Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

System naczyń połączonych

Tomasz Słomczyński, Łukasz Kłos
Wojciech Pałka: To, co zaczęli budować Krzyżacy, rozbudowywali menonici, modernizowali mieszkający tu Niemcy i Polacy - to jest szwajcarski zegarek. Dziś nie ma pieniędzy, żeby go nakręcić
Wojciech Pałka: To, co zaczęli budować Krzyżacy, rozbudowywali menonici, modernizowali mieszkający tu Niemcy i Polacy - to jest szwajcarski zegarek. Dziś nie ma pieniędzy, żeby go nakręcić Tomasz Słomczyński
Już Krzyżacy dbali o to, by mieszkańcy terenów nadwiślańskich współpracowali ze sobą w utrzymaniu systemu wałów i kanałów przeciwpowodziowych. Jak radzimy sobie z tym problemem sześć wieków później?

Wisła niczym Amazonka - zalane drzewa i krzaki. Upalne słońce. Pot zalewa oczy. Worki z piaskiem jakby cięższe.

Stąd, z góry doskonale widać wieś. Mieszkańcy są zajęci swoimi sprawami. Potem dowiemy się, że to nie jest spokój, tylko zmęczenie. Są zmęczeni strachem, który nie opuszcza ich od połowy maja.
Zgromadzeni na nasypie ziemnym oddzielającym rzekę od Niziny Kwidzyńskiej znają ten wał, znają tę rzekę. Jeśli wał zostanie przerwany, najpewniej to oni właśnie będą stali po pas w wodzie, będą układali worki, dowozili chleb powodzianom.

- Dzisiaj dobrych zdjęć nie będziecie mieli, wał się trzyma - słyszymy. - Przyjechała ostatnio telewizja, usłyszeli, że mamy przesiąk. Zobaczyli jak to wygląda, kałuża taka, byli rozczarowani.
Pojawia się wicestarosta powiatu kwidzyńskiego. Popołudniowa kontrola sytuacji.
- Ile mamy? - pyta.
- Siódemkę na razie - odpowiada specjalista z Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych.
- Cholera - starosta wsiada do auta, jedzie dalej.
Spoglądamy na rzekę. Jest siedem metrów, za dwa dni druga fala. Może być ponad osiem, tak jak przed dwoma tygodniami.

***
Dzwoni telefon leżący na desce rozdzielczej służbowego samochodu Andrzeja Szejerki, szefa oddziału terenowego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych. Jedziemy sprawdzić przesiąki.
- Musicie dać radę. Jeszcze kilka dni. Wiem, że to będzie już trzeci tydzień...

Dzwonili z Ochotniczej Straży Pożarnej. Są na wale, który jest kontrolowany dzień i noc. Zaczynają mieć dość. Być może trzeba będzie brać zawodowych. W odwodzie jest też wojsko.
Kilka godzin później. Dzwoni telefon na biurku Krzysztofa Michalskiego, zastępcy wójta gminy wiejskiej Kwidzyn. Dzwo-ni radny. Wczoraj zasypywali dziury po bobrach, dziś są nowe. Jutro wielka woda. Ludzi znów ogarnia panika. A myśliwi nie chcą strzelać do bobrów.

- A co ja mogę zrobić? Nie zmuszę ich, żeby strzelali. Jak nie chcą, to nie mogę im kazać...
Kilka godzin później, znów w samochodzie, tym razem oglądamy rowy melioracyjne wypełnione wodą z przesiąków. Dzwoni telefon Wojciecha Pałki, kierownika spółki wodnej.
- Co jej zalewa? Ale niech sama nie robi! Zaraz tam jadę.
Dowiadujemy się, że jakiejś pani woda wylewa się z rowu, zalewa piwnicę, pole uprawne. Trzeba ją odprowadzić.
Ci ludzie nie poddają się panice - znają swoją rzekę, są z nią zaprzyjaźnieni. Trudna to przyjaźń, bo jednak bardzo często słyszymy z ich ust: "wtedy może być groźnie", "lepiej, żeby się tak nie stało", "pozostanie tylko uciekać".
***
Trzeba przywrócić samorządy wodne, związki wałowe. To jest wieloletnia tradycja, którą przez lata komuny pogrzebaliśmy. Mówiło się o tym po powodzi w 1997, będzie się mówić teraz. Ale czy to coś zmieni? Ludzie, mieszkańcy wiedzą najlepiej, jak trzeba dbać o wał i cały system przeciwpowodziowy - oni powinni to robić, we własnym interesie. Przez wieki tak było, że ludzie sami dbali o własne bezpieczeństwo.

Takie głosy po raz kolejny przebijają się do opinii publicznej. Co to jest związek wałowy, spółka wodna? Dlaczego rowy nie są odmulone? Dlaczego tu tyle bobrów? Na dwa dni przed wielką wodą na podkwidzyńskim wale pytania te nabierają zasadniczego charakteru.

***
Nizinę Kwidzyńską widać stąd jak na dłoni. Za plecami groźna rzeka, z przodu, jak okiem sięgnąć płaski jak stół obszar poprzecinany liniami rowów melioracyjnych. Wisła, wał, rowy - to jeden organizm, którego krwiobiegem jest woda.

System naczyń połączonych. Czyli: najpierw rzeka w korycie. Później tereny zalewowe, na których zazwyczaj są pastwiska. Teraz pod wodą. Dalej wał. Za wałem - pola uprawne, siedziby ludzkie i system melioracyjny. Mówiąc prościej - siatka rowów. W prawidłowo funkcjonującym systemie woda jest doprowadzana - jeśli jej brakuje, odprowadzana - jeśli jest jej nadmiar.

Kiedy Wisła w korycie przybiera, najpierw zalewane są tereny między rzeką a wałem. Woda zaczyna wzbierać i powoli zalewa wewnętrzną stronę wału. Wówczas pojawiają się przesiąki - woda przedostaje się pod wałem, nie zrywając go. Ta woda to jest wyzwanie dla systemu melioracyjnego. Gdyby jej nie przyjmował, straty sięgałyby milionów złotych.

***
Wojciech Pałka jest szefem kwidzyńskiej spółki wodnej i związku wałowego. Już w latach 50. ojciec Wojciecha pomagał rolnikom uporać się z problemem nadmiaru bądź niedoboru wody na Nizinie Kwidzyńskiej. Pałka od małego biegał po polach. Od 13 lat pracuje w spółce, najpierw ze swoim ojcem, teraz sam jest kierownikiem.

- To, co zaczęli budować Krzyżacy, rozbudowywali menonici, modernizowali mieszkający tu Niemcy i Polacy - to jest szwajcarski zegarek. Dziś nie ma pieniędzy, żeby go nakręcić - podsumowuje.
Karta wodna z 1407 r., zdaniem wielu fachowców, to bardzo prosta instrukcja budowy i obsługi bezpiecznego układu wodnego.
"Najwyżej położony ma swoją wodę kierować i prowadzić tak daleko, jak jego granice wskazują i ciągną się, aż do swojego sąsiada, do którego woda wchodzi, z którym winien ją uchwycić, i powinni ją prowadzić aż do trzeciego, oni winni ją prowadzić aż do czwartego, i oni czterej winni ją prowadzić aż do piątego..., i również wszyscy winni przedsięwziąć działania, sąsiad z sąsiadem winni czyścić rowy i budować wały, aby wodę utrzymywać i prowadzić w korycie, i winni razem przenieść wodę przez miejsca, aby nie wyrządzała tam żadnych szkód, i winni również utrzymywać wały na odcinkach, według wielkości użytkowania przyległej ziemi, tak my się umawiamy według prawa".
Tak się umawiali Krzyżacy ze swoimi poddanymi na terenie państwa zakonnego.

Karta wodna jest również świadectwem zawiązywania się wspólnoty międzyludzkiej, społeczności nadwiślańskiej, która potrafiła się sama organizować i współżyć z rzeką przez setki lat. Stawką było przetrwanie.

***

Menonici przybywali do krainy nad Wisłą od XVI w. Przybysze, zwani Olędrami, potrafili osuszyć bagno, nawodnić pole. Kolejne obszary bagien i moczarów zamieniali w pola uprawne. Kolejne rzeki zaczynały służyć ludzkiej aktywności. Kolejni mieszkańcy Mazowsza, Kujaw i Pomorza uczyli się sztuki współżycia z żywiołem. Po roku 1772 zaborcy nie zaakceptowali odmienności menonitów przejawiającej się między innymi na zdecydowanej odmowie służby wojskowej. Fachowcy od rzek i cieków wodnych musieli opuszczać te tereny.

Doświadczenia zaczerpnięte od menonitów zaowocowały jednak powstawaniem związków wałowych. Do dziś przetrwały statuty tych organizacji.

"My, Fryderyk Wilhelm, z łaski Bożej, król Pruski etc., etc. Gdy uważano za potrzebne, właścicieli Walichnowskiej Niziny złączyć, dla wspólnego utrzymywania, według zarządzenia z dnia 12 kwietnia 1848, rozbudowanych wałów, jak i do wykonywania i utrzymywania urządzeń do odwodnienia, w jeden związek wałowy (...) zezwalamy My niniejszem na utworzenie Związku Wałowego. (...) Złącza się właścicieli wszystkich zawałowanych nieruchomości, które bez obwałowania przy stanie wody 21 stóp 5 calów (...) uległyby powodzi, w jeden związek wałowy. (...) Na związku wałowym ciąży obowiązek utrzymywania wału. (...) Związek wałowy przedsięweźmie zmiany, któreby były potrzebne, aby wodę wewnętrzną szkodliwą realnościom przyjąć i w odpowiednio celowy sposób dalej skierować".
***
Młode polskie państwo zdecydowało się kontynuować tradycje wodnej samorządności. W ustawie wodnej z 1922 roku przewidziano dość szerokie uprawnienia dla związku wałowego, choć zmieniono takiej organizacji nazwę: teraz samorząd taki nazywa się "spółką wodną". Funkcjonowały one do roku 1939. Zdarzało się, że zrzeszały zarówno Polaków, jak i Niemców zamieszkujących nadrzeczne tereny po obu stronach granicy.

Po wojnie nowa władza niechętnie podchodziła do idei samorządności, również - samorządów wodnych. Nowy porządek społeczny nie przewidywał aktywności i inicjatywy oddolnej. Dziś mówi się, że lata komuny odebrały terenom nadwiślańskim tradycję samoorgani-zowania się.
Kolejne ustawy wchodziły w życie w 1962 i 1974 r. "Ochrona przed powodzią należy do zadań organów administracji rządowej, gminy, powiatu oraz samorządu województwa" - czytamy w akcie prawnym z 1974 r.

Obecnie obowiązująca usta-wa z 2001 r. przyznaje spółkom wodnym i związkom wałowym szersze uprawnienia. Teraz "związki wałowe mogą być tworzone do wykonywania i utrzymywania wałów przeciwpowodziowych warz z urządzeniami wodnymi stanowiącymi ich wyposażenie".
Możliwość taka pozostaje na papierze. Związki wałowe nie powstają.

***
- Bzdura. Chory pomysł - tak ideę odtwarzania związków wałowych komentuje Andrzej Szejerka z ZMiUW. Stoimy w Korzeniewie przy półtorametrowej ścianie z worków z piaskiem. - Wyobraża sobie pan urzędnika, który ma na wsi dom, jak po pracy bierze kosę i idzie kosić wał? On nie będzie potrafił trzymać kosy, poza tym nie będzie mu się chciało tego robić.

Przy wałach nie mieszkają tylko rolnicy. Wojciech Pałka:
- Być może problem leży również w mentalności. Przed wojną domy w okolicy nieraz budowane były na kopcach, a wiele chat posiadało własne łodzie. Dziś woda obok podwórka wielu dziwi, w szczególności przybyszów z miasta. Jeśli chcesz mieszkać na Żuławie, musisz być przygotowany na konsekwencje tej decyzji. Ludzie nie zawsze to rozumieją.

Ale, zdaniem szefa spółki wodnej, to nie jest tak, że w ogóle powinniśmy zarzucić pomysł odtwarzania związków wałowych. Trzeba stawiać na samorządność przy ochronie przeciwpowodziowej.

- Związek wałowy mógłby działać jak stowarzyszenie. Wyobraźmy sobie, że zrzeszeni w nim mieszkańcy zakładają organizację pozarządową. Płacą składki, wybierają swoje władze. Organizacja przyjmuje dotacje, zatrudnia ludzi, którzy pracują przy konserwacji wału, odmulaniu rowów, koszeniu. Ci ludzie samodzielnie doglądają tych urządzeń, które chronią ich domy od powodzi.
Zdaniem Pałki jest wiele rzeczy do zrobienia, których nie musi robić państwo. Samorządność wodna jest realna, ale pod kilkoma warunkami:
- Po pierwsze, państwo musi modernizować wały. Po drugie, trzeba stworzyć program pomocy finansowej, dać możliwość przyjmowania różnych dotacji, również z UE.

Obecnie utrzymanie wałów finansuje państwo - zadanie to należy do ZMiUW. Ile pieniędzy ma ta zasilana z budżetu instytucja? Kierownik Oddziału Terenowego w Kwidzynie Andrzej Hareszka nie od razu chce odpowiedzieć na to pytanie.
- Za pomocą środków, którymi dysponuję, mogę zrealizować jakieś... 8 proc. tego, co powinno być zrobione.
Spółka wodna, której szefuje Wojciech Pałka, utrzymuje się ze składek i skromnej dotacji z budżetu państwa. Jej szef liczy, zanim udzieli tej odpowiedzi.
- 80 proc. naszego budżetu to składki, 20 proc. pochodzi z dotacji. Za pomocą takich pieniędzy mogę zrealizować 15 proc. potrzebnych prac.

***
Wszyscy na wale narzekają na bałagan w zarządzaniu. Mówi się o pięciu instytucjach, które są odpowiedzialne za ochronę przeciwpowodziową w Polsce. A my słyszymy o ośmiu podmiotach. Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej zarządza rzeką, pobiera opłaty za korzystanie z jej wód. Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych opiekuje się wałami. Spółki wodne istnieją na ok. 10 proc. terenów rolniczych w Polsce. Jeśli akurat są na danym terenie, to zajmują się dbaniem o rowy melioracyjne. Dalej - właścicielami rowów są - powiat, jeśli rów jest przy drodze powiatowej, gmina - jeśli przy gminnej, GDDKiA - jeśli jest to droga krajowa. Również kolej ma swoje rowy. I wielu rolników indywidualnych, którzy również są za to odpowiedzialni na swojej ziemi. Wcale nie należą do rzadkości procesy sądowe - kto powinien otworzyć śluzę, wyremontować przepust...

Zeszliśmy z wału. Obserwujemy rów i kompletnie zamulony przepust. Rów i przepust jest przy drodze powiatowej. Prowadzi do niego inny rów, dziś wypełniony po brzegi, wykoszony, odmulony, zadbany. Jest własnością rolnika. Droga powiatowa nie jest zalana. Zalane jest za to pole rolnika - tego, który kosił i odmulał swój rów.

To jest system naczyń połączonych. W tej układance, jeśli jeden element nawali, wszyscy mogą odczuć tego skutki. Dlatego właśnie od wieków ludzie tworzyli organizacje, wypracowywali mechanizmy wzajemnej kontroli. Tymczasem państwo nie może uporać się z - wydawałoby się błahym - problemem bobrów. Słyszymy, że na tym przykładzie widać najlepiej skuteczność państwa w walce z powodzią.
***
Nie tylko bobrów, ale również lisów i innych... piżmaków? Jacek Chyra nie jest biologiem ani myśliwym, jest strażnikiem wałowym. Jak sam mówi, jego praca nie jest skomplikowana. Osiem godzin dziennie spędzonych na doglądaniu 12 km wału. Jednak gdy przychodzi wielka woda, siedzi nieraz po 16-17 godzin. Tak jak teraz.

Trudno powiedzieć, ile Jacek Chyra ma lat. Może 40, może 50. Opalony, włosy wypłowiałe od słońca. Towarzyszy mu dwóch młodszych pomocników. On jest na etacie w ZMiUW, ci dwaj to pracownicy tutejszej spółki wodnej. Monitorują przesiąki. Jak mówią - głównie ganiają zwierzęta.

- Kopią głównie lisy i bobry. Jak kopie lis, widać od razu, z daleka - pozostawia po sobie nawet wywrotkę piasku. Najgorzej jest z bobrami. Te kopią tuż nad powierzchnią wody. Piasek trafia bezpośrednio do niej. Nie zostawiają śladów. Jeśli się woda podnosi, to kopią następną jamę, nieco wyżej. I tak ciągle - muszą mieć legowisko nad lustrem wody. Każdy taki tunel może mieć do 30 metrów długości. Wyobraźcie sobie, co pozostaje z wału, który wewnątrz ma taką siatkę tuneli.
Bobry są w Polsce pod ochroną. Niszczenie ich siedlisk jest karalne.

- Cały czas zasypujemy. Przecież gdybyśmy tego nie robili, woda wchodziłaby na 30 m. w głąb wału.
Dlaczego nie wiadomo, co z bobrami zrobić. Myśliwi wypowiadają się nieoficjalnie, chcą zachować anonimowość.

Nawet jeśli służby ochrony środowiska wydadzą zgodę na strzelanie do bobrów, to nikt nikomu nie może niczego nakazać. Myśliwi nie chcą na nie polować. Przepisy zabraniają strzelania w wodzie. To niehumanitarne. A na lądzie niezwykle trudno to zwierzę ustrzelić. Wolą polować na dziki, jelenie. Przyjemniej i trofeum przyzwoite... Poza tym są tacy, którzy uważają, że temu zwierzęciu należy się ochrona i ze względów etycznych odmawiają polowań.

W efekcie - przy wysokim stanie wody Jacek Chyra gorączkowo biega po wale w poszukiwaniu bobrzych tuneli.

***
Już tylko jeden dzień pozostał do fali kulminacyjnej. Oddalamy się od Wisły. Za kilka dni dowiemy się, że wielka woda nie przerwała wału. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Strażacy, mieszkańcy, pracownicy ZMiUW, spółki wodnej mogą wreszcie odpocząć. Swoje zrobili. Wkrótce przyjdzie czas na sprzątanie bałaganu. I nie chodzi tu tylko o zutylizowanie setek tysięcy worków z piaskiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki