Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stary Kontynent w godzinie próby. Uchodźcy i neonaziści na pograniczu [REPORTAŻ]

Marek Adamkowicz
W jaki sposób kryzys imigracyjny, którego jesteśmy świadkami, może rzutować na stosunki między Polakami a Niemcami, sprawdzał podczas wyprawy na Pomorze Przednie Marek Adamkowicz. Reportaż powstał w ramach międzynarodowego projektu „Pomorze w mediach. Pomorscy dziennikarze w poszukiwaniu wspólnej odpowiedzialności za region.” Projekt sfinansowano ze środków Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej oraz pełnomocnika rządu federalnego Niemiec ds. kultury i mediów.

Strach? To chyba za mocno powiedziane, ale mówienie o niepewności nie będzie już przesadą. We wsiach i miasteczkach Pomorza Przedniego wyczuwa się ją na każdym kroku. Po latach zadowolenia z dobrodziejstw układu z Schengen, aczkolwiek okraszonego u Niemców obawami przed naruszeniem ich świętego spokoju i polską przestępczością, trwa pełne napięcia oczekiwanie na uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu. Przewiduje się bowiem, że do Meklemburgii-Pomorza Przedniego zostanie skierowanych 16-17 tys. przybyszów, a do Brandenburgii 25 tys. To kilka razy więcej niż zadeklarowała się przyjąć Polska, a do tego chodzi o regiony, które nie mają takiej tradycji przyjmowania imigrantów jak Monachium, Hamburg czy Berlin. Nic dziwnego, że pojawiają się pytania nie tylko o dalsze losy uchodźców, ale też stosunki polsko-niemieckie. Istnieje bowiem obawa (po naszej stronie), że osiedleni w rejonie przygranicznym uchodźcy zaczną w sposób niekontrolowany przenikać do Polski.

Cień skrajnej prawicy

Andrzej Kotula, publicysta i znawca stosunków polsko-niemieckich, uważa, że w obliczu napływu imigrantów na Pomorze Przednie relacje między zwykłymi Polakami a Niemcami raczej nie ucierpią. Są one dobre i prawdopodobnie takie pozostaną. Jednocześnie nie ma jednak wątpliwości, że Europa znalazła się w momencie przełomowym. Kontynent został poddany próbie, która pokaże, w jakim naprawdę jest on stanie. Jeśli Unia zdoła wchłonąć napływające rzesze uchodźców, życie wróci do normy, choć jej społeczeństwo będzie oczywiście bardziej zróżnicowane niż do tej pory. Jeżeli nie, czekają nas niepokoje, na fali których mogą dojść do głosu radykałowie.

- Przedstawiciele władze lokalnych na Pomorzu Przednim mówią, że nie jest problemem przyjęcie uchodźców, bo w Niemczech Wschodnich opustoszałych domów i koszar nie brakuje - tłumaczy Andrzej Kotula. - Nie wiadomo natomiast, co z tymi ludźmi robić w przyszłości?

Scenariuszy może być kilka. Można przybyszów trzymać w ośrodkach dla azylantów do czasu zakończenia wojny na Bliskim Wschodzie z nadzieją, że zechcą wtedy wrócić do swoich domów, można też próbować ich asymilować, choć czas i zwiększająca się liczba uchodźców zdają się działać na ich niekorzyść - spotykają się z coraz większą agresją. W tym tygodniu Federalny Urząd Kryminalny w Wiesbaden poinformował, że od początku roku doszło do 437 ataków na ośrodki dla uchodźców. To ponad dwukrotnie więcej niż w całym roku ubiegłym, kiedy to było ich 200. W 26 przypadkach doszło do podpaleń, w 59 do czynów z użyciem przemocy. Charakterystyczne, że nasilenie ataków odnotowano w miesiącach letnich, gdy do Unii wdzierały się rzesze uchodźców. W lipcu i sierpniu było 130 ataków na ośrodki, w pierwszych zaś tygodniach września około 100.

Część mieszkańców Pomorza Przedniego obawia się, że sprowadzenie większej liczby uchodźców będzie skutkowało falą przemocy. Aktywiści z ruchu obywatelskiego Pomorze Przednie Otwarte na Świat, Demokratyczne, Kolorowe z Anklam wskazują, że agresja może wyjść ze strony neonazistowskiej Narodowodemokratycznej Partii Niemiec (NPD), ugrupowania posługującego się hasłami antyimigracyjnymi i rewizjonistycznymi. W 2011 r. w wyborach do landtagu Meklemburgii-Pomorza Przedniego NPD zdobyła 5 z 71 mandatów. W obecnych realiach to powód do niepokoju dla środowisk demokratycznych, bo co będzie, jeśli na antyimigranckiej pożywce skrajna prawica urośnie w siłę i zdobędzie jeszcze większe poparcie?

Działacze ruchu Pomorze Przednie próbują przeciwdziałać wzrostowi poparcia dla NPD, choć - jak sami przyznają - nie jest to zadanie łatwe. Tereny sąsiadujące z Pomorzem Zachodnim to głównie obszary wiejskie, słabo zaludnione. Trudno więc skrzyknąć ludzi do większej akcji, a i bieżąca działalność nastręcza trudności. Środowiska skrajnie prawicowe są lepiej zorganizowane i jeśli nawet w ich akcjach nie bierze udziału wiele osób, to ich wystąpienia robią wystarczająco dużo hałasu, by zwrócić na siebie uwagę. Nie znaczy to, że swoich sukcesów nie mają przeciwnicy neonazistów. Spektakularnym osiągnięciem było stworzenie trzy lata temu ludzkiego łańcucha. Około dwóch tysięcy osób wyszło na ulicę, by zaprotestować przeciwko największemu w Niemczech zjazdowi zwolenników NPD. Akcja została zauważona przez niemieckie media ogólnokrajowe, dla skrajnej prawicy był to zaś sygnał, że ludzie potrafią się przeciw niej zjednoczyć.

Na co dzień działacze ruchu antynazistowskiego nie tylko monitorują działalność ugrupowań ekstremistycznych, ale też pomagają uchodźcom, którzy już są w regionie. Pokazują, że Kurdowie czy Arabowie nie są tacy straszni, jak ich skrajna prawica maluje.

Mała Polska w Niemczech

Działalność NPD na terenach przygranicznych od czasu do czasu daje się we znaki Polakom. W ostatnich latach przybyło bowiem rodaków, którzy jako miejsce zamieszkania wybrali Niemcy.

- Mieszkania w byłym NRD są tanie i w dużym wyborze - tłumaczy Andrzej Kotula. - Szczecinianom wygodnie jest mieszkać w Niemczech i dojeżdżać do pracy w Polsce, ale nie brakuje też osób, które inwestują na miejscu.

Bywa, że w borykającym się z problemem bezrobocia regionie to właśnie Polacy dają pracę Niemcom, aczkolwiek trzeba przyznać, że nie wszyscy Niemcy są zadowoleni z napływu osadników.

Objawy niezadowolenia próbuje wykorzystać chociażby NPD, które kilka lat temu wypuściło plakaty z hasłem „Zatrzymać polską inwazję”. Pojawiły się one m.in. w Löcknitz, miasteczku położonym kilkanaście kilometrów od granicy, które stało się jednym głównych ośrodków polskiego osadnictwa i siedzibą Gimnazjum Polsko-Niemieckiego.

Na razie akcje w rodzaju tej plakatowej nie mają większego znaczenia. Kontakty polsko-niemieckie na pograniczu kwitną. Można wręcz powiedzieć, że hasło „jak świat światem nie będzie Niemiec Polakowi bratem” odeszło do lamusa. Teraz właściwsza jest parafraza: „Polak, Niemiec dwa bratanki”. To wzajemne życzliwe zainteresowanie uwidacznia się chociażby przy okazji takich przedsięwzięć jak kolokwia rosowsko-żabnickie (nazwa pochodzi miejscowości Rosow w Niemczech i Żabnica w Polsce). To dialog społeczności żyjących po obu stronach granicy, dzięki któremu kontakty między zwaśnionymi niegdyś narodami są coraz lepsze. W kolokwiach biorą udział duchowni różnych wyznań, ludzie kultury i nauki, także uczniowie. Spotykając się, nie tylko poznają się wzajemnie, ale też (dotyczy to Polaków) próbują odpowiedzieć sobie na pytania - kim jesteśmy, jakie jest nasze miejsce na tzw. Ziemiach Zachodnich i jaka jest nasza odpowiedzialność za dziedzictwo poprzednich pokoleń. Takie dylematy mają na przykład mieszkańcy Szczecina.

- Siedemdziesiąt lat po wojnie tożsamość szczecinian wciąż jeszcze się kształtuje - przyznaje Agata Rokicka, dziennikarka Radia Szczecin. - Ludzie dyskutują, zastanawiają się, do jakich wydarzeń i bohaterów mają się odwoływać. Ten ferment intelektualny jest bardzo interesujący. Mieszkańcy regionów, w których ludność jest zasiedziała, jak choćby Wielkopolski, trochę nam zazdroszczą tej nieustannej debaty. Mówią nawet, że żałują, że u nich takich debat nie ma.

Andrzej Kotula wielokrotnie podejmował w tekstach problem tożsamości. I ma własne wyjaśnienie tej kwestii.

- Tożsamość szczecinian określa transgraniczność, przenikanie się światów polskiego i niemieckiego - tłumaczy. - I choćby z tego względu jest dla nas ważne, jak się rozwinie sytuacja w Niemczech. Bo cokolwiek się tam wydarzy, nie będzie bez wpływu na sytuację po polskiej stronie granicy.

Czarnym scenariuszem dla mieszkańców pogranicza byłoby przywrócenie stanu sprzed Schengen. Płoty, zasieki, kolejki tirów - nikt nie chce o tym słyszeć.

- Nie mam nic przeciwko kontrolom, bo chodzi o nasze bezpieczeństwo, gdyby jednak próbowano granicę zamykać, jak dawniej, będą protesty i w Polsce, i w Niemczech - ocenia Andrzej Kotula. - Za dużo w ostatnich latach osiągnęliśmy, żeby teraz to stracić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki