Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sztuka bywania. Stolik dla artysty. Rozmowa z Anną Dahlberg

Gabriela Pewińska
Anna Dahlberg przed restauracją The Grounds w Sydney: - Hamburgery serwują tu na łopacie...
Anna Dahlberg przed restauracją The Grounds w Sydney: - Hamburgery serwują tu na łopacie... archiwum prywatne
O Pożegnalnym Przyjęciu ze Światem i nowojorskich strażakach na urodzinowej kolacji mówi Anna Dahlberg, architekt, żona szwedzkiego grafika Pera Dahlberga.

Wasz sopocki dom należał wcześniej do znanego reżysera teatralnego, Marcela Kochańczyka. Za jego czasów drzwi się ponoć tu nie zamykały. Lubiano tu bywać...

Odbywały się tu wielkie balangi. Dlatego gdy sąsiedzi dowiedzieli się, że kolejny artysta zamierza się do tego domu sprowadzić, mieli potwornego stracha (śmiech). Marcel, mimo że imprezował ostro, był obdarzony takim urokiem osobistym, że wiele mu wybaczano. Chodziłam z nim do szkoły, z Perem poznali się w pubie Kinski. Zaprzyjaźnili się. Któregoś dnia dostaliśmy od Marcela zaproszenie na jego... Pożegnalne Przyjęcie ze Światem. Nie mając pojęcia, że to żaden wygłup, że Marcel był ciężko chory - beztrosko odpowiedzieliśmy: - „Następnym razem!”. Akurat nie mogliśmy przyjść...

Następnego razu nie było...

Ponoć pożegnalna balanga nie miała sobie równych... Marcel poprosił sąsiadów, z szacunku dla nich, by na ten czas przenieśli się do hotelu, gdzie wynajął im pokoje. Nie chcieli. Cała impreza skończyła się nad ranem na pobliskiej pływalni.

To prawie jak ostatni punkt menu jednego z Twoich przyjęć: „Szampan na wstrieczu pod stołam”. Duch Marcela jest w tym domu, drzwi się tutaj nie zamykają.

Marcel życzył sobie, by po nim też zamieszkał tu artysta. Długo dom stał pusty. W końcu padło na nas. Per jednak skory do imprez nie jest. Ja za to przyjęcia uwielbiam. Zwłaszcza damskie. Czasem nawet urządzam imieniny koleżankom, które nie mogą tylu ludzi zaprosić do siebie. Mieliśmy tu oczywiście publiczne wernisaże prac Pera, prezentacje jego książek. Na jedną z uroczystości przyszedł nawet znany sopocki architekt Bruno Wandke, którego wyciągnięcie z domu graniczyło z cudem. Potem już było wiadomo, że chodzi jedynie do Baru Przystań i do nas. Do niezmiennie lubianych i wzruszających spotkań w naszym domu należy wieczór, kiedy Per pokazuje swoją animację o Chopinie. Wtedy mamy tu kino i wino. Generalnie prowadzimy dom otwarty - otwarty w podanych z góry godzinach, oczywiście - podczas jednego ze spotkań gościliśmy - niespodziewanie - 80 osób!

Przypadkowi ludzie z ulicy też chcą się wcisnąć?

Któregoś wieczora, akurat jedliśmy kolację z przyjaciółmi, dzwoni telefon. Jakiś Szwed o imieniu Martin mówi, że chciałby do nas wpaść. Trochę się wystraszyliśmy, bo skąd zna mój telefon?! Okazało się, że skierował go do nas właściciel francuskiej restauracji w Sopocie - lokalu, gdzie wisi rysunek Pera. Martin był pod drzwiami już po kilku minutach, wszedł do naszej domowej galerii i od razu kupił wszystkie wydane przez Pera książki, a potem nagle zgłodniał. Nakarmiłam go i od tego czasu jest naszym stałym gościem, który w Sopocie bywa często, sprowadzając tu nam innych Szwedów, którzy od razu stają się fanami sztuki mojego męża.

Pera rysunki wiszą po kawiarniach nie tylko w Sopocie.

W Sopocie są dwa takie miejsca, jedno to francuska Cyrano & Roxane, drugie - lokal U Przyjaciół, który ostatnio „zdemolowała” Magda Gessler. Zrobiła tam rewolucję, wszystko kazała pozdejmować ze ścian, jedynie rysunek Pera ocalał.

Jego prace są też w bistrach paryskich.

Paryż... Pamiętam, jak Per zaprosił mnie tam do swojej ulubionej Brasserie Bofinger. Kolejka w oczekiwaniu na wolny stolik, jak do lokali w Moskwie za czasów, gdy byłam tam z wycieczką, niewyobrażalna! Weszliśmy jednak do środka, bym mogła choć zobaczyć to miejsce. Wchodzimy, a tu menedżer lokalu wita nas z szeroko otwartymi ramionami! Okazuje się, co niebywałe, że pamiętał ostatnią wizytę Pera, gdy ten, po kolacji, szkicował wnętrze. Z miejsca znalazł się stolik, poczęstowano nas szampanem. Tak się traktuje artystów w Paryżu.

Gdzie dziś w Sopocie się bywa?
Pojęcia nie mam. My raczej nie bywamy. Kiedyś bywaliśmy często w Spatifie.

W latach 90. widziałam Cię tam, jak przedzierałaś się przez tłum bywalców z gigantycznym półmiskiem raków.

To była sprawka wspaniałego, szalonego malarza i grafika, Piotrka Wiatraka. Ciałem i duszą związany był ze Spatifem. Któregoś wieczora mówi, ni stąd, ni zowąd: „Jadę po raki!”. Po dwóch godzinach przytargał ich całe wiadro. W kuchni je ugotowali, a potem ja częstowałam nimi ludzi. Taki był Spatif w dawnych czasach...

Miejscem, gdzie przychodziło się w Sopocie na raki w latach 60., był też dom artystów Zuli i Mariana Strzeleckich na Obrońców Westerplatte 27. Przywozili je z łowisk na domowe biesiady, całe bagażniki. A przychodzili tu biesiadować: Wanda Wiłkomirska, Witold Małcużyński, całe bractwo jazzowe, Jan i Irena Parandowscy, Jarosław Iwaszkiewicz, Centkiewiczowie, Gustaw Holoubek z Magdaleną Zawadzką, Tadeusz Fijewski, wcześniej Cybulski i Kobiela, Kalina Jędrusik. Sam Jerzy Waldorff! Wielkim wielbicielem raków był sąsiad Strzeleckich, słynny malarz Juliusz Studnicki. Gotów był na wszelkie poświęcenia, żeby go tylko na raki zaprosić. Kiedyś pokłócił się ze Strzeleckim o drzewa, które rosły przy płocie. Strzelecki samosiejki wyciął, więc Studnicki, który je lubił, obraził się na amen. Któregoś dnia pani Zula gotowała raki, okna były otwarte... Zapach zwabił Studnickiego pod drzwi sąsiadów: - Ach, Marianku - westchnął - pal diabli drzewa, dawaj raki!

Wracając do Spatifu, to bywamy tam regularnie jeszcze tylko podczas imienin żony właściciela, Ewy, w Wigilię, późnym wieczorem. W ten wieczór zresztą Spatif zawsze jest otwarty i zawsze jest tłumnie.

Słynny barman Wojtek jeszcze w Spatifie jest?

Jest i podtrzymuje starą tradycję podawania ręki każdemu, kto tu przychodzi. Pomysł zresztą podchwycił też Bar Przystań. A zimą, niedaleko naszego domu, powstała nowa kawiarnia - Las. Raz spotkałam tam Leszka Możdżera. Przyszło mi do głowy, że powinni w tym lokalu zarezerwować jeden osobny stolik. Dla artysty. I wydrukować plan, kiedy danego artystę można tu spotkać na kawie. Tak tworzą się kawiarniane legendy. Jak na razie nikt pomysłu nie podchwycił.

Sopoccy i nie tylko sopoccy artyści do dziś lubią bywać w klubie Sfinks, który odwiedziliśmy w maju z powodu znakomitej wystawy „Muzeum Osobliwości”, gdzie prezentowano prace absolwentów Wydziału Malarstwa gdańskiej ASP.

Słynne były kiedyś tamtejsze bankiety. Choćby ten ze stołem w kształcie trumny. W środku - piach, czyli kuskus. Kasza zaparzona sosem sojowym wyglądała jak ciemna ziemia. Wystawały z niej świńskie uszy, chińskie jaja i ośmiornice. Ugotowane i przyprawione, oczywiście. Goście długo nie mieli odwagi podejść... Ale jak już się zdecydowali, to po trzech godzinach trumna była pusta.

Ja pamiętam bankiet, gdzie sałatki serwowano w wanienkach do kąpania dzieci... To wszystko było szalone, ale, co najważniejsze, integrujące, prowokowało do rozmów. A dziś ludzie coraz mniej rozmawiają ze sobą. Podczas ostatniej wystawy tutaj gdańska malarka Ania Królikiewicz przygotowała pudło własnoręcznie zrobionych, niebiańskich czekoladek. Do pudła dołączona była kartka: Proszę, zjedzcie tylko po jednej, żeby dla wszystkich wystarczyło!

Sopocki wielki świat, czyli?

Moje pierwsze zetknięcie z sopockim wielkim światem to było pomaturalne zaproszenie do kawiarni Grand Hotelu, który zawsze będzie mi się już kojarzył z wejściem w dorosłość i z elegancją. No, niestety, obecny Grand Hotel nie jest już tym, co kiedyś. Tam zresztą, przed laty będąc na obiedzie z rodzicami, poznaliśmy pewną szwedzką rodzinę. Miła znajomość przetrwała lata. Oczywiście jeszcze wtedy nie znałam Pera.

Ale też poznaliście się w restauracji?

W restauracji polskiej w Londynie.

Po co Per tam przyszedł? Na schabowego?

Polska nie była mu obca. Uczelnia, na której studiował, Royal College of Art, wydawała książkę kulinarną i, przez przypadek, Per został poproszony do narysowania polskiego bigosu. Wynajmował też mieszkanie u polskiej rodziny. I to Per wprowadził mnie w środowisko polskiej emigracji w Londynie.

Dużo podróżujecie. Ale w Australii byłaś sama.

Podobno jak spotykasz jakiegoś mężczyznę, i jeszcze nie wiesz, czy on będzie twoim mężem, czy nie, musisz uważnie wsłuchiwać się w każde jego słowo. Per już na pierwszej randce zastrzegł, że nigdy nie pojedzie do Australii. Ja, za to, w Sydney mogłabym zamieszkać. To, co mnie tam zachwyciło szczególnie, to widok słynnej opery na wodzie. Chodziłam oglądać ją codziennie! Nie siedziałam po kawiarniach, nie bywałam na przedstawieniach, bo nie chciałam ni na moment stracić tego widoku! Zresztą na zewnątrz też kotłuje się życie towarzyskie.

Pięknym, choć przedziwnym miejscem w Sydney jest restauracja The Grounds, rodzaj ukwieconej farmy, stodoły. Owo „ogrodnictwo” podzielone jest na strefy dań: tanich, które je się na talerzykach papierowych, i ekskluzywnych - które podaje się na porcelanie. Wszędzie upojna zieleń z mgiełką rosy dającą ukojenie w tym australijskim upale. Podawane tam potrawy to wręcz konstrukcje architektoniczne. Hamburgery, na przykład, serwuje się na łopacie...

Razem byliście niedawno w Nowym Jorku.

To były moje urodziny. Na kolację Per zaprosił mnie do urokliwego, francuskiego bistro Balthazar. Ponieważ akurat rozpętał się huragan i okna restauracji były zabite deskami na głucho, zostawiliśmy w drzwiach list z prośbą o rezerwację. Kiedy wróciliśmy, stolik czekał. Delektowaliśmy się wybornymi owocami morza, które Per uwieczniał na rysunkach, gdy nagle rozległa się syrena alarmowa, drzwi otworzyły się i do środka wkroczyła... brygada, ubranych na galowo, strażaków! Rozległy się brawa, bo strażacy są w Nowym Jorku hołubieni niczym bogowie. Brygada skierowała się do kuchni, by po chwili wrócić i znów przeparadować między stolikami, i znów owacje! Nie wiem, w jakim celu odbył się ten „spektakl”, ale do dziś wszystkim opowiadam, że to była niespodzianka na moje urodziny.


[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki