Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stocznia pójdzie na kawałki

Beata Jajkowska
Kiedyś stoczniowiec był jak król. Teraz większość z nas ledwie wiąże koniec z końcem - skarżą się pracownicy
Kiedyś stoczniowiec był jak król. Teraz większość z nas ledwie wiąże koniec z końcem - skarżą się pracownicy Tomasz Bołt
Czy można sobie wyobrazić Gdynię, w której nie robi się już statków? Dla stoczniowców, z którymi rozmawiała Beata Jajkowska, to zupełnie nie do pojęcia

Już chyba tylko internetowa strona zakładu głosem lektora opowiada o potędze firmy, która lada dzień ma rozpaść się na kawałki, a żadna siła nie przymusi nowych właścicieli, by produkowali tu statki. W dziale stoczniowych aktualności czas zatrzymał się 24 października, kiedy to z suchego doku na wodę spłynął samochodowiec "Serenity Ace". Było to szóste wodowanie w tym roku. Kolejne spodziewane jest 2 grudnia, kiedy to ostatni w 2008 r. statek zostanie przekazany firmie RCC Ramiego Ungara

- Plan na 2009 r. przewiduje budowę sześciu statków. Zgodnie z harmonogramem, mają być gotowe do czerwca - mówi Janusz Wikowski, rzecznik prasowy Stoczni Gdynia SA. - W sumie stocznia ma prawomocne kontrakty jeszcze na 12 samochodowców i kontenerowców. Zarząd nie podpisuje już nowych. Jego zadaniem jest teraz utrzymanie produkcji do momentu sprzedaży majątku, by nowy właściciel mógł kontynuować budowę statków.
- A jeśli nie będzie chciał w ogóle budować statków?

- W rozmowach z armatorami będą ustalane ewentualne odstępstwa od zawartych kontraktów. Również z przyszłymi właścicielami będzie ustalane, czy i jakie umowy będą realizować po nabyciu majątku stoczni, dostosowanej przecież do budowy statków. Zatem nowy właściciel będzie mógł skorzystać z sytuacji, gdy już ma kontrakty i w biegu przejąć potencjał stoczni. Operacja przekształceń powinna polegać na płynnym przejęciu, aby nowa firma mogła od razu produkować i zarabiać na nowych warunkach, bez zadłużeń i obciążeń finansowych, jakie ma stocznia.
Adam (proszę napisać "jeden z paru tysięcy stoczniowców") nerwowo klika myszką komputera. - Ciekawe czy takiego starego jak ja wezmą? - zastanawia się. - Mam pięćdziesiątkę na karku...

Jednak oferta jest dla niego szyta na miarę - stanowisko: mechanik maszyn i urządzeń okrętowych. Ma kwalifikacje, dyplom, staż pracy. No i duży apetyt na wynagrodzenie, jakie proponują Norwegowie. Na początek 130 koron za godzinę, co daje jakieś 55 złotych, czyli 440 złotych za dniówkę. Do tego przez cały okres pracy dodatek na urlop - 10,2 proc. płacy oraz dieta 165 koron dziennie lub pełne wyżywienie.

A z Gdyni do Norwegii daleko nie jest...
Jerzy jest malarzem. Wie, że i dla siebie coś znajdzie. Pracy jest dużo, w ofertach można przebierać. Stocznie w Niemczech, Belgii, Holandii, Finlandii, czy Norwegii poszukują elektryków, spawaczy, ślusarzy, operatorów. Portal internetowy Stoczniowcy.pl jest teraz najczęściej odwiedzaną witryną przez pracowników Stoczni Gdynia SA.
- Zapotrzebowanie na ludzi z branży stoczniowej nie maleje, ani w kraju, ani za granicą. Zwolnieni stoczniowcy z Gdyni bez problemu znajdą pracę poza branżą - mówi właścicielka portalu, Kaja Wasilewska.

- Pracodawcy nadal szukają specjalistów w rafineriach, elektrowniach, przy budowie i montażu rurociągów, kotłów, instalacji przemysłowych. Spodziewam się, że wielu stoczniowców wyjedzie za granicę, właśnie ze względu na zarobki. Wprawdzie stawki wynagrodzeń mogą nieco spaść, bo na rynku znajdzie się więcej ludzi poszukujących zatrudnienia. Ale pewnie nie będzie to wielki spadek.
Unijni eksperci nie mogą pojąć polskiego fenomenu. Ostatnie lata to boom na rynku statków na świecie, a stoczniom w Gdyni i Szczecinie udała się niezwykle trudna sztuka: dokładały do każdego zbudowanego statku.

- A ja ten fenomen rozumiem. Wystarczy się rozejrzeć - spawacz Zygmunt Procho-wski ma 59 lat. W gdyńskiej stoczni pracuje niemal od 30, najdłużej na wydziale K2. Do pracy tam namówił też syna Sebastiana, jednego z czwórki swoich dzieci. Teraz obaj drżą, że mogą stracić robotę. - W Stoczni Gdynia pracowników administracji jest jak mrówek, a ludzi do produkcji brakuje. Gdzie tu logika?

Przecież jak robotnik nie pospawa i nie zmontuje statku, to administracja się nie utrzyma. Nie ma godziwej pensji dla robotnika, ale kolejni prezesi dostają wysokie odprawy.
Pan Zygmunt nie wyobraża sobie, że gdzie indziej mógłby doczekać emerytury. Nie myśli o przekwalifikowaniu, w końcu tyle lat pracował jako spawacz... Z łezką w oku wspomina stare czasy.

- Kiedyś stoczniowiec to był pan - opowiada. - Jeszcze 10 lat temu, jak ktoś się dobrze rządził, mógł odłożyć parę groszy, a teraz żyje się z miesiąca na miesiąc. To jest chory układ!
O chorym układzie mówi też Adam Gotner, emerytowany stoczniowiec, uczestnik wydarzeń Grudnia 1970 roku.

- Choć bardzo mi zależy na przyszłości stoczni, wiem, że taki moloch nie ma już racji bytu - twierdzi. - Niektórzy ludzie powinni odejść ze stoczni już dawno, podobnie jak niektóre stanowiska powinny zostać zlikwidowane. Może propozycja Unii Europejskiej to okazja, by zrobić z tym porządek. Ile to razy zdarzały się sytuacje, że np. suwnicowy siedział cały dzień bezczynnie, bo dla suwnicy nie było zajęcia. W nowym układzie, jeśli ktoś kupi suwnicę, zadba, by była należycie wykorzystana. Już teraz tlenownia, która jest stoczniową spółką, ma takie zyski, że gdy stoczni zabrakło pieniędzy, to tlenownia jej pożyczała.
Unijni eksperci twierdzą, że wykazali się olbrzymią cierpliwością, dając Polsce co najmniej pięć szans, by naprawiła sytuację w swoich stoczniach. Uważają, że już cztery lata temu - a nie dopiero teraz - powinni ogłosić, iż pomoc publiczna dla stoczni w Gdyni, Gdańsku i Szczecinie jest nielegalna. Teraz Unia powiedziała basta!

Jeśli do maja 2009 r. podzielony na części majątek stoczni nie zostanie sprzedany w drodze przetargu, to pomoc publiczną (w przypadku Gdyni to 1 mld euro i 697 mln euro gwarancji) trzeba będzie zwrócić do budżetu. Przetargi na stoczniowy majątek wygra ten, kto da najwięcej, a nie ten, kto obieca przejąć załogę lub produkować statki.

Nie ma zatem żadnej gwarancji, że stocznia w Gdyni nadal budować będzie statki. Firmy, które kupią stocznię częściach nie będą obciążone zobowiązaniami. Co dalej będzie się działo ze stoczniowym majątkiem i ludźmi dziś w niej pracującymi, zależeć będzie już tylko od jego nowych właścicieli.

- Siedzimy jak na czynnym wulkanie - denerwuje się Adam. - Kto tylko może ucieka na wcześniejszą emeryturę. Redukcje w firmie już trwają. Produkcji na razie nie ruszają, ale administrację czekają sądne dni. Na pierwszy ogień idą kadry, księgowość, marketing.
Dla stoczniowców jest jasne - 40 procent z nich będzie musiało pożegnać się ze stocznią. Bruksela wprawdzie zaręcza, że przygotuje pieniądze na program osłonowy dla zwalnianych pracowników na m.in. szkolenia i odprawy, ale stoczniowcy jakoś w to nie wierzą.
Kilkanaście dni temu gdyńska stocznia obchodziła 86 urodziny. Fety nie było. Gdy 3 listopada 1922 r. powoływano do życia Towarzystwo z Ograniczoną Poręką "Stocznia w Gdyni", pewnie nikomu przez myśl nie przeszło, że portowe miasto może kiedyś obyć się bez stoczni. W ciągu czterech lat firma wyremontowała 50 kutrów rybackich i kilka statków handlowych, a pracy z roku na rok przybywało.

W 1938 roku zakład zatrudniał blisko 200 robotników, wydzierżawiono nowe tereny, wzniesiono nowe hale oraz zbudowano pochylnię, na której 28 sierpnia 1938 r. położono stępkę pod pierwszy budowany w Polsce statek pełnomorski parowy drobnicowiec "Olza". Termin wodowania wyznaczono na wrzesień 1939 r., ale przeszkodziła wojna. Po wyzwoleniu wartko wzięto się do pracy. Odbudowano zniszczone hale fabryczne, podniesiono wraki z dna basenu, uzupełniono maszyny i urządzenia, skompletowano załogę i od 1946 r. wznowiono remonty statków.

No, a potem już z pochylni spływał statek za statkiem, jeden większy od drugiego, wprowadzono nowe technologie. Gdyńska stocznia jest na przykład jedną z pierwszych na świecie, która zapoczątkowała budowę przyjaznych dla środowiska tankowców o podwójnym poszyciu kadłuba. Stała się też najnowocześniejszą w Polsce i jedną z największych w Europie. W swojej historii wybudowała ponad 600 statków.

Dziś zlokalizowana jest na 100 hektarach, ma własne biuro projektowe, gdzie projektuje się niemal wszystkie powstające tu statki.
W to, że nadal będą produkowane tu statki wierzy Dariusz Adamski, szef "S" w Stoczni Gdynia. - Mam nadzieję, że stocznia zostanie podzielona tak, by zachować logiczny ciąg budowy statków.

Niestety, mamy nieudolny zarząd, który jest tylko zainteresowany poszatkowaniem firmy, a nie zdobywaniem nowych kontraktów. Dla nas teraz najważniejsze są dwie rzeczy: znaleźć dobrego inwestora ze statkowej branży, który kupi majątek w całości i zapewnić ochronę załodze.
- Czy miasto pomoże zwalnianym stoczniowcom? - pytam Wojciecha Szczurka, prezydenta Gdyni. - Liczę na to, że potencjał stoczni z pracownikami włącznie, zostanie maksymalnie wykorzystany. Jeśli stanie się inaczej, jako samorządowcy jesteśmy gotowi do wsparcia zwalnianych stoczniowców. Sądzę, że nie dojdzie do tego, by w Gdyni w ogóle zrezygnowano z budowy statków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki