoś nowego o swoim ojcu i jest to dla niego bardzo istotne.

Musiał już wtedy znać Helenę Zagórską, która wkrótce miała zostać jego żoną. Gdzie ja poznał? Andrzej patrzy na zdjęcie mamy zrobione na ulicy w Sarnach: piękna ciemnowłosa dziewczyna w berecie włożonym na bakier, elegancko ubrana, ale wyraz twarzy poważny, zatroskany, by nie powiedzieć - smutny. A może Andrzejowi teraz tylko tak się wydaje? Helena spotyka się z Gerardem, piją kawę w cukierni, spacerują brzegiem Słucza. - Jaka przystojna para - mówią pewnie ludzie. Ona pracuje jako kancelistka w sądzie grodzkim, on - jak wiemy - jest nauczycielem. Są więc osobami zwracającymi uwagę w małym kresowym mieście. - Prawda, że do siebie pasują? - mówią koleżanki Heleny i żony oficerów z pułku Korpusu Ochrony Pogranicza, który stacjonuje w Sarnach. Więc spotykają się, pewnie dużo rozmawiają, ale Helena o tym, co w jej życiu ważne - milczy.

Osiemnastego września 1939 roku do miasta wchodzą Sowieci. Wkrótce Helena dowiaduje się, że nazwisko Gerarda jest na liście do wywózki. Pospiesznie biorą ślub w Równem (wtedy Gerard poznaje rodzinę ukochanej) i przez nową sowiecko-niemiecką granicę uciekają na Pomorze. Niebawem okaże się, że wpadli z deszczu pod rynnę. Gerard zostaje wcielony do Wehrmachtu.

***

Helena zmarła w roku 1987 w Gdańsku. Kilka lat później Andrzej szukał w rodzinnych papierach dokumentów dotyczących ojca i nagle natknął się na stary list. Była to odpowiedź Polskiego Czerwonego Krzyża na prośbę mamy o ustalenie losów Zbigniewa, syna Heleny Zagórskiej urodzonego w 1926 roku, i Stefana, także syna Heleny Zagórskiej, urodzonego w roku 1928.

Jakby go piorun strzelił. - Boże, mam dwóch przyrodnich braci!

Nie wiadomo, czy udar był skutkiem odkrycia rodzinnej tajemnicy, ale faktem jest, że Andrzej w ciężkim stanie trafił do szpitala.

- Czemu tak się pan zdenerwował? - pytam. - Przecież to stare dzieje.

- Nie mogę zrozumieć, dlaczego mama nigdy się nie podzieliła z nami tą swoją tajemnicą. Przecież gdy umierała, byliśmy z bratem już dorośli, mieliśmy własne dzieci…

Zaczął odwiedzać krewnych mamy porozrzucanych po Polsce. Jej siostry i bracia już nie żyli, a ich dzieci niewiele wiedziały na ten temat. Coś jednak udało się Andrzejowi ustalić. W każdym razie jeśli chodzi o Zbyszka, starszego z nieznanych braci.

***

W latach 20. poprzedniego wieku w sądzie grodzkim w Dubnie, prowincjonalnej, choć powiatowej dziurze w województwie wołyńskim, zaczęła pracować młodziutka kancelistka, panna Zagórska. Musiała tam poznać kogoś, kogo obdarzyła uczuciem, i gdy zaszła w ciążę, miała pewnie nadzieję, że mężczyzna, który zapewniał ją o swojej miłości, ożeni się z nią i będą żyć długo i szczęśliwie. Na dowód, że tak właśnie być mogło, Andrzej pokazuje mi metrykę chrztu matki z adnotacją, że w 1925 roku wydano jej odpis. Do czego był jej ten odpis potrzebny? Zapewne właśnie do zawarcia związku małżeńskiego. W roku 1926 w Rudnikach koło Mościsk, u swojej starszej siostry Antoniny Gawłowej, która tam mieszkała z mężem i sześciorgiem dzieci, Helena urodziła syna. Kuzyni pamiętają, że przez kilka lat Zbyszek wychowywał się razem z nimi.

- Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedzieliście?

- Taka była umowa. Helena przysyłała jakieś niewielkie sumy na utrzymanie Zbyszka, coś tam dokładał podobno jego ojciec.

Kim był? Dlaczego nie ożenił się z Heleną? To tajemnica, której siostry Heleny nie poznały, a w każdym razie z nikim się nią nie podzieliły. Może był oficerem? - zastanawia się Andrzej. Może pracował w sądzie? Może był żonaty i żona nie dała mu rozwodu? A może zwodził Helenę i wcale nie chciał się z nią żenić? Pewne jest - uważa, że ona musiała go kochać i nie chciała się z nim rozstać. Po dwóch latach urodziła drugiego syna - Stefana. U swojej mamy w Równem. Panieńskie dziecko było w latach 20. nie lada kłopotem. Co musiała przeżywać? Rodzina trochę jej pomagała, choć babcia Tekla z pewnością nie była zachwycona… Najprawdopodobniej właśnie wtedy Helena przeniosła się z Dubna do sądu w Sarnach.

Podobno ktoś wziął małego Stefanka na wychowanie. - Podobno, podobno!... - denerwuje się Andrzej, który chciałby mieć pewność. Czy załatwiono to formalnie? Andrzej pisze wszędzie, gdzie się da, ale na żaden ślad Stefana Zagórskiego w Polsce ani na Ukrainie nie trafił. Pewnie zmieniono dziecku nazwisko - i szukaj wiatru w polu…

Natomiast o Zbyszku jednak się czegoś z czasem dowiedział. W latach 30. ulokowano go w domu dziecka w Przemyślu i tam chodził do szkoły. Wtedy już Helena poznała Gerarda, Andrzej jest przekonany, że o mamy synach ojciec nigdy się nie dowiedział.

Jedna z kuzynek Andrzeja przechowała zdjęcie Zbyszka. Andrzej pokazuje mi wyciągniętą z szuflady reprodukcję. Spogląda z niej poważny kilkunastolatek.

Ktoś z rodziny mamy zapamiętał, że po wkroczeniu Niemców Zbyszka wysłano na roboty do bauera w okolice Breslau. Andrzejowi udało się ustalić, że od 3 listopada 1944 roku był więźniem obozu w Gross-Rosen. W marcu 1945 roku został deportowany do Bergen-Belsen w Dolnej Saksonii. Andrzej Błażek wysyła więc kolejne listy z prośbą o pomoc w odnalezieniu brata. Tym razem do Amerykanów, którzy wyzwolili obóz. Odpowiedzi na razie nie otrzymał.

***

Zbigniew miałby dziś 90 lat. Stefan dwa lata mniej - zamyśla się pan Andrzej Błażek. - Pani się dziwi, że tak ich szukam? Mam żonę, dzieci... Mam rodzonego brata Zygmunta. (Zna go pani, to sławny „grafficiarz Solidarności”. Dzielny człowiek, ale teraz przez politykę nie możemy spokojnie rozmawiać. Każde spotkanie kończy się kłótnią…) Przecież może być tak, że obaj moi przyrodni bracia przeżyli wojnę, założyli rodziny, mieli dzieci i wnuki, że życie się im ułożyło. A jeśli nie - chciałbym choćby postawić znicze na ich grobach.

Losów ojca też nie udało się Andrzejowi Błażkowi ustalić. W 2012 roku wydawało się, że jest blisko, bo niedaleko dworca w Tczewie odkopano ludzkie kości z okresu wojny. Niestety, badania porównawcze DNA okazały się tak kosztowne, że musiał z nich zrezygnować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki