Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sylwia Magdalena Skuza: Mówią mi, że widzę więcej [ROZMOWA]

Ryszarda Wojciechowska
Sylwia Magdalena Skuza: Wysokość odszkodowania nie ma dla mnie znaczenia. Najważniejsze, żeby sąd uznał, że miałam rację
Sylwia Magdalena Skuza: Wysokość odszkodowania nie ma dla mnie znaczenia. Najważniejsze, żeby sąd uznał, że miałam rację Przemek Świderski
O utracie wzroku i trwającym prawie 10 lat procesie, który wytoczyła szpitalowi za błąd lekarski, oraz czego jej najbardziej żal w świecie bez obrazów - mówi Sylwia Magdalena Skuza

Trzeba mieć tytaniczny charakter, żeby tak długo walczyć jak Pani.
Wiedziałam, komu rzucam rękawicę. Zdawałam sobie sprawę, że to będzie trudny proces. Niestety, środowisko lekarskie w naszym kraju jest hermetyczne, przesiąknięte kumoterstwem i relacjami towarzyskimi. Dlatego ciągle składałam wnioski o przyznanie biegłego z zagranicy. Ostatnie sześć i pół roku to był czas na pozyskiwanie rzetelnej i uczciwej opinii.

Jedna z biegłych w Pani sprawie pochodziła z Wielkiej Brytanii. To precedens w naszych procesach dotyczących błędów lekarskich.
Na jednej z rozpraw sędzia sam powiedział, że po raz pierwszy spotkał się z tak wielką ignorancją ze strony naszych biegłych. I dlatego zdecydował o powołaniu biegłego z zagranicy.

Proces wytoczyła Pani z poczucia krzywdy?
Nie tyle z poczucia krzywdy, co z chęci odzyskania godności, której mnie pozbawiono. Nikomu nie życzę takiego traktowania przez lekarzy. Nie dość, że niemal żebrałam o pomoc, to jeszcze byłam traktowana nie jak człowiek, pacjent czy nawet podmiot ich pracy, tylko jak intruz. To jak się do mnie zwracano, jak mnie wypychano, śmiano mi się w twarz, odebrało mi godność. I kiedy po raz kolejny potraktowano mnie jak śmiecia, przelała się czara goryczy.

Od kilkunastu lat toczyła Pani walkę, najpierw o życie, potem o wzrok, wreszcie walkę ze szpitalem. Ciągle w boju.
Nie miałam wyjścia. W 1999 roku zdiagnozowano u mnie chorobę, wynikającą z uszkodzenia kodu genetycznego, nazywaną zespołem mielodysplastycznym szpiku kostnego, która rozwijając się zmienia się w ostrą białaczkę szpikową i wtedy jest leczona jak nowotwór. Przeszczep szpiku to była jedyna szansa, żeby wyleczyć się skutecznie.


Przeszczep się udał. Ale zaczęły się powikłania, które doprowadziły do utraty wzroku.

Komplikacje po przeszczepie szpiku występują w 60 procentach przypadków. To nie jest jakiś ewenement. Tylko że te schorzenia, które prowadzą do powikłań, powinny być przez specjalistów różnych dziedzin monitorowane i leczone. Ja takiej opieki nie miałam. I tak mogę mówić o szczęściu w nieszczęściu, jeśli przy utracie wzroku można mówić o szczęściu, że innych spustoszeń nie było. Bo nie tylko oczy są w tym przypadku zagrożone. Był taki moment, mniej więcej 2 tygodnie po przeszczepie, że o mały włos nie zeszłam z tego świata. Lekarz dyżurny nie kwapił się do natychmiastowej konsultacji z innym specjalistą. Potem kiedy już leżałam na okulistyce i w nieudolny sposób próbowano ratować mój wzrok, zarażono mnie gronkowcem złocistym. Przez trzy doby trzymano mnie w temperaturze 40 stopni, podając antybiotyki na... zapalenie oskrzeli. Dużo było takich zdarzeń. Tylko moja ślepota stała się nieodwracalna.

Pani jest przyzwyczajona do tego, żeby walczyć.
Nie wiem, czy można się do tego przyzwyczaić. Można się poddać. Ale ja nie mam wyboru. To nie leży w moim charakterze. Kocham życie, bez względu na to, jaką ono ma dla mnie postać. Mimo wszystko potrafię odnaleźć w życiu pozytywne momenty.

Rzadko się zdarza, żeby człowiek całkowicie zdrowy mówił "kocham życie". A Pani powtarza: - Jestem niewidoma i jestem szczęśliwa. Jak to się robi?
Obserwuję, jak łatwo się poddajemy. Pracuję z ludźmi zdrowymi i z niepełnosprawnymi i wiem, że wiele osób popełnia podstawowy błąd. Wyznacza sobie wielkie cele, a pozbywa się małych pragnień i banalnych marzeń. Nie potrafi się cieszyć ze szczegółów w życiu. A codzienne życie składa się przede wszystkim ze szczegółów.

Trzeba nie widzieć, żeby widzieć więcej?
Może to zabrzmi nieskromnie, ale w salonie masażu, gdzie pracuję, czasami to słyszę: - Pani Sylwio, pani nie widzi, a jednak widzi więcej niż ja. Sprawy bytowe są ważne. Ja też do nich przywiązuję wagę. Lubię być schludnie i elegancko ubrana, chcę, żeby wokół mnie było czysto i ładnie. Ale podążam w życiu małymi krokami. Zawsze powtarzam, że lepiej jest być niż mieć, bo mieć przyjdzie. A jak się zatraci być, to nawet kiedy przyjdzie mieć, może już nie być w nas tej radości.

Były momenty, że się Pani poddawała? Pozwalała sobie na słabość?
W przypadku walki w sądzie nie. Ale w walce o zdrowie różnie bywało. To, że nie widzę, być może jest też skutkiem mojej słabości czy raczej bezradności. Traciłam wzrok i nagle się okazało, że jestem skazana na pomoc innych, na ich łaskę i niełaskę. Gdyby to dotyczyło ręki albo nogi, a miałabym zdrowe oczy, mogłabym coś przeczytać, pogłębić wiedzę na temat tego, co robią ze mną lekarze i co złego się ze mną dzieje. Może nie doszłoby do takiego stanu. Trudno teraz znaleźć ludzi chcących pomagać. Stajemy się wielkimi egoistami.

Pani to czuje?
Ja to widzę, a nie czuję. Eliminuję egoizm i nie cierpię ludzi, którzy myślą tylko o czubku własnego nosa, który w dodatku na samym końcu ma napis pieniądz. Z takimi osobami też spotykam się niemal każdego dnia. Ja wychodzę z założenia, że pieniądze to nie wszystko. Może dlatego mi się tak wiele udaje, że potrafię komuś pomóc i chcę to robić.

Przepraszam, że powiem to brutalnie, ale niektórzy pomyślą, że Pani w sądzie walczyła głównie o pieniądze.
Wczoraj wieczorem na jednym z portali, pod tekstem o wyroku sądu w mojej sprawie, czytałam różne opinie.

Przepraszam za ignorancję, ale jak Pani czyta?
W dzisiejszym świecie osoba niewidoma może korzystać z komputera, telefonu. Zamiast obrazu jest dźwięk. Korzystam więc z tego. A świat mało o tym wie. To zabawne, jak ludzie komentowali ten wyrok na portalu. Niektórzy pisali: Ta pani pewnie i tak tego nie przeczyta. Na takie komentarze reaguję uśmiechem z odrobiną politowania. I myślę, że jednak warto ważyć słowa. Ale też wiem, że żyjemy w czasach, gdzie niemal wszystkim się wydaje, że się na wszystkim znają, gdzie wielu czuje się upoważnionych do oceny czy opinii w sprawach, o których tak naprawdę nie mają zielonego pojęcia.

A walka o pieniądze?
Wysokość odszkodowania nie ma dla mnie w tej chwili znaczenia. Nie wiem nawet, jakiej ono będzie wysokości. Kiedy przed procesem jeden z dziennikarzy zapytał: - O jaką pani kwotę walczy, musiałam poprosić mecenasa o odpowiedź. Bo ja do tego nie przywiązywałam wagi i nie wiedziałam. Dla mnie najważniejsze było to, żeby sąd przyznał, że mam rację. Pieniądze to sprawa drugorzędna. Będzie jeszcze apelacja ze strony szpitala, więc o pieniądzach nie myślę. W kluczowym momencie sprawy mecenas nawet mnie zapytał, czy chcę podwyższenia wysokości odszkodowania. Nie chciałam. Ale nie twierdzę, że pieniądze nie są dla mnie ważne. Mam tylko jedno dziecko, które być może po studiach wyjedzie za granicę. To odszkodowanie mogłoby mi zabezpieczyć starość, która dla każdego jest trudna, a dla osoby niepełnosprawnej jeszcze trudniejsza. Poza tym sześć lat temu założyłam Pomorską Fundację Sportu i Turystyki Osób Niepełnosprawnych "Keja" i większość tego, co zarabiam, przeznaczam na nią. I o tym myślę, a nie o tym, że stałam się milionerką. Dla mnie był to proces o prawdę.

Fundacja Keja to Pani okno na świat. Żegluje Pani z innymi niewidomymi osobami.
To moje drugie dziecko. Na rejsach, które organizujemy, czuję wdzięczność innych niepełnosprawnych, że mogą żeglować. A ja wtedy pół żartem, pół serio im odpowiadam, że ciągle się zastanawiam, czy robię to dla nich, czy może dla siebie. Jestem Koziorożcem, który wspina się samotnie, powoli. Dla mnie praca to sens życia. Ja już wiem, jak to jest, kiedy los człowieka zdejmuje ze sceny i nie ma nic.

I czego się wtedy człowiek chwyta?
Na początku nie ma się czego chwycić. Myśli się tylko, czy jakiś dla mnie świat istnieje? Nie ma takiego. Na szczęście w moim przypadku to nie trwało długo. Nie mogło trwać, bo wtedy pewnie by mnie już nie było. Wiedziałam, że nie mogę tylko siedzieć w fotelu i oddychać. Znalazłam się w świecie bez obrazu, w którym musiałam wszystko budować od nowa. Wszystko od nowa składać - siebie, otoczenie. Musiałam się nauczyć upadać i wstawać.

Czego Pani w tym świecie bez obrazu najbardziej żal?
Twarzy mojej córki. Tak najczęściej odpowiadam. Ale jak się nad tym zastanowię, to wiem, że to nieprawda. Bo nikt lepiej ode mnie nie wie, jak ona wygląda. W tej chwili już niczego nie żałuję. Brak mi tylko oglądania przestrzeni. Wiem, jak wygląda horyzont, bezkres morza, ale ciągle muszę to sobie przypominać, odtwarzać w pamięci. Duchowo nic mnie nie ogranicza. Ale brakuje mi tej wizualnej przestrzeni. Bo my jesteśmy fizycznie zamknięci. Jest tylko ściana. Świat, nawet jeśli mamy bogatą duszę, rozciąga się jedynie na odległość naszej dłoni, chociaż mój rozum, moja dusza wie, że to nieprawda. Ten brak fizycznej swobody jest bardzo dokuczliwy. Kiedy teraz to mówię, widzę ogromną przestrzeń pól i lasów morenowych, które kiedyś oglądałam z moich okien. Czasami mam ochotę wsiąść w samochód, ruszyć przed siebie, mijać pola i widzieć niebo zlewające się ze zbożem. Tego mi brakuje. Czuję się zamknięta w skorupie. Oczy to naprawdę niezwykły zmysł.

Tak niewiele wiemy o osobach niewidomych.

Wczoraj na jednym z portali przeczytałam, że człowiek niewidomy to żywy trup. Jak można być tak ograniczonym, pomyślałam. Dzięki mojej fundacji chcę właśnie pokazać, że niewidomy to też człowiek, często bardzo zdolny, kończy studia, jest świetnym lektorem, informatykiem. Oczywiście nie każdy. Ale pełnosprawni też nie wszyscy odnoszą sukcesy. Różni nas tylko to, że my mamy trudniej. I że patrzymy na świat naszą duszą, ale waszymi oczami.

Sylwia Magdalena Skuza

10 kwietnia 2015 roku Sąd Okręgowy w Gdańsku po trwającym dziesięć lat procesie orzekł, że jako pacjentka była źle leczona, co doprowadziło u niej do utraty wzroku. Sąd nakazał Uniwersyteckiemu Centrum Klinicznemu wypłatę odszkodowania w wysokości 500 tys. złotych i 800 złotych comiesięcznej renty. UCK ma też zapłacić 96 tys. złotych - to łączna kwota renty liczonej od maja 2005 roku. Wyrok nie jest prawomocny, a UCK zapowiada apelację.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki