Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sylwia Kubryńska: Nie musisz być idealna - wystarczy, że będziesz dość doskonała [ROZMOWA]

rozmawiała Magdalena Damps
Autorka książki „Kobieta dość doskonała” Sylwia Kubryńska przekonuje, że czasem warto sobie  trochę odpuścić, rozsznu- rować krępujący gorset i być dla siebie dobrą.  Tak po prostu
Autorka książki „Kobieta dość doskonała” Sylwia Kubryńska przekonuje, że czasem warto sobie trochę odpuścić, rozsznu- rować krępujący gorset i być dla siebie dobrą. Tak po prostu materiały prasowe
Sylwia Kubryńska napisała książkę, w której znakomicie sportretowała losy wielu polskich kobiet. Za to ją pokochały. Z autorką rozmawia Magdalena Damps.

Mam wrażenie, że każda kobieta w „Kobiecie dość doskonałej” znajdzie kawałek siebie, w losach Kasi nawet część własnego odbicia. Jak udało się Pani przemówić głosem tylu kobiet?
Myślę, że taką zwykłością i przeciętnością. Kasia, bohaterka książki, określa siebie jako najbardziej na świecie zwykłą. Jednocześnie jednak jest w niej bunt, nie godzi się sama ze sobą. W nas kobietach gdzieś głęboko siedzi niezgoda na siebie, ciągłe dążenie do ulepszania, do tytułowej doskonałości. A przy tym nie umiemy powiedzieć sobie „już jestem doskonała”, cały czas chcemy coś w sobie zmieniać. Proste włosy kręcimy, blond włosy farbujemy na czarno, i tak w kółko. Szukamy lepszej wersji siebie. Taka jest Kasia.

Tak naprawdę, niezależnie od tego, jak bym przedstawiła losy Kasi, życiorysy kobiet w Polsce łączy jedno. Właśnie to niezadowolenie z siebie, brak wiary, poczucia własnej wartości.

Skąd się w nas biorą te kompleksy? Dlaczego kobiety nie potrafią żyć dla siebie, tylko cały czas porównują się do innych, szukają lepszych wersji?
Bo od dziecka słyszymy porównania. Dzieci, a zwłaszcza dziewczynki, są cały czas oceniane, krytykowane. Narzuca im się role, muszą spełniać rosnące wobec nich oczekiwania: rodziców, nauczycieli, ciotek, babek, właściwie całego świata. Dziewczynki rodzą się z misją. Muszą wszystkim się podobać, być odpowiednio grzeczne i miłe. Nie powinny nikomu przeszkadzać, nawet wyglądem. To tak się mocno wbija w psychikę najpierw dziewczynki, a później kobiety, że ona ciągle ma później poczucie, że musi spełnić czyjeś oczekiwania - męża, dzieci, teściowej, matki, szefa. Presja jest tak mocna, że nawet - jak opisałam w książce - jeżeli mąż zwraca się do kobiety z pytaniem „Co na obiad?”, ona nie jest w stanie powiedzieć „Ustalmy razem”, tylko bierze do siebie, że musi go natychmiast zrobić. Odzywa się w niej demon sprostania oczekiwaniom.

Ale Kasia potrafi być też zołzą, wymienia Pani w książce kilka stadiów zołzowania - zołzę matkującą, bezradną, policjantkę, ukrytą, zazdrosną czy niekochaną. Kasia nie jest jednak zołzą, której z tym dobrze, która takim sposobem bycia potrafi obronić siebie, swoich potrzeb czy racji. To zołza, która nieustannie obarcza winą samą siebie. Skąd to się w nas bierze?

Jest w nas potrzeba takiego negatywnego bycia biedactwem, osobą skrzywdzoną. Jeśli kobieta słyszy pytanie „Co na obiad?” i ma poczucie, że natychmiast musi rzucić się do garów i robić ten obiad, to czuje się skrzywdzona i to jest naturalne. Tylko że nie przyjdzie jej do głowy, że w tym momencie nie krzywdzi jej nikt prócz niej samej, bo ona się sama wbija w ten kierat. To poczucie krzywdy musi wyjść w jakiś sposób na zewnątrz i objawia się zrzucaniem winy na innych. Każdy z nas spotkał kobietę, która wzbudza poczucie winy wypowiedziami w stylu „Tyle się narobiłam, a wy tego nie doceniacie”, „Robię to dla ciebie, a ty jesteś taki i owaki”. To błędne koło, spowodowane tym, że w okresie dziecięcym, dojrzewania, przyjęłyśmy na siebie tyle oczekiwań i wymagań, że jesteśmy w to wciąż uwikłane w wieku dorosłym. I choć nikt już nad nami nie stoi, nie trzyma nas w ryzach, będziemy nadskakiwać, wszystkim dookoła usługiwać, wyprzedzać czyjeś potrzeby i będziemy ciągle nosić w sobie poczucie krzywdy. I robimy to sobie same.

A potem mimowolnie, a nawet nieświadomie przerzucamy oczekiwania, które inni mieli wobec nas, na swoje dzieci - jak Kasia na swoją córkę Hanię.
Poczucie krzywdy tkwi w człowieku tak głęboko, że nawet nie wiemy, kiedy przerzucamy je na swoje dzieci. W końcu przychodzi chwila zastanowienia, dlaczego jestem taką osobą, która jest wiecznie z siebie niezadowolona i dlaczego robię to swojemu dziecku? Dlatego, że gdy sama byłam dzieckiem i przychodziłam do domu z czwórką z plusem, mama pytała, dlaczego nie dostałam piątki. Taki przykład opisałam w książce. W mojej głowie zostało poczucie, że nigdy nie przekroczę poziomu zadowolenia. Zawsze znajdzie się osoba, do której będę się porównywać, która jest ode mnie lepsza, ma więcej lajków, lepszy samochód, mieszkanie czy zarobki. Ja jej nie dorównam, to mnie frustruje, a frustrację wymierzam przeciwko sobie i moim bliskim. Najgorsze jest to, że potem te same zachowania przerzucamy na swoje dzieci, chcemy, by były lepsze niż inne, porównujemy je.

Kasia też cały czas próbuje sprostać rosnącym wobec niej oczekiwaniom. Nauczymy się kiedyś, że wystarczy być „tylko” dość doskonałą?

Codziennie się nad tym zastanawiam, patrząc na idące na siłownię kobiety. Obserwuję, jak zachowują się młode kobiety, a jak te, które przekroczyły 50-tkę. Młodsze nie robią tego dla przyjemności, tylko z przymusu zgubienia zbędnych kilogramów. Dojrzałe traktują to zupełnie inaczej, mają do siebie dystans. Może to kwestia wieku, choć tak naprawdę byłoby strasznie smutne to, że do 50-60 męczymy się w jakimś kieracie i dopiero w tym wieku pozwalamy sobie odetchnąć i się od siebie odczepiamy. Ważne jest, by kobiety umiały same wspierać się wzajemnie, nie tylko będąc przyjaciółkami dla siebie samych, ale też by wspierały inne kobiety. Musimy być dla siebie dobre, a często jesteśmy wobec siebie wrogie.

W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że książka zbliżyła Panią do tego, by być dla siebie bardziej dobrą. Jak Pani udało się to zrobić?

Pisząc książkę, wykonałam pewne ćwiczenie. Kasia ma w sobie dwie osobowości. Jedna to mała, bezbronna dziewczynka, którą nie ma się kto zaopiekować, bo druga - dorosła Kasia, nie jest opiekunką dla siebie samej, tylko krytycznym srogim rodzicem. Cały czas krytykuje samą siebie, ocenia, bardzo okrutnie. Dziewczynka i kobieta nie pogodzą się, dopóki Kasia nie dorośnie, nie wyjdzie z roli krytycznego rodzica i małej bezbronnej dziewczynki i stanie się osobą dorosłą, wtedy jest szansa na pogodzenie i zaopiekowanie się samą sobą. Czasami, gdy nie umiem być dość asertywna, jestem bliska wyrażenia zgody na coś, co nie jest dla mnie dobre, zadaję sobie pytanie, czy to samo zrobiłabym mojej córce. Czy zgodziłabym się na coś, co nie jest dla niej do końca dobre. Jeżeli odpowiedź brzmi „nie”, to sobie tego nie robię.

Brzmi prosto, bo to proste ćwiczenie, ale tak naprawdę trudno przestawić swoje myślenie na właściwe tory. Trudno nauczyć się tego, by być dla siebie przyjacielem. I to też opisałam w tej książce. Mamy bardzo utarty sposób myślenia, często robimy coś, czego wcale nie potrzebujemy lub dlatego, że tak samo robią inni. Warto zadać sobie pytanie - po co?

Zaopiekować się sobą, tak jakbyśmy byli dzieckiem, to pierwsze, co otwiera nas do tego, by być dla siebie dobrym. Dobro jest takim przesłaniem tej książki.

Alicja Majewska śpiewała, że marzy, by być kobietą ekscentryczną, łamać serca twardym panom, pewną siebie okropnie... Marzyła będąc dzieckiem, a potem - prasując koszule i smażąc naleśniki. Kobieta w piosence wciąż marzy, jak większość kobiet. Uda nam się kiedyś rzucić koszule i zacząć spełniać marzenia?
Marzenia się same nie spełniają, my musimy je spełniać. Marzenie spełni się na sto procent, jeśli weźmiemy się za jego spełnianie i jeśli nauczymy się mówić „nie”. Odmawiać. To krótkie słówko bardzo trudno nam przechodzi przez gardło. Jako dziecko na polskim przerabiałam taką czytankę o niegrzecznej dziewczynce, która ciągle mówiła „nie”. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego ona jest niegrzeczna, bo mówi „nie”. Już wtedy nam, dziewczynkom, wpajano, że musimy się na wszystko zawsze zgadzać. Nie musimy. Żeby być dla siebie dobrym, trzeba się nauczyć mówić „nie”. Pisząc tę książkę, zdałam sobie sprawę, jakie to trudne. Rozmawiałam z wieloma kobietami, naprawdę bardzo często tłumaczymy sobie w sposób strasznie zawiły, dlaczego nie możemy odmówić. To jest niesamowite.

Wyznała Pani kilka dni temu, że spełniła Pani wszystkie swoje marzenia. Czuje się Pani kobietą spełnioną?

Myślę, że dopóki człowiek marzy, dopóty żyje. Nie jest tak, że teraz dryfuję sobie na jeziorze szczęścia i tak będzie do końca życia. Mam kolejne marzenia, cele. Już je sprecyzowałam. Czekają mnie nowe zadania, ale takie, z którymi chcę się zmierzyć dla siebie. Nie wiem, co znaczy być spełnioną, bo jeszcze nie wypełniłam swojego życia. Na pewno czuję się szczęśliwa, a dopóki żyję, spełnienie jest ciągłym procesem.

„Kobieta dość doskonała” ma dodruk, jest wśród najlepiej sprzedających się książek w Empiku, recenzje są bardzo dobre, dostaje Pani masę listów od Czytelniczek. To musi być wspaniałe uczucie.
To jest niesamowite uczucie, ale oczywiście, tak jak napisałam w książce i jak jest w życiu, ciągle dźwigam ze sobą lustro i ciągle do niego zaglądam, żeby się choć odrobinę zdenerwować, że nie jest jeszcze tak super, jakby mogło być. To jest we mnie i nigdy nie zniknie, bo wryło się w psychikę głęboko w okresie dzieciństwa. Człowiek cały czas chciałby pokonać siebie, demona w sobie, który wciąż każe podnosić poprzeczkę wyżej i skakać dalej. Pracuję nad tym, by to zmienić. Mam świadomość tego, że należy to zmienić i myślę, że to cenne.

Jak to się stało, że ta książka w ogóle powstała?
Z jednej strony pisałam tę książkę całe życie, ponieważ od dziecka prowadziłam pamiętniki. Sporo historii przytoczonych w książce wzięło się z moich wspomnień, zapisków. Te historie dotyczyły mnie, przyjaciółek, rodziny, znajomych. Samo zebranie powieści w całość nie trwało jakoś strasznie długo. Muszę powiedzieć, że ta książka wyszła trochę poza mną. Założenie było takie, bym wydała swoje felietony. Jak siadłam do tego, by je wybrać, zaczęłam po kolei wszystkie wyrzucać i w efekcie zaczęłam pisać powieść. Ona wybuchła we mnie, powstała w kilka tygodni, ale doświadczenia, historie, przemyślenia, zbierałam całe życie.

Czyli pisanie było trochę procesem oczyszczenia?
Trochę tak, ale też próbą zrozumienia siebie. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego w ogóle piszę od dziecka pamiętniki? Zrozumiałam, że mój organizm, psychika, podświadomość, były na tyle mądre, że wymyśliły dla mnie autoterapię. Pisząc pamiętniki, oswajałam rzeczywistość, zmagałam się z problemami, przelewając je na papier. Wysłuchiwałam sama siebie i to było dla mnie bardzo dobre. Jest do dziś. Wracam do tych zapisków, zastanawiam się, dlaczego w danej chwili czułam się tak, a nie inaczej, dlaczego czuję się tak w podobnej chwili. Pisząc tę książkę, przyglądałam się swoim emocjom, uczuciom, dzięki temu rzeczywiście przeszłam swoisty proces oczyszczenia, własne katharsis. Po skończeniu poczułam, że naprawdę boleśnie przeryłam swój emocjonalny świat. Było to bardzo bolesne, przeżyłam nawet rodzaj załamania nerwowego, ale było to konieczne - by polubić siebie, zaakceptować, zrozumieć. Osoby, które przeczytały tę książkę, dzielą się ze mną opiniami. Okazuje się, że przechodzą podobny proces, jak ja podczas pisania.

Etat rzecznika w urzędzie, blog, felietony, książki, dom, mąż, dzieci. Jak udaje się Pani to wszystko ogarnąć? Wydłuża Pani dobę?
Właściwie to nie wiem, nie pracuję według grafiku. Jestem bardzo chaotyczna, co znacznie wszystko utrudnia. Nauczyłam się robić notatki, wykresy, ale nie robię diagramów. Po prostu robię coś, co czuję, co we mnie w jakiś sposób narasta i mam potrzebę wypowiedzenia tego. Tak jest z moimi felietonami i blogiem. Blog nie jest w żaden sposób związany z pracą zarobkową, jest wolny od reklam, bo ich nie przyjmuję. Piszę, bo tego potrzebuję. To forma ekspresji wolna od kariery zawodowej. Niektórzy chodzą na tenis, szydełkują, ja piszę. Kosztem tego wszystkiego, nie jestem dobrą gospodynią.

Ale dość doskonałą?
Dość doskonałą tak (śmiech). Jeżeli w ogóle się zabiorę za gotowanie, to gotuję dość doskonale.

Podobno pisze Pani felietony o 5 rano?
Tak, to okrutna prawda (śmiech). Na początku wydawało mi się, że pisanie o tak wczesnej porze jest szaleństwem, ale polubiłam to. Połączyłam to z porannymi rytuałami, wstaję, robię omlet, herbatę, więc ta praca wiąże się z przyjemnościami. Nikt mi nie przeszkadza, wszyscy śpią, a ja spokojnie siedzę i piszę. W związku z tym, że jestem osobą, do której rano lepiej nie podchodzić, bo gryzę, przekuwam ten poranny gniew w coś innego. Przeglądam wiadomości, coś mnie wkurza i się wyładowuję. Wykorzystuję swoją energię, nawet tą negatywną.

Umie Pani odpoczywać?
Wciąż się tego uczę, bo to bardzo trudne. Jeśli ktoś, tak jak ja, żyje w świecie pełnym bodźców i wysokiego poziomu adrenaliny, trudno się od tego odciąć, ale uczę się w ten sposób, że kiedy jadę na Mazury do swojej rodziny, staram się zapominać, gdzie jest telefon i laptop. I wtedy próbuję odpoczywać. Czasem trzeba siebie potraktować jak takie krnąbrne dziecko. Przemówić do siebie po dorosłemu, zabronić używania komórki i laptopa, po prostu odpocząć.

Co Panią wkurza?
To, o czym piszę w felietonach, czyli absurdy rzeczywistości, coś co się nie klei, nie wiadomo z jakiego powodu zostało zarządzone. My w tym absurdzie musimy żyć i nawet nie mamy możliwości, żeby coś zmienić. To mnie wkurza, choć może błędem jest złoszczenie się na coś, czego nie możemy zmienić. Myślę jednak, że tym swoim pisaniem dorzucam cegiełkę do zmian, które może nastąpią w przyszłości

A co bawi, prócz filmików z kotami ?

(śmiech) Filmiki z kotami to jest coś, co kocham, gdy wchodzę na Facebooka i nie ma filmików z kotami, tylko polityka i afery, wkurzam się, że nie ma moich kochanych kotów. Co mnie bawi? To trudne pytanie. Bardzo dużo rzeczy, bo jestem raczej wesołą osobą. Albo nie, jestem tak wesoła, jak i smutna. Czasami są rzeczy, które bawią mnie po czasie, często takie, które mnie wcześniej wkurzyły. Pokazuję to w felietonach, bo staram się w nich utrzymać poziom ironicznego humoru. Uwielbiam absurdalny, surrealistyczny humor, filmy które mogłabym oglądać w kółko, bawią mnie seriale takie jak „Simpsonowie” czy „Czterdziestolatek”.

Kobieta dość dokonała jest pani drugą książką. Znacznie różni się od pierwszej Last Minute.

Last Minute powstała pięć lat temu, miałam wtedy inną potrzebę ekspresji inną dojrzałość, była napisana na innym etapie mojego życia. Dziś chcę pisać o czym innym.

Zdradziła Pani, że już ma pomysł na nową książkę. O czym będzie?
Chciałabym napisać książkę o gniewie, o tym, co nas wkurza, ale też dlaczego. O tym, jak daleko jesteśmy czasami od interpretacji własnego gniewu. Złoszczą nas rzeczy, które czasem nie mają żadnego związku z prawdziwą przyczyną naszego gniewu. Gniew jest taką emocją, o której uwielbiam pisać. Można o nim napisać na tysiąc sposobów, to niesamowity temat.

Co Sylwia Kubryńska może powiedzieć kobietom, które nadal walczą z mitem kobiety idealnej?
Nie napisałam poradnika i nie umiem dać gotowego rozwiązania. Jedyne, co mogę zrobić, to opowiedzieć historię dziewczyny, która całe życie chciała być doskonała i do czego ją to doprowadziło i jaką wielką ulgę przynosi machnięcie ręką na tę doskonałość, że można się rozsznurować, wyjąć agrafkę, którą się spinamy, ale żeby to zrobić, trzeba sobie uświadomić, że doskonałość nie istnieje, a każdy z nas jest dość doskonały.

Sylwia Kubryńska jest znaną i cenioną autorką Najlepszego Bloga na Świecie* i felietonistką. Jej pierwszą powieścią było „Last Minute”, drugą wydana w październiku „Kobieta dość doskonała”. Książka opowiadająca o zwykłej Kasi, w losach której jak w lustrze przejrzały się setki Polek, podbiła serca czytelniczek i jeszcze przed premierą znalazła się w TOP 10 Empiku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki