Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sześć pokoleń czekało na odrodzenie Rzeczypospolitej

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
fot. Karolina Misztal
Odradzająca się Polska była zbyt słaba dyplomatycznie, by przyłączyć Gdańsk w swoje granice po I wojnie światowej - mówił historyk dr Krzysztof Korda. Niemniej Pomorze w listopadzie 1918 r. było wypełnione bastionami polskości, co objawiało się w lutym 1920 r., wraz z wkroczeniem Wojska Polskiego na tereny przyznane Rzeczpospolitej przez Traktat Wersalski.

11listopada 1918 r., wraz z podpisaniem przez Niemcy rozejmu w działaniach zbrojnych I wojny światowej, ujawnił się Komitet Międzypartyjny - skupiająca przedstawicieli polskich sił politycznych konspiracyjna organizacja działająca od dwóch lat w zaborze pruskim. Komitet, który zmienił szybko nazwę na Naczelną Radę Ludową, popierał pokojowe przejęcie dawnych terenów zaboru pruskiego przez odradzającą się Rzeczpospolitą. Swoją działalnością obejmował również Gdańsk i Pomorze.

Gdańskiemu tzw. Podkomitetowi NRL przewodniczyli Stefan Łaszewski i Franciszek Kręcki.

Ten pierwszy, prawnik, sędzia, działacz niepodległościowy, został w 1919 pierwszym, porozbiorowym, polskim wojewodą pomorskim. Franciszek Kręcki, Młodokaszub, działacz społeczny, prawnik i finansista, był także szefem gdańskiego tzw. gniazda Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” oraz kierował konspiracyjną, Organizacją Wojskową Pomorza. Wśród działaczy był również architekt Czesław Świałkowski, zaangażowany w działalność Polskiej Macierzy Szkolnej.

Zaznaczmy, polskie organizacje zaczęły powstawać w Gdańsku jeszcze w XIX w. Były to m.in. Liga Polska, mająca ambicje polityczne, Towarzystwo Ludowe „Jedność”, kulturalna organizacja „Lutnia” (od 1891), czy wspomniane już Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”. Na początku XX w. Polacy mieli w Gdańsku największy na Pomorzu bank spółdzielczy. Ukazywały się również polskie czasopisma, w XIX wieku wychodziło ich ponad 150, od 1891 ukazywała się w języku polskim „Gazeta Gdańska”, a od 1908 gazeta „Gryf”. Niemniej choć ośrodki polskości w Gdańsku można uznać za aktywne, to jednak trudno je uznać za znaczące. I o ile w przypadku Wielkopolski i Śląska udało się przyłączyć te terytoria do odrodzonej Polski na skutek działań zbrojnych, o tyle w przypadku części terenów Pomorza pokojowy postulat NRL został spełniony. W kwestii objęcia władzy polskiej nad samym Gdańskiem, sprawa od początku wydawała się jednak niezwykle skomplikowana.

Gdańsk - 1919 r.

W podpisanym 28 czerwca 1919 roku Traktacie Wersalskim przewidziano, że odradzająca się Polska otrzyma liczący około 140 kilometrów pas wybrzeża, od Sopotu po Jezioro Żarnowieckie, z wyłączeniem Gdańska, który jako wolne miasto miał pozostać pod protekcją Ligi Narodów. „Utworzenie zjednoczonego i niepodległego państwa polskiego z dostępem do morza stanowi jeden z warunków trwałego i sprawiedliwego pokoju oraz rządów prawa w Europie” - brzmiał jeden z zapisów wspólnej deklaracji Anglii, Francji i Włoch, jeszcze z 1918 roku.

Polska była zbyt słaba, by po I wojnie światowej przyłączyć w swoje granice Gdańsk? Militarnie było to możliwe. Jeszcze w 1918 r. w sztabie francuskim powstał plan przerzucenia drogą morską Błękitnej Armii gen. Hallera do Polski. To była znaczna siła - 50 tys. żołnierzy, w pełni uzbrojonych, z artylerią, czołgami oraz eskadrą lotnictwa. Siły te miały wylądować w Gdańsku. Sprzeciwili się temu Brytyjczycy. Premier Lloyd George nie chciał, by miasto przypadło Polsce.

- To duże uproszczenie tej zawiłej sytuacji, ale trzeba mieć świadomość, że Anglicy mówiąc kolokwialnie, bardzo długo trzymali sztamę z Niemcami. Ta polityczna współpraca była wycelowana we Francuzów, ze względów strategicznych, gospodarczych - mówi historyk dr Jarosław Tuliszka. - Brytyjska polityka właśnie takim przeświadczeniem kierowała się w czasie konferencji kończących I wojnę światową. Francuzi chcieli przyznać Gdańsk odradzającej się Rzeczypospolitej, natomiast Brytyjczycy nie chcieli skrajnie osłabiać Niemiec.

Dr Tuliszka wskazuje na jeszcze jedną kwestię w tej politycznej szachownicy.

- Lloyd George, premier Wielkiej Brytanii, choć był z pewnością wykształconym, doświadczonym politykiem, to należy założyć, że ekspertem od polityki wschodniej, historii Rzeczpospolitej i Gdańska. Na jego spojrzenie na problem miały na pewno wpływ kwestie tożsamości ówczesnych mieszkańców Gdańska, z których 90 proc. stanowili Niemcy bądź ludzie mówiący po niemiecku, i choćby z racji języka wiążący się z państwem niemieckim. Znaczenie miała również kwestia religii - protestantyzmu niemieckich mieszkańców odróżniająca od katolicyzmu Polaków. Obie te kwestie miały zapewne o wiele większy wpływ na postrzeganie sprawy Gdańska przez Brytyjczyków, niż to, że przed zaborami Gdańsk był ważną częścią polskiej korony - mówi historyk.

- Polska nie była za słaba militarnie, by rozwiązać po swojej myśli sprawę Gdańska, ale była za słaba dyplomatycznie - mówił z kolei w rozmowie z „Dziennikiem Bałtyckim” dr Krzysztof Korda, współautor, obok prof. Cezarego Obrachta-Prondzyńskiego, okolicznościowego albumu pt. Powrót Pomorza w granice Rzeczpospolitej. W setną rocznicę 1920-2020. - Pamiętajmy też, że w latach 1918/1919 r. ogólna sytuacja była bardzo trudna. W czasie konferencji pokojowej w Wersalu decydowano nie tylko o Pomorzu, ale też innych terenach dawnych zaborów, które chciała odzyskać Rzeczpospolita.

Obietnica prezydenta USA

Krzysztof Korda podkreślał, że nawet przychylny sprawie polskiej prezydent USA Woodrow Wilson, obiecując Polsce dostęp do morza w swoich słynnych punktach przygotowanych, nie miał na myśli Gdańska. Podobnego zdania jest Jarosław Tuliszka.

- Z punktu widzenia Polaków, patriotów, entuzjastów sprawy polskiej i polskiego Gdańska można było słowa prezydenta USA tak odczytywać. Natomiast sądzę, że nieprzychylni prawnicy mogliby udowodnić bez trudu, że Woodrow Wilson formułując swoje punkty nie miał na myśli terytorialnego posiadania przez Polskę wybrzeża na Pomorzu, a już na pewno nie konkretnie samego Gdańska - mówi.

Konsekwencją „konsensusu” Wolnego Miasta Gdańska było niemal stałe napięcie w mieście nad Motławą, między polskimi instytucjami, polskimi mieszkańcami a niemiecką ludnością. U podstaw leżała eskalująca coraz bardziej nienawiść niemieckich mieszkańców Gdańska do Polski i Polaków.

O „kompromisie” nie było mowy po II wojny światowej. Gdańsk przypadł Polsce. Miasto przestało być niemieckie, gdy wysiedlono jego niemieckich mieszkańców.

- Z utworzenia Wolnego Miasta Gdańska nikt nie był zadowolony - Polacy, bo Gdańska nie odzyskali. Niemcy byli niezadowoleni wręcz podwójnie - nie mieli Gdańska, a w dodatku politykę zewnętrzną WMG mieli prowadzić Polacy, zarządzać kolejami, pocztą. Mamy tu odpowiedź, dlaczego we wrześniu 1939 r., pierwszymi ofiarami II wojny światowej byli polscy kolejarze, celnicy i pocztowcy. Polska na początku miała nad WMG kontrolę iluzoryczną, a potem nie miała jej wcale - zaznacza dr Krzysztof Korda.

- Moim zdaniem, zwycięskie mocarstwa rozwiązały problem Gdańska po I wojnie światowej w najgorszy możliwy sposób. Trzeba też przyznać, że każda próba włączenia miasta do jednego lub drugiego państwa, wiązałaby się z naruszeniem kwestii humanitarnych. W przypadku przyłączenia do Polski de facto z przesiedleniami niemieckiej ludności, a w odwrotnej sytuacji z szykanami i prześladowaniami polskiej mniejszości, do czego i tak doszło. Jasne jest, że Rzeczpospolita, nawet gdyby w 1918 roku odzyskała Gdańsk, nie mogłaby sobie pozwolić na funkcjonowanie tak licznej, zwartej mniejszości niemieckiej w swoich granicach, jak ówczesna ludność Gdańska. Byłby to strategiczny błąd - mówi Jarosław Tuliszka.

Sześć pokoleń czekało

Na Śląsku czy w Wielkopolsce przeważający społecznie Polacy byli w stanie zorganizować zbrojne powstania, prowadzić działania zbrojne i zwyciężać. W Gdańsku, gdzie dominowali Niemcy, nie było to możliwe. Ale już w innych częściach Pomorza sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Polskość przetrwała dzięki Kaszubom, ich wytrwałości i charakterowi.

- Otto Bismarck, który przez 30 lat był najpierw premierem, potem kanclerzem, prowadził politykę skupioną na ujednoliceniu państwa pruskiego, niemieckiego. Pod każdym względem obywatel miał odpowiadać odgórnie narzuconemu wzorcowi - wykształcenia, świadomości politycznej, społecznej, ale też religijnej. Ta religia to był ewangelicki odłam chrześcijaństwa, większości Polaków, Kaszubów obcy. Ta polityka Bismarcka miała na Pomorzu wyraźny, antypolski wymiar. Z ludem postępowano twardo, co z uwagi na jego charakter, przyniosło skutek odwrotny - tłumaczy Krzysztof Korda.

W czasach Bismarcka Kaszubi, Pomorzanie organizowali się, jednoczyli. Byli trudnym dla państwa pruskiego przeciwnikiem. Wspomnieć można chociażby Towarzystwa Ludowe, (utrzymywane ze składek członkowskich), o charakterze polsko-katolickim, których Związek skupiał na Pomorzu 113 oddziałów. One zatrudniały polskich prawników, adwokatów, którzy reprezentowali pro bono członków kaszubskiej społeczności przed niemieckimi sądami. Organizowały m.in. wycieczki na polskie tereny w innych zaborach i doprowadziły do tego, że więź z polską kulturą, społecznością nie została zerwana. W dodatku polska, katolicka inteligencja, która nie mogła się uczyć w zamkniętym przez Bismarcka seminarium w Pelplinie, wyjeżdżała m.in. do Berlina. Ci ludzie wracali z zupełnie innymi ideami, myślami, kontaktami…

- Wiedzieli, że Bismarck i jego polityka walczy nie tylko z Polakami, ale też innymi środowiskami na terenie Niemiec. Kaszubi, Pomorzanie zrozumieli bardzo szybko, jak ważna jest praca u podstaw, organizowanie, budowanie, społecznego zaplecza, kulturalnego, gospodarczego, świadomego polskości. Takie pokojowe, długotrwałe działanie znakomicie się wśród nich przyjęło - mówi dr Korda. - Sześć pokoleń czekało, a polskość przetrwała. Gdy w 1919 r. Polska nadchodziła po latach zaborów, na Pomorzu miała świadomych obywateli, znających polski język (ale także język niemiecki), polską kulturę, mimo tego, że o nich w niemieckiej szkole nie uczono. Pomorzanie byli świadomi swoich praw w państwie pruskim, a potem też w państwie polskim, które nastało, a o które walczyli, którego kulturę kultywowali.

Pięścią w stół

Do legendy przeszła wyprawa na obrady wersalskie Kaszubów - Antoniego Abrahama i Tomasza Rogali. Ona jednak miała nie tylko wyraz symbolu, bo świadczyła w oczach światowej dyplomacji o zaangażowaniu ludności za przyłączeniem Pomorza do Polski.

- Ten wyjazd organizował Obóz Narodowy związany z Romanem Dmowskim. Do delegacji polskiej w Paryżu docierały telegramy, w których ludność np. Kościerzyny deklarowała polskość i pragnienie powrotu w granice Rzeczpospolitej. Osobiście pojawili się tylko Rogala i Abraham, który znany był z tego, że ponad 40 razy stawał przed niemieckimi sądami, ścigany za propolską agitację - mówi Krzysztof Korda. - Legenda mówi, że Antoni Abraham w czasie obrad w Wersalu uderzył pięścią w stół i powiedział twardo, że Kaszubi chcą do Polski. Było oczywiście inaczej, ale ta delegacja pokazała dyplomatom zagranicznym, że na Pomorzu aż wrze, by region stał się częścią odrodzonej Rzeczpospolitej. Z drugiej strony, legenda tego uderzenia pięścią w stół podtrzymywała Polaków na Pomorzu na duchu w tym niepewnym czasie, dawała nadzieję, że ich marzenia się spełnią.

Przejęcie terytoriów pomorskich przyznanych Polsce w Wersalu odbyło się w sposób pokojowy. Żołnierze Frontu Pomorskiego wkraczali do miast i miasteczek entuzjastycznie witani. 11 lutego 1920 r. pododdziały niemieckie wycofały się z Gdańska, ostatniego zajmowanego przez nie punktu na Pomorzu. Gdańsk zaczynał się zmieniać w zdemilitaryzowane Wolne Miasto pod nadzorem Ligi Narodów. Dzień wcześniej na dworcu w Gdańsku, do polskich gdańszczan przemawiał gen. Haller, zmierzający pociągiem do Pucka, na uroczystości zaślubin Polski z morzem. - Dziś stało się zadość prawu i sprawiedliwości - stajemy nad wybrzeżem morskim! Niech żyje niepodległa Polska! - mówił Haller.

Po latach

Antoni Abraham i Stefan Łaszewski zmarli w latach 20. XX w. w odrodzonej Polsce. Franciszkowi Kręckiemu Niemcy nie podarowali jego propolskiej postawy, którą zachował także w czasach Wolnego Miasta. Zamordowali go w Stutthofie, w czasie egzekucji w Wielki Piątek 1940 r. Tomasz Rogala przetrwał II wojnę światową, ale za jego działalność rozstrzelany został we wrześniu 1939 r. jego syn Władysław. W czasie wygnania zmarła też jego małżonka. Zmarł w 1951 r. w rodzinnej Kościerzynie. II wojnę światową przeżył też Czesław Świałkowski, którego budowle powstałe w czasach Wolnego Miasta zachowały się do dziś - m.in. kościół Chrystusa Króla w Gdańsku Chełmie czy budynek Poczty Morskiej. Zmarł w 1959 r.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki