18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stoczniowi bojownicy - Gałęzewski i Guzikiewicz

Ryszarda Wojciechowska, Wioletta Kakowska
Karol Guzikiewicz
Karol Guzikiewicz Adam Warżawa
Z nimi to jest tak - Karol rozpala, a Roman gasi. Z tym że to wcześniej Roman podpuszcza Karola do rozpalania - opowiada jeden ze stoczniowców.

Dziś dla jednych są bojownikami o Stocznię Gdańsk, dla innych tymi, przez których Gdańsk stracił prestiżową część obchodów rocznicy pierwszych wolnych wyborów. Kim są Roman Gałęzewski i Karol Guzikiewicz?

Ci, którzy dobrze znają stoczniowy duet, nie mają wątpliwości, że strategiem jest Roman Gałęzewski. Inteligentny, o sporych ambicjach. Koledzy w stoczni mówią na niego "Tracz". I wyjaśniają - tak się nazywa jeden z bohaterów serialu "Plebania".

- To ten najbogatszy, który trzęsie całą wsią - tłumaczą ze śmiechem.
Gałęzewski pochodzi z Barcina koło Inowrocławia. Ukończył Policealne Studium Budowy Okrętów w Gdańsku, pracował w kilku przedsiębiorstwach z branży morskiej. Do Stoczni Gdańskiej trafił w 1983 roku. Od początku był zaangażowany w działalność opozycyjną. Dziś Gałęzewskiego raczej nie widać na manifestacjach. Nie ma go na pierwszej linii ognia. I na tym polega jego spryt. Nie lubi być kojarzony z "zadymami".

Ostatnio poczuł się urażony tym, że prezydent Paweł Adamowicz na antenie telewizyjnej stwierdził, że w czasie demonstracji stoczniowców pod Urzędem Miejskim w Gdańsku 29 kwietnia Gałęzewski palił opony. - Podczas tego zdarzenia przebywałem w Warszawie na zaproszenie między innymi ministra skarbu i Agencji Rozwoju Przemysłu - twierdzi i żąda przeprosin w formie wypowiedzi telewizyjnej i wpłacenia 50 tys. zł na konto organizacji charytatywnej.

Jednak jak twierdzą znający układy w stoczni, Karol nie robi niczego bez porozumienia z Romanem. A Karol Guzikiewicz jest od wojowania. On zbiera stoczniowe "wojsko" na wyjazdy.
Wychował się w Gdyni, bez ojca. Jako młody chłopak trafił do stoczni gdańskiej. Zaczynał jako uczeń przyzakładowej zawodówki. Młodego stolarza wypatrzył Jerzy Borowczak, przywódca stoczniowej Solidarności. W 1992 roku wciągnął go do komisji zakładowej. Tej wersji nie potwierdza sam Guzikiewicz.
- Moim nauczycielem był Alojzy Szablewski [działacz opozycyjny - od red.] - powiedział nam w rozmowie. - Do związku wciągnął mnie Zbyszek Lis [ówczesny członek prezydium KZ Solidarność w stoczni - od red.].
Działa szybciej niż myśli, więc łatwo go podpuścić. Guzikiewicz mówi szybko, rzadko dopuszczając do głosu słuchacza. W chwilach silnych emocji potrafi działać jak rozjuszony byk. Niektórzy oceniają, że dla niego prawda jest zawsze jedna - jego własna. Reszta to g... prawda.

Jan Trzaska, stoczniowiec z krwi i kości z czterdziestoletnim stażem, miał kiedyś mocno na pieńku z Guzikiewiczem. Doszło między nimi do zwarcia, i to na pięści. To zajście sprzed czterech lat pamięta dobrze Bogdan Oleszek - jeden z ówczesnych dyrektorów stoczni, obecnie na etacie specjalisty (a także przewodniczący Rady Miasta Gdańska). To Oleszek próbował ich wtedy rozdzielić. Poszło mniej więcej o to, że Trzaska wypisał się z Solidarności, tworząc własny związek "Okrętowiec". I zabrał ze sobą kilka osób.

Oleszek tak to wspomina: - Wchodzę do sekretariatu i widzę dyszącego Karola. Całego roztelepanego. Więc mu tłumaczę: - Uspokój się, Karol, to nie miejsce na awantury. Odpuść. Popatrzył na mnie i powiedział: - Dobra, masz rację. Nagle otworzyły się drzwi od gabinetu prezesa. Stanęli w nich prezes Wojciechowski i Trzaska. Karol zerwał się w ich kierunku z pięściami. Trzaska też nie stał obojętnie. Rozdzieliłem ich.

Guzikiewicz nie zaprzecza, że jest... furiatem.
- Pewnie jestem. Przyznaję, że bywam porywczy - mówi.
Dla Oleszka Guzikiewicz ma na pewno jedną zaletę - pracowitość. Niezwykle skrupulatnie prowadzi związkowe finanse. Jest porywczy, owszem, ale też potrafi przeprosić.
Jan Trzaska nie chce już dziś wracać do starej sprawy.

- Nie chce mi się gęby strzępić. Tej samej, która wtedy była obijana - mówi. Za to opowiada, że odszedł ze związku m.in. z powodu Guzikiewicza i Gałęzewskiego.
- Oni mówią, że reprezentują stocznię. A czy zapytali nas wszystkich, czy sobie tego życzymy? - pyta. W rozmowie często używa określenia "oni".

- W stoczni są cztery związki zawodowe. Oczywiście Solidarność dominuje, a inne związki obraża. Ale przede wszystkim nie podoba mi się, że słowa stoczniowcy i Solidarność używane są jako tło do politycznej walki. Oni nam psują sytuację. Mają bojówki, które jeżdżą po kraju. Ludzi kuszą pieniędzmi. 100 złotych wynosi dniówka za wyjazd do Warszawy, 300 złotych za dzień w Brukseli. Do tego wikt i opierunek, jak to się mówi. Niektórzy bojówkarze przepracowali najwyżej 100 dni w roku. Reszta to zwolnienia. Można sprawdzić - twierdzi Trzaska.

Na informacje o płatnych "bojówkach" Guzikiewicz się zżyma.
- Nie opłacamy "bojówkarzy", zresztą nie wolno tak nazywać stoczniowców. A opony pali się na demonstracjach w całej Europie - mówi. - Każdy związek ma fundusz strajkowy. U nas jedna czwarta składek idzie na ten cel. Autobus kosztuje, papier też. Trzeba mieć pieniądze na ewentualne straty czy koszty leczenia. I sam przyznaje, że kiedyś podczas manifestacji petarda uszkodziła czyjś samochód. Trzeba było płacić.
Guzikiewicz znany jest z "niestandardowych" form protestowania. Kiedyś obrzucił jajami Janusza Szlantę, gdy zeznawał on na procesie byłych prezesów gdańskiej stoczni. Znany jest też z palenia opon. Po jednym z takich burzliwych protestów pod Urzędem Marszałkowskim liderzy grupy zostali wezwani na przesłuchanie. W odwecie Guzikiewicz ze stoczniowcami w przebraniu Świętych Mikołajów pikietował przeciw gdańskiej policji.

Ostatnio stanął przed sądem za przecięcie kłódki na bramie stoczni podczas manifestacji, na której wystąpił Jarosław Kaczyński i ważni politycy PiS. Ale na pytanie, czy jest takim Palikotem Solidarności, stanowczo odpowiada "nie".
Jan Trzaska ma swoje zdanie na ten temat. Tłumaczy, że on- w przeciwieństwie do Gałęzewskiego i Guzikiewicza - kontaktuje się ze stoczniowcami na co dzień, z nimi po prostu pracuje i wie, co oni tak naprawdę o tym wszystkim myślą.

- Proszę zobaczyć Stocznię Gdyńską czy w Szczecinie. Ale czy ich stoczniowców widać na ulicy? Rozmawiają, a nie palą opony. Jak ich wyrzucają drzwiami, to wchodzą oknem - mówi Trzaska. I dodaje, że jest przekonany, że Andrzej Jaworski, były prezes stoczni i członek PiS, przesiaduje cały czas w siedzibie Solidarności stoczniowej i kręci tą korbką nienawiści.

O tym że właśnie chodzi o interes stoczni, przekonany jest Karol Guzikiewicz.
- Walczymy o naszą stocznię, o miejsca pracy, ale także o cały przemysł stoczniowy - mówi. A na pytanie o wpływy polityczne odpowiada: - Byliśmy i jesteśmy wdzięczni PiS, że rozdzielił stocznie. Poza tym zawsze z którąś partią jest bliżej. Jednak jakbym powiedział, że stoczniowcy głosują na PIS, to bym skłamał. Inaczej Jaworski by wygrał [kandydował na fotel prezydenta Gdańska - od red.].

Więc co na manifestacji w Warszawie 29 kwietnia robił poseł Jacek Kurski? - pytamy.
- Nie wiem, skąd się tam wziął. Wiadomo, wszędzie się pojawia. Jest kampania wyborcza. Jeżeli nawet chciał pomóc, to więcej zaszkodził - stwierdza Guzikiewicz.
Borowczak zastrzega, że jemu niezręcznie mówić o obu związkowcach, bo ich na swojej piersi wychował. Jest trochę jak ojciec. Surowy, ale też przyjazny.

- To są sprawni ludzie, ale trzeba ich trzymać na krótkiej smyczy. Kiedy ja byłem przewodniczącym, żaden bez mojej zgody nie poszedł do telewizji, nie urządzał wiecu czy krzyczał, co chce i kiedy chce. Obaj mieli rozdane zadania. Roman był jednym z lepszych szefów Komisji Ekonomicznej w związku. Potrafił się świetnie targować. A Karol był pożyteczny w wielu segmentach. Chodził na związkowe spotkania, zajmował się drukiem gazetki, prowadził wypożyczalnię kaset wideo. Czasami służył jako eskorta, kiedy się do banku szło po pieniądze.

Borowczak, podobnie jak wielu innych związkowców, zastanawia się, czy to, że zniesiono kadencyjność w związku, nie miało przełożenia na tę sytuację. Teraz przewodniczący jest w zasadzie nieusuwalny. "Od żłobka do nagrobka", tak jak chciał Marian Krzaklewski - kwituje.
Jeden ze stoczniowców dowodzi, że mechanizm jest taki -"Guzik" robi zadymę. A potem inni związkowcy mówią - Roman, zrób porządek. I Roman robi. A jak już zrobi, to słyszy - no stary, jesteś wielki. Ale czasami nawet Gałęzewskiemu nie jest łatwo utemperować Guzikiewicza. I bywa, że dochodzi między nimi do zwarcia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki