Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Światowe Dni Młodzieży: Modlitwa, taniec i zwiedzanie

Dorota Abramowicz Łukasz Kłos
Przemek Świderski
Światowe Dni Młodzieży to nie tylko okazja do pogłębienia wiary, ale nawiązania bliskich znajomości z mieszkańcami odległych zakątków świata.

W poniedziałek na korytarzu domu Aleksandry i Marka Szpaków stanęła zgrzewka wody. Na stole leży broszurka wydana przez MSZ dla rodzin, goszczących pielgrzymów na Światowych Dniach Młodzieży ze wstępem prezydenta, historią Polski w pigułce i dobrymi radami dla „ambasadorów polskości” (nie narzekaj, nie zmuszaj do rozmowy, jeśli nie chcą, nie zanudzaj). Obok kartka z rozpisanym menu: pięć sałatek, pomidory, ogórki, bigos, pieczone kurczaki, leczo, fasolka po bretońsku, kiełbasa, ciasta. Ciasta upieką mama Oli, 86-letnia Elżbieta Bielska i ciocia Helena Melcer, wszystkie sałatki zrobi Ola. Pozostałe dania - gospodynie z Gdyni Wielkiego Kacka. Będzie czym zastawić stoły w mieszczącej się przy parafii św. Wawrzyńca „Przystani” podczas czwartkowego przyjęcia dla 35 pielgrzymów z Niemiec. Sam kościół został już ozdobiony flagami Polski, Niemiec i Kaszub.

Ola mówi, że ani chwili nie zastanawiała się, gdy ksiądz proboszcz Jarosław Piotrowski zapytał podczas kolędy, czy zgodzą się przyjąć pielgrzymów przed Światowymi Dniami Młodzieży.

- Dom duży, trzy pokoje do dyspozycji przyjezdnych, dorosłe dzieci na swoim, w sąsiedztwie mama gotowa do pomocy - wylicza. - Syn i mama po niemiecku mówią. To chyba żaden problem, że na trzy dni otworzy się drzwi dla potrzebujących ludzi.
- Może i nie problem, ale aż tak dużo chętnych w naszej dzielnicy się nie zgłosiło - rzuca z fotela przed telewizorem Marek Szpak.- To tak jak z uchodźcami. Niech gdzieś idą, ale najlepiej do sąsiada.

Ola tonuje męża - w końcu ludzie są zapracowani, na nic nie mają czasu. Chociaż, przyznaje, dwa dni urlopu to chyba można w szczytnym celu wziąć. Bo tak naprawdę goście będą u nich od środy wieczorem do niedzielnego poranka.
- Nasza grupa skraca pobyt o jeden dzień - wyjaśnia ks. proboszcz Jarosław Piotrowski. - Ze względu na wydarzenia związane z historią naszych krajów uznano, że w drodze do Krakowa warto zrobić jednodniowy przystanek w Warszawie, z wizytą w Muzeum Powstania Warszawskiego.

Muzeum będą zwiedzać zarówno młodzi Niemcy, jak i młodzież polonijna, która przyjechała do Trójmiasta pod opieką księży z Polskiej Misji Katolickiej w Berlinie. Łącznie dekanat Gdynia Orłowo (obejmujący dzielnice Dąbrowa, Karwiny, Wielki Kack i Orłowo) przyjmuje 225 osób z Berlina i Magdeburga. Gości rozmieszczono w ok. 80 rodzinach. Jedna z nich, z parafii św. Jadwigi Królowej na Karwinach, zadeklarowała gotowość wzięcia pod swój dach nawet dziesięciu osób.

Bravo dla ŚDM

W internecie stopień alarmowy bravo, w realu alfa. Cybernetyczni ochroniarze pracują na pełnych obrotach, a na lotniskach i głównych placach pojawiają się mundurowi. Służby i urzędy obowiązuje wzmożona czujność. Ani w Gdańsku, ani w Krakowie nikt nie chce powtórki z Nicei, Brukseli ani Paryża.

- Na Przystanek Woodstock płot budowali. Na ŚDM 2016 modlitwa wystarczy - pisze ktoś na Twitterze.
Przez cały tydzień w internecie płyną ćwierkania (na Twitterze) i posty (to na Facebooku) z podróży do Polski. Pielgrzymi z Filipin, Meksyku, Malty, Wysp Wallis i Futuna pozdrawiają w drodze polskich gospodarzy i parafie, w których spędzą kilka dni przed „właściwymi” Światowymi Dniami Młodzieży. W poniedziałek w południe z pokładu samolotu melduje się też na Twitterze grupa Brazylijczyków z o. Grzegorzem Paderewskim. Do parafii Matki Bożej Królowej Polski w Chojnicach dotrą w środę późnym wieczorem.

Ale niedawne tragiczne wydarzenia w Europie odcisnęły swój ślad na papieskich dniach. Z trzystu zainteresowanych Włochów na przyjazd do jednej z gdańskich parafii ostatecznie zdecydowało się przyjechać kilkudziesięcioro. Proboszcz innej, w której gościnę miało znaleźć nawet pół tysiąca zagranicznych pielgrzymów, dziękował rodzinom za gotowość, ale odesłał z kwitkiem.
- Ludzie mają nawet żal, że nie uda im się ugościć przybyszów - przyznaje kapłan.

Wkład własny

Do rodzinnej parafii pw. Św. Franciszka na gdańskich Siedlcach ojciec Apolinary Tadeusz Szwed przyjeżdżał z Izraela na wakacje nie raz, ale dotąd zawsze sam. Przed miesiącem zapowiedział, że przywiezie ze sobą prawie trzydziestkę młodych ludzi. Jak powiedział, to gościna musiała się znaleźć. Zgłosili się parafianie, a Jolanta Prychła zaangażowała starych znajomych z oazowej wspólnoty. I tak na przykład trzech chłopaków trafiło do Kardasiów na Suchanino, a dwóch kolejnych do Schonnagelów na Ujeścisko.

- Jestem pielęgniarką, pracuję w szpitalu. Nie dostałabym tyle wolnego, żeby wyjechać na ŚDM do Krakowa. Dlatego chcociaż tak chcemy mieć nasz mały wkład w to wydarzenie - przyznaje Dorota. Zza pleców syn dodaje, że mama ich zaskoczyła, bo na jednego Skandynawa w ramach licealnej wymiany się nie zgodziła, a tu przybyszów z Bliskiego Wschodu będą gościć.

Blondie, blondie! - wołają przyjaciele. Helena, nastolatka o skórze ciemnej jak heban i kruczoczarnych włosach, biegnie do grupki roześmianych nastolatków. Chwilę głośno żartują, po czym ktoś zaczyna śpiewać po hebrajsku. Reszta szybko dołącza. - Dlaczego blondie? Bo jestem czystą blondyną - śmieje się Helena. Cztery dni wcześniej, na lotnisku, dziewczyna zaskoczyła gdańskich gospodarzy. - To jedziemy do domu? - zapytała czystą polszczyzną tuż po odprawie bagażowej. Podstaw polskiego nauczyły ją w Izraelu misjonarki zakonne, wśród których spędziła dzieciństwo. Na Światowe Dni Młodzieży przyjechała spotkać się z Bogiem - w modlitwie i drugim człowieku.

Jest wtorek, wczesny wieczór. W ogrodzie plebanii gdańskiej parafii pw. Świętego Franciszka rozpoczyna się pożegnalny wieczór. Jest grill, rozstawiono stoły. Nad niedużym ogrodem górują siedleckie kilkunastopiętrowce. Ksiądz proboszcz Jacek Tabor śmieje się, że on tu tylko herbatę podaje, że cała ta akcja to święte szaleństwo ojca Apolinarego.

- W niedzielę odprawiliśmy w kościele mszę dwujęzyczną, polsko-hebrajską. Tak się złożyło, że czytanie było z Księgi Rodzaju. Aż się prosiło, by zostało odczytane w hebrajskim. To było przejmujące usłyszeć je w języku, w którym Bóg rozmawiał z narodem wybranym - mówi ks. Tabor.

Ojciec Apolinary żartuje, że przyjazd to „prywatna” pielgrzymka. - Chciałem przed Krakowem pokazać młodym trochę Polski - tłumaczy. Grupa pielgrzymów z Izraela przyjechała już w sobotę. To w dużej mierze nastoletnie dzieci izraelskich imigrantów. Korzeniami sięgają do Rosji, na Ukrainę, ale też Filipiny czy do Etiopii. Część znała się ze spotkań organizowanych przez franciszkańskich misjonarzy w Izraelu i wcześniejszych przedsięwzięć o. Apolinarego - pielgrzymki Drogą św. Jakuba czy wyjazdu na światowy zjazd Taize. Rytm ostatnich dni wyznaczała wspólna modlitwa i zwiedzanie. W pamięci zapadły zamek w Malborku i Westerplatte. W oczy rzuciła się wszechobecna zieleń i mnogość… katolickich kościołów. - To niesamowite wrażenie, kiedy przyjeżdżasz do kraju, gdzie twoja wiara jest czymś powszechnym. U nas dominuje społeczność żydowska. Tu, wśród tych wszystkich kościołów, czuję, że jestem częścią większej całości - przyznaje jedna z Izraelek.

Po chwili w ogrodzie rozlega się hebrajski śpiew. Izraelscy pielgrzymi wciągają Polaków do tańca. - To były wspaniałe dni - przyznaje Zbyszek Schonnagel. - I nie chodzi tylko o rozbudzenie wiary, ale spotkanie z drugim człowiekiem, ludźmi z odległego świata. Każdy bez względu na religię by to docenił.

Co na śniadanie

Wtorkowe popołudnie, plebania przy Parafii pw. Świętych Apostołów Szymona i Judy Tadeusza w Chwaszczynie. Trudno znaleźć czas na krótką rozmowę z ks. proboszczem Piotrem Grubą i wikariuszem ks. Łukaszem Szymanowskim. Dzwonią telefony, przychodzą wolontariusze, trzeba załatwić kilka spraw naraz. - Naszych sześć parafii w dekanacie Kielno przyjmuje około 160 osób w wieku między 13 a 62 rokiem życia (ci starsi to oczywiście księża i zakonnice) z Brazylii, Meksyku, Kolumbii i Ekwadoru - opowiada między kolejnymi telefonami ks. Łukasz Szymanowski. - Pierwsi pielgrzymi dotarli do nas jeszcze w ubiegły czwartek, a cała grupa wyjeżdża do Krakowa w poniedziałek.

Tu już nie było żadnych problemów ze znalezieniem dachu nad głową dla przyjezdnych. Niemalże zaraz po ogłoszeniu apelu z ambony przez księdza proboszcza, zgłosiło się 70 rodzin, które zaoferowały noclegi dla 200 osób.

Choć hiszpański i portugalski nie należą do najbardziej popularnych na Kaszubach, nie obawiano się barier językowych.
- Część pielgrzymów i naszych parafian porozumiewa się w języku angielskim - wyjaśnia ks. wikary. - Pozostałym poradziliśmy, by korzystali z programu translatorskiego dostępnego w internecie. Wystarczy wpisać zdanie po polsku, na przykład „co zjecie na śniadanie?” i po chwili na ekranie wyświetla się tłumaczenie na portugalski: „que atividades sobre o pequeno-almoço?”. Proste, prawda?

„Barka” po kaszubsku

Kartki z odręcznym napisem „bem-vindo”, czyli portugalskim „witamy” wiszą na drzwiach prowadzących do wszystkich pokoi w domu państwa Teresy i Eugeniusza Kreftów oraz ich córki Magdaleny i zięcia Roberta Gruszków.

Przy zastawionym ciastem stole zasiadła cała rodzina (wraz z wnuczkami Olą i Julką) oraz goście z Petropolis i Rio de Janeiro w Brazylii. Dwie studentki - 24-letnia Ana Paula i o trzy lata młodsza Jennifer, 25-letnia dietetyczka Thaysa, oraz nieco starsze nauczycielka Aracelly i Juliana, pracownik społeczny.

- Dotarliśmy tu o godzinie 1 w nocy, jesteśmy zmęczeni, ale pełni wrażeń - mówi Juliana, najlepiej z całej brazylijskiej grupy porozumiewająca się po angielsku. Rolę tłumacza ze strony polskiej przejęła Magdalena. I tak wartko toczy się rozmowa w trzech językach. Juliana opowiada o pierwszym dniu w Polsce, o wycieczce z wolontariuszami, pełniącymi role przewodników do Gdańska, o zwiedzaniu Głównego Miasta, spotkaniach z Polakami. - Nie spodziewaliśmy się tak wspaniałej gościnności - Juliana sprawnie tłumaczy z portugalskiego słowa koleżanek. - Uśmiechniętych, życzliwych ludzi. Byliśmy zaskoczeni, bo tak naprawdę o Polsce nie wiemy zbyt dużo. Co konkretnie? Druga wojna światowa, święta Faustyna i oczywiście papież Jan Paweł II. To jego kraj...

- I dlatego postanowiliśmy nauczyć naszych gości słów ulubionej pieśni papieża, „Barki”... - pani Teresa zawiesza głos. - Nie po polsku, po kaszubsku...
Okazało się jednak, że dziewczyny dobrze znają portugalską wersję papieskiej pieśni, więc z nauki kaszubskiego zrezygnowano.

Polska rodzina z góry założyła, że z gośćmi nie będzie rozmawiać o polityce. Zresztą także Brazylijki nie mają na to ochoty: - Głównym powodem naszego przyjazdu było spotkanie z Bogiem - mówią.
Zanim jeszcze w chwaszczyńskiej parafii rozpoczęto poszukiwania kwater dla uczestników Światowych Dni Młodzieży, Magda już dopytywała o możliwość przyjęcia pielgrzymów w kościele św. Mikołaja na gdyńskiej Chyloni. Dlaczego?
- Nie mogę wyjechać ze względu na małe dzieci, więc chciałam się w jakiś inny sposób włączyć w te ważne uroczystości - tłumaczy.
Poza tym, dodaje pani Teresa, nadszedł dla jej rodziny czas, by się zrewanżować. Przed 19 laty, gdy Paryż był stolicą Światowych Dni Młodzieży z udziałem papieża-Polaka, do gdańskiego liceum zgłosiła się pewna rodzina ze Szwecji. Zaoferowała, że sfinansuje podróż do Francji dla jednego ucznia.

Wybrano jej starszą córkę, Marikę. Nie dość, że dziewczyna miała możliwość uczestniczenia w tej ważnej uroczystości, to jeszcze nieoczekiwany prezent zaowocował przyjaźnią Kreftów ze szwedzką rodziną.

- Lepiej oddać, co się wzięło - stwierdza filozoficznie pani Teresa i przechodzi do rozmowy o tym, jak najlepiej nakarmić dziewczyny. - Jedyne, czego nie jedzą, to ryby - mówi. - Trudno, jest inny wybór. Dziś dostały zupę szczawiową - bardzo im smakowała - i paprykę z kaszą gryczaną w warzywach. Proszą, by podawać na stół to, co mamy, więc szykuję im wiele niespodzianek na spróbowanie.

- Prosiliśmy, by tylko nie przejmować się, gdy mniej zjemy... - wtrąca Juliana.
Po minie pani Teresy widać, że to raczej niemożliwe.
Niech się bawią. To dobre dla sprawy
- A taką spokojną parafię miałem do tej pory... - mówi ojciec Jacek Stępień z zakonu pijarów, proboszcz parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Bolszewie.
To w tej największej wsi gminy Wejherowo od środy do poniedziałku przebywa blisko pół tysiąca młodzieży, głównie z krajów Ameryki Łacińskiej.

- Nasi parafianie stanęli na wysokości zadania, goszczą w rodzinach młodych pielgrzymów. Prosiłem też o wyrozumiałość, bo to jednak spory napływ ludności, oraz o otwartość na nowe języki - tłumaczy kapłan. - Kto wie, jak mieszkańcom się spodoba, może potem co tydzień będziemy mszę odprawiali w innym języku - żartuje.

Bolszewo do przyjęcia tak wielkiej grupy gości przygotowywało się od ponad roku. I gdy przed przyjazdem wszystko było dopięte na ostatni guzik, wydarzył się mały dramat. Na tydzień przed przyjazdem pielgrzymów z powodu ulewnych deszczy z koryta wystąpiła miejscowa rzeka Bolszewka, zalewając cały ArtPark - chlubę gminy, gdzie codziennie miały odbywać się spotkania z udziałem gości. Na szczęście Bolszewka jak szybko z koryta wystąpiła, tak do niego wróciła, park osuszono i wysprzątano.

Organizatorzy zadbali o pełne spektrum doznań dla młodych pielgrzymów od początku. Ci przylatujący do Gdańska w mniejszych grupach, jak na przykład 39 Meksykanów, z lotniska do miasta podróżowali PKM, a potem SKM do Wejherowa. Goście, choć w większości przylecieli aż zza Atlantyku, bardzo szybko obeznali się z polską rzeczywistością. W miejscowej Biedronce, już w środę do południa regały z napojami, słodyczami i przekąskami świeciły pustkami, choć do marketu z gimnazjum, gdzie mieszka największa grupa gości, jest spory kawał drogi.

Oficjalne rozpoczęcie ŚDM w Bolszewie było w środę. Najpierw wieczorna msza święta (przed kościołem stał policyjny radiowóz dla bezpieczeństwa), a potem inauguracja w ArtParku. Przemowy wójta, starosty i szefa zakonu pijarów owszem też były, ale dominowała gorąca hiszpańskojęzyczna muzyka i tańce. Nad samym parkiem górowała nawet przez chwilę flaga Argentyny (to najliczniejsza grupa, ponad 250 osób). Wspięli się na najwyższą drabinkę parkowego placu zabaw i stamtąd wymachiwali flagą narodową.

Sama młodzież jest zachwycona Polską.
- Przede wszystkim jestem zaskoczona tutejszą gościnnością. Wszyscy są dla nas tak mili, tak bardzo pomocni - mówi Maria z argentyńskiej Kordoby.
- Trafiliśmy do pięknego miejsca. Jadąc widziałem wzgórza porośnięte lasem, blisko od was do morza - dodaje Wladimir z Białorusi.
Wielu spośród młodych ludzi bierze udział w dniach młodzieży już po raz drugi, trzy lata temu byli w brazyliskim Rio de Janeiro.
- Byłam w Rio, teraz przyleciałam do Polski. Tu trzeba po prostu być! Przede wszystkim dla niepowtarzalnej atmosfery. Jest tyle osób z całego świata, wspólnie śpiewamy i tańczymy. To wszystko służy jeszcze głębszej modlitwie i zbliżeniu się do Boga - wyjaśnia jedna z Argentynek.

Do ArtParku przyszło też kilkudziesięciu mieszkańców Bolszewa. Przycupnęli nieco speszeni na obrzeżach i z ciekawością przyglądali się śpiewom, tańcom i modlitwie.

- Tyle języków, tyle osób z różnych krajów, to dla naszej gminy wielkie wyróżnienie - tłumaczy pani Stefania z Bolszewa. - Niech się młodzi bawią, niech się modlą, to są dobre sprawy. A że sklepy świecą pustkami, to przez kilka dni przeżyjemy. Jakby czegoś im brakowało, chętnie pomożemy.

***
Kiedy w środę rano Maria, seniorka Kardasiów, żegnała gości, najmłodszego utuliła jak wnuka. On odwdzięczył się rosyjskim „do zobaczenia, babuszko”. Po policzkach spłynęły łzy.

- Pusto jakoś się zrobiło - przyznaje Małgorzata, synowa Marii. - Nie wiem, jak to się stało, że byliśmy ze sobą tylko kilka dni, a mimo to poczuliśmy się jak rodzina.
współpraca Joanna Kielas

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki