Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stan wojenny oczami zagranicznych dziennikarzy

Dorota Abramowicz
Zagraniczni dziennikarze na konferencji w stoczni
Zagraniczni dziennikarze na konferencji w stoczni Archiwum ze zbiorów ECS
Zagraniczni korespondenci musieli zmagać się nie tylko z niechęcią władz, ale szarą polską rzeczywistością

Pukali do drzwi Wałęsy i Gwiazdy. Czytali miedzy wierszami przemówienia Fiszbacha, Kani i Jaruzelskiego.Uciekali przez płoty, dostawali pałami. Płakali od gazu łzawiącego. Rewidowani, deportowani, biegający za tematem na pierwszą stronę. Krzywiący się na mięso z królika, oferowane w polskich restauracjach i organizujący zbiórkę darów i pieniędzy dla Polski. Zagraniczni dziennikarze, którzy masowo ruszyli do Gdańska w sierpniu 1980 r., a potem pisali o stanie wojennym i trudnych latach 80. 


Czytaj także: Obozy pracy dla żołnierzy - zamiast internowania
- To dzięki nim utrwalił się w świadomości społecznej świata obraz Polski solidarnej, kraju ludzi wykształconych, którzy nie bali się mówić prawdy i walczyć o wolność - mówi Zdzisław Andrzej Fic, w latach osiemdziesiątych tłumacz zagranicznych dziennikarzy w Gdańsku. - Polska przez wiele miesięcy była na pierwszych stronach gazet.Takiej wspaniałej reklamy jak wtedy nie mieliśmy od bardzo dawna. Chyba nawet do dziś jej nie mamy....
Zdzisław Andrzej Fic został tłumaczem przez przypadek. 20 sierpnia 1980 r. młody pracownik Centrali Handlu Zagranicznego Węglokoks w Gdańsku prosto z nocnego dyżuru ruszył pod bramę gdańskiej stoczni. Usłyszał komunikat, że strajkujący potrzebują tłumaczy. Znał bardzo dobrze język angielski, a wcześniej - pracując jako student na zmywaku w Finlandii - oswoił się z fińskim. Zgłosił się bez wahania.


Przez następne dni tłumaczył rozmowy ze strajkującymi. - Zagraniczni dziennikarze tłumnie ściągali do stoczni - wspomina. - Pewnego dnia wraz z kolegą ze Stoczni Remontowej wpuszczaliśmy ich do sali BHP. Kolega trzymał listę, na której znalazło się około 400 nazwisk. Dziś szukam tej listy, z nadzieją że ocalała. Mam zdjęcie kolegi, ale nazwiska niestety nie zapamiętałem...



Co robią w stoczni? Statki!

Po zakończeniu strajków Fic wrócił do pracy w Węglokoksie, gdzie zakładał "Solidarność" i później nią kierował. Jednak praca tłumacza go wciągnęła... 
- W siedzibie "Solidarności" przy ul. Grunwaldzkiej we Wrzeszczu był pokoik, w którym siedzieli tłumacze - opowiada Fic. - Wśród nich gość tłumaczki angielskiego i francuskiego Marii K., niejaki M. z Interpressu. Interpress to była państwowa agencja do obsługi zagranicznej prasy, wszyscy więc wiedzieliśmy, że M. pracuje dla SB. Potem okazało się, że relacje ze spotkań pisała także pani K.


Władza interesowała się zagranicznymi dziennikarzami, ale - na szczęście - odpuściła niektórym tłumaczom. Fic nie przypomina sobie, by szczególnie za nim chodzono. Ostatnio potwierdził to Bogdan Borusewicz, który przekazał Ficowi, że nie znaleziono na niego donosów.
Tłumacz z Gdańska uczestniczył m.in. w wyjeździe ekipy Lecha Wałęsy do Warszawy jesienią 1980 r. w związku z rejestracją NSZZ Solidarność. - Konferencja prasowa odbyła się w siedzibie Interpressu - wspomina. - Wałęsa podbił salę. 
Do Gdańska zjeżdżały gwiazdy dziennikarskie, które próbowały zrozumieć, co dzieje się w naszym kraju. Na dworcu w Oliwie, z tłumaczem - cieniem z tyłu, Karol Modzelewski wyjaśniał Leslie Collittowi z "Washington Post" zawiłości naszej historii.

Mark Frankland z moskiewskiego oddziału "Observera", późniejszy autor książki o rewolucji w Europie Wschodniej ("The Patriots Revolution: How Eastern Europe Toppled Communism and Won Its Freedom"), prosił o tłumaczenie - słowo po słowie - relacji z plenum KW PZPR, zamieszczonej w "Dzienniku Bałtyckim". - Frankland przypominał Jamesa Bonda - opowiada Fic. - Przystojny, błyskotliwy, umiejący czytać partyjne komunikaty miedzy wierszami. Okazało się później, że rzeczywiście był on szkolony przez wywiad brytyjski.
W 1981 r. Fic tłumaczył już mniej. Praca, działalność związkowa, obowiązki rodzinne (tuż po strajkach na świat przyszedł jego pierworodny syn, Paweł) sprawiły, że ograniczył współpracę do ekip dziennikarzy skandynawskich. Zaprzyjaźnił się z Larsem Perssonem. Ten 55-latek był zastępcą redaktora naczelnego największego dziennika szwedzkiego "Expressen". Kiedy usłyszał o gdańskich strajkach, zrezygnował ze stanowiska i poprosił, by wysłano go jako korespondenta do Polski.


Podskórnie wszyscy czuli, że prędzej lub później zakończy się festiwal "Solidarności". Plotki pojawiały się i znikały, ekipy czekały w napięciu...
- Czy wiesz, co robią w stoczni? - zadzwonił pewnego dnia Fic do przebywającego w Warszawie Perssona.
- Co?! - krzyknął w słuchawkę Szwed, zrywając się z krzesła.
- Statki...
Jednak niedługo później żarty się skończyły.




Jak Lars przespał stan wojenny


Lars Persson prawdopodobnie jako pierwszy zagraniczny dziennikarz dowiedział się o stanie wojennym. I, niestety, przespał tę wiadomość.
Tamtej nocy, z 12 na 13 grudnia 1981 r., Fic miał dyżur w pracy. Jak zwykle musiał skontaktować się z pracownikami kolei i portu, by zebrać informacje o ładunkach węgla. Od nich dowiedział się o ruchach pojazdów wojskowych.
- Wyrwałem się z biura do stoczni na obrady Komisji Krajowej, gdzie potwierdziły się pogłoski - wspomina Fic. - Wróciłem do firmy, znalazłem klucze od centrali telefonicznej, którym posługiwały się sprzątaczki. Nielegalnie uruchomiłem zakładowy telefaks i przekazałem relację Perssonowi. Podziękował, ale uznał, że nie będzie nikogo informować, bo w nocy redaktorzy spali i redakcja "Expressen" była pusta. Sam też poszedł spać. Rano chciał zadzwonić do Sztokholmu, ale telefony w całej Polsce już nie działały.


Zagraniczni dziennikarze wrócili do Gdańska wkrótce po wprowadzeniu stanu wojennego. Relacjonowali protesty, do których dochodziło w każdą "miesięcznicę" 13 grudnia. - Byli szczególnie narażeni na ataki milicjantów, którzy chcieli wyeliminować niewygodnych świadków - opowiada tłumacz. - Nie mogli zrozumieć, że czysto pokojowe demonstracje są tak brutalnie atakowane, pałkami, wodą z polewaczek i groźbą aresztu. Sami też na tym nieraz ucierpieli. Byli w trudniejszej sytuacji, niż my - nie wiedzieli, gdzie i jak uciekać, a po złapaniu byli wydalani z Polski. Dlatego też instruowałem swoich podopiecznych, by przebierali się w gorsze ubrania, chowali aparaty fotograficzne... Na szczęście żadnemu z "moich" dziennikarzy nic się nie stało.


Persson relacjonował m.in. atak na patriotyczny pochód gdańszczan 3 maja 1982 r., zaatakowany przez ZOMO na ul. Rajskiej. Zomowcy oślepili tłum reflektorami przeciwlotniczymi i ruszyli na ludzi z pałkami. Znający teren Fic wyciągnął z tłumu chorego na serce Larsa, pobiegli na zaplecze Domu Technika. To ich uratowało. Przedostali się do hotelu Heweliusz, gdzie Persson zawsze po przyjeździe do Gdańska był zakwaterowany - pewnie ze względu na założony podsłuch - w tym samym pokoju numer 618.
- Po krótkim odpoczynku kolejką wyruszyliśmy do Wrzeszcza - opowiada tłumacz. - Tunel dworcowy był pełen gazu i starszy Szwed zaczął się dusić. Wyciągnąłem go stamtąd... 
Podczas protestów, które wybuchły jesienią 1982 r. po oficjalnym rozwiązaniu "Solidarności", samochód z korespondentem "Expressen" został ostrzelany rakietami sygnalizacyjnymi z jednego z transporterów opancerzonych. Tłumaczowi udało się dowieźć Szweda do swojego domu przy ul. Długie Ogrody. Z okien obserwowali walki uliczne, w których protestujący używali koktaili Mołotowa. Wieczorem Lars wyruszył do Warszawy, by przekazać relację. Wynajętą, rozpadającą się taksówką przedzierał się tuż obok podpalonej przez milicjantów stacji benzynowej przy ul. Elbląskiej.
Po tamtych wydarzeniach poprosił, by redakcja zafundowała mu szybę pancerną do jego mercedesa. Szyby do wyjazdu z Polski nie dostał.




Królik i mdłości

To dzięki Perssonowi i Ficowi w pierwszą rocznicę ogłoszenia stanu wojennego na pierwszych stronach szwedzkich dzienników ukazały się wstrząsające zdjęcia anonimowych - wówczas - polskich fotoreporterów. Zdjęcia wykonane pod kopalnią "Wujek", pokazujące ludzi walczących z milicją na warszawskich i gdańskich ulicach, pod stocznią. Przekazał je tłumaczowi nieżyjacy już, świetny gdański fotoreporter Zbyszek Trybek.
- Spotkaliśmy go 1 maja 1982 r., gdy fotografował demonstację - wspomina Fic. - Nie miał szans opublikować tych zdjęć. Spytałem, czy mógłby zebrać dokumentację od kolegów. Zgodził się, przekazał mi klisze podczas spotkania przy Złotej Bramie. Zawiozłem je moim maluchem do Warszawy.
Po publikacji zdjęć redakcje związanej z "Expressen" gazety "Dagens Nyheter" i duńskiej "Polityken" zadecydowały o przekazaniu na ręce Wałęsy 50 tys. koron szwedzkich nagrody dla polskiej opozycji. Ruszyła też zbiórka darów dla Polski, organizowana m.in. w szwedzkich szkołach.


Wałęsa po powrocie z internowania był szczególnie łakomym kąskiem dla zagranicznych korespondentów. - Specjalnie na wywiad do Gdańska przyjechała Victoria Pope z "Wall Street Journal" (dziś wicenaczelna "National Geographic") - opowiada Zdzisław Andrzej Fic. - Złapałem Wałęsę, wychodzącego ze stoczni, przekonałem go, że tę gazetę czytał sam Ronald Reagan. Zaprosił nas do siebie. Pope, zresztą jak wielu innych korespondentów, była zafascynowana panią Danutą. Kiedy mąż mówił o wielkiej polityce, ona - nie zwracając uwagi na gości - zajmowała się dziećmi, zmywała sterty naczyń. Prostota i naturalność pani Danuty robiły na dziennikarzach duże wrażenie. A potem zawiozłem Pope do Andrzeja Gwiazdy, który przedstawił naprawdę głęboką analizę sytuacji politycznej.


Oprócz poważnych debat, wizyt na plebanii u ks. prałata Jankowskiego i relacjonowania niebezpiecznych walk ulicznych, przyzwyczajeni do pełnych półek w sklepach korespondenci musieli zmierzyć się także z szarą polską rzeczywistością. Nie mieli kartek na żywność, a za dewizy mogli kupić w Pewexach przede wszystkim alkohol i słodycze. Niektórzy radzili sobie lepiej, inni gorzej. Najbardziej zagubieni bywali Japończycy, dla których Polska była pełną egzotyką.
 - Obowiązkiem tłumacza było nie tylko objaśnienie świata, wyciągniecie dziennikarza z opresji, ale także nakarmienie go - opowiada Fic. - W restauracjach jedynym mięsnym daniem bywało mięso z królika. Na widok tego dania cudzoziemcy dostawali mdłości.... Woziłem moich korespondentów do Przejazdowa, gdzie w "Złotej Podkowie" można było normalnie zjeść.
Po wyborach w 1989 r. Polska coraz rzadziej trafiała już na okładki. Dziennikarze ruszyli tam, gdzie było gorąco - do Rumunii, byłej Jugosławii, Iraku, Afganistanu...
Kiedy w 1999 r. Zdzisław Andrzej Fic z młodszym synem Tadeuszem odwiedził już całkiem prywatnie w Karlskoronie Larsa, ten wziął na bok chłopca. - Wiesz, że twój tata uratował mi życie? - spytał.


Perssonn zmarł w 2000 roku. Przed kilkoma miesiącami Fic zgłosił jego kandydaturę do pośmiertnego wyróżnienia Medalem Wdzięczności, przyznawanym obcokrajowcom przez Europejskie Centrum Solidarności.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki