Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sztuka jedzenia: Grzegorz Jankowski - dziennikarz, który został sprzedawcą serów w Sopocie [ROZMOWA]

rozm. Gabriela Pewińska
Grzegorz Jankowski: Myślę, że to ukryte marzenie wielu dziennikarzy, by dać nogę z tego zawodu
Grzegorz Jankowski: Myślę, że to ukryte marzenie wielu dziennikarzy, by dać nogę z tego zawodu Karolina Misztal
W cyklu Sztuka Jedzenia z Grzegorzem Jankowskim - kiedyś dziennikarzem TVP, dziś sprzedawcą serów, założycielem sklepu Ser Lanselot w Sopocie - rozmawia Gabriela Pewińska.

Biznes, którym się zajmujesz, to jest, jakby nie patrzeć, śmierdząca sprawa...
To zależy, co komu śmierdzi, mnie akurat pachnie. Zawsze lubiłem zapach sera.

Kiedyś w Berlinie zaproszono mnie na wielką, ekstrawagancką w doznaniach ucztę serową. Jeden z serów o woni, delikatnie mówiąc, przykrej gospodarz nazwał: "wojskowe skarpety nieprane z miesiąc". Też masz tutaj taki ser?
Mam różne "petardy". Ludzie przychodzą do nas często prosząc o najbardziej śmierdzący ser. Muszę taki mieć. Kiedy pytam klientów, czy życzą sobie ser łagodny czy ostry, panie wybierają ten pierwszy, faceci, wiadomo, nie mogą zejść z tonu, idą na całość. Niektórzy, gdy częstowałem ich odrobiną takiej "petardy", nie wytrzymywali smaku, ledwo wzięli do ust, a już w panice rozglądali się, gdzie by tu wypluć. Do serów trzeba dorosnąć.

Skąd właściwie ten pomysł? Ty, dziennikarz, porzuciłeś zawód, by sprzedawać sery.
To się zaczęło, gdy po raz pierwszy spróbowałem polskich, farmerskich serów. To było takie objawienie, że sprowokowało mnóstwo fantastycznych pomysłów i wizji na nowe życie. Jako dziennikarz chciałem nawet zrobić program na temat serów, portal internetowy, ostatecznie skończyło się tym, by te sery do Sopotu sprowadzać i sprzedawać. Pierwszy ser farmerski, którego spróbowałem, pochodził z mazurskiego gospodarstwa Frontiera.

Od Rusłana! Znam, Ukrainiec, robi, wraz z żoną Sylwią, rewelacyjne sery owcze, ale tak w ogóle to jest poetą, pianistą, kiedyś był nawet mistrzem Związku Radzieckiego we wspinaczce wysokogórskiej.
Jego sery to dzieła sztuki.

Robiąc je, słucha Bacha.

Pamiętam, jak mi opowiadał o swoich trudnych początkach w działalności serowarskiej. Tak naprawdę doszedł do tej jakości, którą dziś mają jego wyroby, metodą prób i błędów. Zanim to mistrzostwo osiągnął, 150 kg nieudanych serów zjadły jego psy. Historia Rusłana też była dla mnie inspiracją.

Niesamowite, smak może tak wpłynąć na nasze życie, że zmieniamy je, rezygnując ze wszystkiego, co robiliśmy wcześniej.
Bo to są tak niezwykłe smaki.

Ciekawe, co mi strzeli do głowy, jak spróbuję...
Sery naszych polskich farmerów to wynik ciężkiej pracy, ale i niezwykłej pasji. Serce włożone w ser. One są pieszczone, gładzone, nacierane... Żywe organizmy, o które się dba jak o dziecko.

Próbowałeś kiedyś robić ser?
Raz. Kozi twarożek. Z litra mleka wyszedł kopczyk wielkości filiżanki do espresso.

Znam poznański przepis na domowy zgliwiały ser. Twaróg odstawia się w ciepłe miejsce, a jak zacznie śmierdzieć, to na patelnię, z kminkiem i jajkiem. Potem je się go na ciepło, maczając kawałki bułki. Rewelacja.
Właśnie czekam na dostawę zgliwiałych serów z Dolnego Śląska. Kozi ser z niebieską pleśnią, który wygląda jak powierzchnia Księżyca. Robi te sery facet, który jest, rzekłbym, takim bardziej serowym filozofem niż typowym producentem. Żyje zgodnie z naturą, nosi długą brodę, kapelusze. Ekscentryk trochę.

Filozofia sera... Może mieć jakieś znaczenie w życiu człowieka?
(śmiech) Aż tak głęboko w rozmowie z nim nigdy nie wchodziłem, ale może coś w tym być, bo to, co on o serze mówi, takie wrażenie sprawia. Zresztą większość producentów tych serów to są uciekinierzy z dużych miast, ludzie, którzy nagle postanowili rzucić korporacje i zmienić swoje życie na inne.

Tak jak ty. Media były zszokowane, jak to możliwe porzucić sławę reportera na rzecz sera.
Myślę, że to jest ukryte marzenie większości dziennikarzy, by dać nogę z tego zawodu. I tak węszą po kątach, komu to się już udało, który się odważył. To kwestia oczywiście tego, że nie za dobrze dzieje się dziś w tym fachu.

Może we Francji, gdyby sprzedawca serów został dziennikarzem, to wszyscy by myśleli, że na głowę upadł. Ale w Polsce?Zajmowanie się jedzeniem wciąż nie ma należnej rangi.
Myślę, że to się zmienia. Modnie jest teraz bywać na targach ze zdrową żywnością, rozmawiać o jedzeniu, wymieniać się metodami upraw. Zdrowa żywność i produkowanie jej staje się czymś na fali. Także dobre, polskie sery. Lepsze niż belgijska czekolada.

Twoje umiejętności dziennikarskie w tym fachu jakoś się przydają?
Research jest ważny. Trzeba wyszukiwać, tropić najlepszych producentów, poza tym fakt, że dziennikarz zajął się serami, też działa na ludzką ciekawość. Dobra reklama.

Koledzy dziennikarze przychodzą popatrzeć, jak Ci idzie?
Część szuka tu inspiracji, pomysłu na to, czym by tu się ewentualnie w życiu zająć. Przychodzą też sprawdzić, jak mi idzie. A że idzie, to już coraz rzadziej przychodzą.

Swój sklep nazwałeś Ser Lanselot. Ale najwspanialszy rycerz króla Artura marnie skończył. Jako pustelnik, bodaj...
Ale my piszemy fonetycznie: Lanselot. W Sopocie musi być lans... Taka gra słów.

Kiedyś w jednym ekskluzywnym sklepiku z serami w Paryżu nie mogłam zdecydować się, który wybrać. Sprzedawca, wielki człek w białym fartuchu, zdenerwował się moim miotaniem się przy witrynie. Uderzył ręką w blat i huknął: Mademoiselle, jak to możliwe, żeby nie wiedzieć, który ser się lubi!
Najlepiej jest zaufać sprzedawcy.

Ostatnio czytałam książkę o języku wina. Co za bogactwo! Mamy wino medytacyjne, zachmurzone, a nawet wino gołe. Z językiem sera też tak jest?
Ser i wino to jest nieprzypadkowe towarzystwo. Dojrzewają i powstają w nieco podobny sposób. Tak jak w przypadku wina, smak sera zależy od tego, jak długo dojrzewał. Ale słownictwo polskie w tym względzie nie jest jeszcze na tyle bogate, a może specjalistów potrafiących wychwycić całą tę złożoność smaków nie ma aż takich. Przyznam, nigdy nie próbowałem doszukiwać się poezji w serze.

Rusłan Kozynko, choć poeta, też o serze wiersza nie napisał...
Każdy ser ma swoją historię i o każdym można coś opowiedzieć. Choćby słupski chłopczyk. Sztandarowy produkt mleczarski przed wojną, po niemieckiej stronie Pomorza. Z dekadę temu Słupsk postanowił wykupić od mieszkających w Bawarii Niemców oryginalną recepturę. I po latach wskrzeszono ten ser. Pakuje się go w pudełeczko w oryginalnej szacie graficznej z dawnych lat. Ale Trójmiasto nie ma tradycji serowarskiej.

Nawet Kaszuby?
Jest coś takiego jak lista produktów naturalnych certyfikowanych przez Ministerstwo Rolnictwa. Pomorze ma sporo punktów na tej liście, ale wśród wyrobów mleczarskich - bieda. Zarejestrowano tylko jeden. Miód z maślanki. Okropne! Po prostu maślanka z cukrem, miód dla ubogich gdzieś tam na Kaszubach produkowany. W produkcji serowarskiej dominują Mazury i Dolny Śląsk.

Czy do swoich dostawców jeździsz swoim słynnym, bajeranckim motocyklem?
(śmiech) Stara historia. Dawno sprzedany.

Wracając do "pieszczenia" serów... Jeden sprzedawca opowiadał mi, że przed wyjściem ze sklepu swoje sery układa do snu, a nawet, bywa, śpiewa im kołysanki... Na pytanie: jakie? odparł tylko, że to zbyt intymne pytanie. Co Ty śpiewasz swoim serom?
Niektóre, rzeczywiście, wymagają szczególnej opieki. Są takie, o które trzeba zadbać. Dla sera, który nazywa się koziedar, jestem... ojcem chrzestnym.

Jakieś masz z tego tytułu obowiązki?
(śmiech) To dziwny ser. Wysusza ślinianki. Bardzo długo utrzymuje się na podniebieniu, trudno go spłukać.

A degustacja serów też odbywa się tak jak degustacja win? Że nie pije się, tylko smakuje i wypluwa?
Szkoda wypluwać... Na pierwszą degustację łączoną, serów i win, przygotowaliśmy co prawda spluwaczki, ale nie zostały użyte.

Te sery to jest Twój długotrwały pomysł na życie? Do emerytury?
Decydując się na taki biznes, postanowiłem, że nie będę przechodził na emeryturę.

Dopełnisz żywota z długą siwą brodą jako filozof sera?
Bardziej widzę siebie jako biznesmena. Chciałbym jednak kiedyś robić swoje sery. Zawsze miałem wrażenie, że wadą zawodu dziennikarza jest to, iż bywa się tylko świadkiem, a nie uczestnikiem wydarzeń. To mnie bolało. Sprzedając sery, też jestem świadkiem. To uczestnictwo i tutaj trochę mi się marzy.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki