Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sztuczne serce z Gdańska po raz pierwszy zabiło w piwnicy [ZDJĘCIA]

Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
Dr Leszek Wilczyński i prototyp sztucznego serca. By ukończyć swój wynalazek, gdańscy naukowcy potrzebują  jeszcze kilkanaście milionów złotych
Dr Leszek Wilczyński i prototyp sztucznego serca. By ukończyć swój wynalazek, gdańscy naukowcy potrzebują jeszcze kilkanaście milionów złotych Karolina Misztal
Zdążyli go dowieźć tylko do bramy wjazdowej Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego. Próbowali reanimować, ale bezskutecznie. Młody mężczyzna, jeden z 14 pacjentów oczekujących na przeszczep serca na Pomorzu, zmarł. Takie dramaty się zdarzają - mówią kardiochirurdzy. Teoretycznie chorzy czekający na dawcę są w tzw. stanie stabilnym. Przyjmują leki. Zgłaszają się do szpitala na kontrolę. Na nowe serce czeka się jednak długo. Nie da się, niestety, przewidzieć, kiedy przyjdzie załamanie.

Ale mogłoby być inaczej. Pacjent zakwalifikowany do transplantacji dostawałby miniaturową pompę, która wspomagałaby jego ciężko chore, niewydolne serce. Z takim wszczepionym urządzeniem, zasilanym niewielką bateryjką umieszczoną np. na pasku do spodni, mógłby opuścić szpital i wrócić do normalnej aktywności. Właśnie nad tym wynalazkiem pracują dwaj gdańscy naukowcy - lekarz i inżynier: Piotr Siondalski i Leszek Wilczyński.

Czytaj także: Prototyp pompy, która zastąpi chore serce, opracowali naukowcy z Gdańska [ZDJĘCIA]

Jeśli się spełni ich marzenie i prace nad wynalazkiem zakończą się sukcesem, każdy pacjent z transplantacyjnej kolejki dostanie taką pompę i będzie mógł bezpiecznie oczekiwać na dawcę. A ludziom po 65 roku życia, których dziś nie kwalifikuje się do przeszczepu serca, da ona szanse na dalsze normalne życie.

Potrzebuje odpoczynku

- Historia przeszczepów serca w Gdańsku nieodłącznie splata się z historią mechanicznego wspomagania serca - twierdzi dr hab. med. Piotr Siondalski z Kliniki Kardiochirurgii i Chirurgii Naczyniowej, szef programu transplantacji. Obok sztucznej nerki i sztucznej wątroby, na przełomie lat 70. i 80. zaczęto stosować urządzenia, które zastępują skrajnie niewydolne serce i wspomagają krążenie. To jeden z kamieni milowych w rozwoju kardiochirurgii.

- Wcześniej, przed erą transplantacji, takich chorych obstawiało się lekami i kładło do łóżka z przykazaniem: pana serce pompuje tak mało krwi, że nawet przy minimalnym wysiłku - myciu zębów, czytaniu gazety - nie jest ona w stanie dopłynąć do wszystkich narządów. Chorzy leżeli więc, niemal bez ruchu, przez wiele miesięcy. Większość umierała z powodu powikłań, ale niektórym tzw. reżim łóżkowy pomagał. Cofał się stan zapalny, mięsień sercowy sprawniej się kurczył, tłoczył coraz więcej krwi. Jakby umożliwienie mu odpoczynku stwarzało warunki do rekonwalescencji.

Teraz naukowcy chcą udowodnić, że dzięki mechanicznemu wspomaganiu serca chorzy dożywają momentu, kiedy można usunąć sztuczne komory, bo serce po rekonwalescencji ochoczo zabrało się do pracy. A chorym, których serce jest nieodwracalnie uszkodzone, bezpiecznie doczekać przeszczepu.


Testowali ją w piwnicy

O spotkaniu lekarza kardiochirurga z inżynierem, wybitnym specjalistą od maszyn przepływowych, zdecydował przypadek. Pod koniec lat 80. zostali sąsiadami na małej wrzeszczańskiej uliczce.

- Kilka lat później Piotr pozwolił mi zwiedzić zaplecze techniczne oddziału kardiochirurgii Akademii Medycznej w Gdańsku - wspomina Leszek Wilczyński. - Tam uświadomiłem sobie, że mechaniczne urządzenia, z których korzystają lekarze, by ratować ludzkie życie, są dalece niedoskonałe. Pozwalały co prawda osiągnąć prawidłowy przepływ i ciśnienie, lecz ich projektanci zignorowali specyficzną delikatność tłoczonego płynu - czyli krwi. Pompy do krążenia pozaustrojowego zgniatały i rozrywały komórki krwi, co było bardzo niebezpieczne dla pacjenta. Postanowiliśmy więc wymyślić i skonstruować pompę, w której uda się tego uniknąć. Tak narodził się model pompy pulsacyjnej, niewymagającej zastosowania sztucznych zastawek oraz niepowodującej tak zwanej okluzji (całkowitego zaciśnięcia) przewodu (rurki), w którym płynęła krew.

Pierwszy samodzielnie wykonany model testowali w piwnicy u Leszka, drugi, już bardziej "profesjonalny", w Centrum Techniki Okrętowej SA. Potem pojechali z nim do Zabrza, do Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii.

- Mimo wypełnionego co do minuty planu dnia profesor Zbigniew Religa spędził z nami kilka godzin i z podwiniętymi rękawami badał funkcjonowanie naszego modelu pompy, jej możliwości, a nawet odporność na uszkodzenia - wspomina inż. Wilczyński.
Ale planu dalszej pracy nad wynalazkiem, który przy tej okazji powstał, nie udało się nigdy zrealizować.

W 2007 roku dr inż. Leszek Wilczyński i CTO, w którym już wówczas pracował, zostali zaproszeni do programu "Polskie Sztuczne Serce".

- Zaproponowałem, by się zająć pompą osiową (tłoczącą krew wzdłuż osi kanału) i wytwarzającą przepływ o charakterze jednostajnym, a nie pulsacyjnym. Starałem się nadać wirnikowi pompy osiowej taki kształt, by możliwie maksymalnie zredukować ryzyko uszkadzania krwinek, a tym samym jej wykrzepiania. Prace nad pompą na dobre rozpoczęły się w 2009 roku. Wyniki badań, którym poddano ich wynalazek w ciągu tych czterech lat, są wręcz rewelacyjne. '
- Jak na razie sen się spełnia i pompa niezwykle delikatnie obchodzi się z krwią. To motywuje nas do wypróbowania pompy w testach in vivo na zwierzętach - wyjaśnia Leszek Wilczyński.

Tomasz doczekał transplantacji

47-letniemu Tomaszowi sztuczne komory serca pozwoliły doczekać transplantacji. W 2006 roku mężczyzna trafił do Kliniki Kardiochirurgii AMG z powodu niewydolności serca. Jego stan pogarszał się z dnia na dzień. Serce kurczyło się coraz wolniej. Kardiochirurdzy zdecydowali się wspomóc jego pracę sztucznymi komorami serca. Mieli nadzieję, że odciążony mięsień serca sam się zregeneruje. Tak się jednak nie stało. Na sztucznych komorach Tomasz przeżył 205 dni i nocy, najdłużej ze wszystkich pacjentów w Polsce.

Gdańsk nie miał jeszcze wówczas akredytacji Ministerstwa Zdrowia na transplantacje serca, choć świetnie wyszkolony zespół w każdej chwili był gotów się ich podjąć.

- W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że jedynym ratunkiem dla Tomasza jest przeszczep - wspomina prof. Jan Rogowski, kierownik Kliniki Kardiochirurgii i Chirurgii Naczyniowej GUMed.

Pacjent był jednak bardzo słaby, miał zerową odporność. Nieustannie walczył z zakażeniami. Schudł 30 kg. Ginął w oczach.
- Z medycznego punktu widzenia pan Tomasz, po 205 dobach zewnętrznego wspomagania serca przez sztuczne komory, miał niewielkie szanse na udaną transplantację - przyznaje dr Siondalski. - Staraliśmy się przekazać pacjenta na przeszczep do któregoś z bardziej doświadczonych ośrodków kardiochirurgicznych w Polsce, ale wszędzie nam odmówiono. Ówczesny minister zdrowia, profesor Zbigniew Religa, wyraził w końcu zgodę na jednorazową transplantację w Gdańsku.

Tuż po świętach w Akademii Medycznej zmarł 26-letni mężczyzna, ofiara komunikacyjnego wypadku. Bliscy zmarłego zgodzili się na pobranie jego narządów do przeszczepu. Z Instytutu Kardiologii w Aninie przyjechał dr Grzegorz Religa, przywiózł ze sobą doświadczonego anestezjologa. Przy ich wsparciu 29 grudnia 2006 roku dr Piotr Siondalski i dr Rafał Pawlaczyk wszczepili Tomaszowi nowe serce. To była pierwsza tego typu operacja w Gdańsku. Po intensywnej rehabilitacji mężczyzna wrócił do domu i do pracy. Przeżył szczęśliwie dwa lata. Nigdy się jednak nie oszczędzał. Znowu gdzieś się przeziębił. Gdy się w końcu zgłosił do szpitala, na pomoc było już za późno.

Odzyskuje radość życia

Pacjentów zakwalifikowanych do przeszczepu tylko cienka granica oddziela od śmierci.
- Objawy kliniczne niewydolności serca są u nich bardzo nasilone, fachowo nazywa się to zespołem małego rzutu - wyjaśnia dr Siondalski. - To straszne cierpienie nie móc wykonać żadnego ruchu bez uczucia duszności, potwornego osłabienia. W skrajnych przypadkach chory nie jest w stanie umyć sobie twarzy, podnieść szklanki, pokonać kilku metrów do drzwi łazienki. Czyta zdanie, ale ukrwienie mózgu pogarsza się na tyle, że w jego połowie już nie pamięta jego początku. Są też takie chwile, gdy mózg otrzymuje zbyt mało krwi i chory uzmysławia sobie, że właśnie umiera. Tymczasem poza sercem, wszystkie narządy ma zdrowe. Bo kolejka na przeszczep składa się z ludzi młodych oraz w średnim wieku. Osób po 65. roku życia nie kwalifikuje się do tej metody leczenia ze względu na zbyt duże ryzyko.

- Niesamowite, jak stan chorego zmienia się po podłączeniu go do pompy serca - przekonuje dr Siondalski. - Jakby dostał nowe serce. Odzyskuje radość życia, frajdę sprawia mu każda czynność, choćby to, że może chodzić, spacerować po szpitalnym korytarzu, pedałować na rowerze stacjonarnym.

Tak właśnie było z Moniką. Miała 32 lata, kochającego męża i dwie córeczki: ośmioletnią Sandrę oraz o kilka lat starszą Sarę.
- Wszystko się zaczęło sześć lat temu, od silnego przeziębienia - opowiada Monika. - Wkrótce potem coś złego zaczęło się dziać z sercem. Trafiłam do szpitala na oddział kardiologii. Zrobili mi badania, przepisali leki. Jednak serce z roku na rok słabło. Potem nagle się zatrzymało.

Monikę reanimowano, serce ruszyło, ale było już wiadomo, że choroba postępuje. Jesienią 2012 roku młoda kobieta znalazła się w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym na oddziale kardiologii. Kilka tygodni później zakwalifikowano ją do mechanicznego wspomagania serca i podłączono jej amerykańską pompę Levitronix, bo tylko taką dysponowała wówczas klinika. Stan Moniki poprawił się radykalnie. Z nadzieją czekano na dawcę. Pompa miała jednak zasadniczą wadę - mogła być stosowana tylko przez 30 dni. A to oznaczało, że jeśli do tego czasu nie znajdzie się dawca, dla Moniki nie będzie już ratunku.

Zaczęto więc starania o zakup dla Moniki najnowszego wynalazku, pompy excor niemieckiej firmy Berlin Heart.
- Takie urządzenie, do jednorazowego użytku, produkowane dla konkretnego pacjenta, kosztuje pół miliona złotych - szacuje prof. Jan Rogowski.

Zgodę na jego zakup musi wyrazić Ministerstwo Zdrowia. A że pacjentka była w stanie zagrożenia życia, resort nie miał argumentów, by odmówić.

Czym się różni excor od pomp starszego typu, które kardiochirurdzy wykorzystywali wcześniej?
- Tym, czym mercedes od syrenki - kwituje profesor.

Kilkanaście dni temu podłączono Monikę do nowej pompy.

- Stan chorej jest stabilny, wspomagane tak serce pracuje jak zdrowe, wszystkie narządy są prawidłowo ukrwione - oceniał dr Piotr Siondalski. Monika mogła więc bezpiecznie czekać, nawet bardzo długo, aż znajdzie się dla niej dawca.
Początkowo jednak pompa excor pracowała dzięki sporych rozmiarów urządzeniu napędowemu stojącemu przy łóżku Moniki na jednej z sal na oddziale pooperacyjnym. O tym, by z niego wstać i choć trochę pospacerować, mogła tylko marzyć. Specjaliści z Berlin Heart przez cały czas monitorowali pracę excora. Gdy się potwierdziło, że pracuje bez zarzutu, zamienili jednostkę napędową na tzw. mobilną, wielkości bagażu podręcznego, który wolno wziąć do samolotu. Monika odżyła, wreszcie mogła wrócić na zwykły oddział. Dziś Monika jest już po przeszczepie i do UCK przyjeżdża tylko na kontrole.

Nasza będzie tańsza

Tymczasem realizacja pomysłu gdańskich wynalazców wcale nie była łatwa.
- CTO SA nie zajmowało się wcześniej inżynierią medyczną. Trzeba było stworzyć zespół specjalistów, by pompę zaprojektować, wykonać i przebadać - wylicza inż. Wilczyński. - Następnie pożenić zespoły kardiochirurgów, perfuzjonistów, biochemików i fizyków eksperymentatorów. Potem zaczął doskwierać brak pieniędzy. W 2012 roku zakończył się program "Polskie Sztuczne Serce". Od roku CTO stara się kontynuować badania nad pompą z własnych środków budżetowych. Jednocześnie aplikuje o środki na dalsze badania, lecz na razie bezskutecznie.

W bogatych krajach UE i w USA wszczepiono już takich pomp, produkcji zachodniej, ponad 20 tys. W Polsce zaledwie kilka, bo koszt jednego takiego urządzenia sięga 100 tys. euro. Gdański wynalazek, o oryginalnej, innowacyjnej konstrukcji, będzie o wiele tańszy i tym samym bardziej dostępny dla polskich pacjentów. Problem w tym, że na zakończenie prac gdańskim konstruktorom potrzeba jeszcze kilkanaście milionów złotych.

- Jako fizyk wkraczam do świątyni medycyny - śmieje się Leszek Wilczyński. - Mogę więc zadawać głupie pytania, a odpowiedzi na nie często naprowadzają mnie na rozwiązania. Poza tym jest to niesamowicie fascynujące zajęcie.

Serce to pompa, dlatego obok kardiologów i kardiochirurgów, najwięcej wiedzą o nim specjaliści od maszyn przepływowych. Piotr Siondalski i Leszek Wilczyński reprezentują właśnie te specjalności.

Około 10 proc. pacjentów zakwalifikowanych do przeszczepu potrzebuje bezwzględnie wspomagania mechanicznego serca. Biorąc pod uwagę fakt, że na taką operację stale czeka w Polsce około 360 osób, łatwo można obliczyć, że 36 z nich wymaga wspomagania, bez którego nie doczekają nowego serca.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki