18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sprawa wałęsających się po Gniewinie psów obnaża słabość przepisów

Tomasz Słomczyński
W Gniewinie grupa zdziczałych, wałęsających się psów od jakiegoś czasu zagryza zwierzęta w okolicznych gospodarstwach. Nikt nie ma wątpliwości, że gdyby człowiek rozszarpał zębami kilkanaście zwierząt, poszedłby siedzieć za "szczególne okrucieństwo". Jednak zrobiły to psy, które wciąż biegają sobie po lesie. I jak na razie omijają gminnych strażników i ich pułapki - pisze Tomasz Słomczyński.

Trzej pijani okrutnicy przywiązali do samochodu psa. Ciągnęli go za samochodem. Urwali mu w ten sposób głowę. Działo się to w grudniu 2010 roku, w Lipnicy Małej w województwie małopolskim, na oczach sąsiadów, którzy się jednak bali stanąć w obronie katowanego zwierzęcia. Sprawcy znani byli we wsi z okrucieństwa i skłonności do zemsty. W takiej sytuacji lepiej się nie mieszać.

Informację pierwsza podała ogólnopolska stacja telewizyjna, podchwyciły ją media w całym kraju. Apel o adekwatne ukaranie trzech mężczyzn podpisało 100 tys. internautów. Obrońcy praw zwierząt gwałtownie żądali surowej kary.

W styczniu 2011 roku zapadł wyrok: Sąd Rejonowy w Nowym Targu skazał na karę 10 miesięcy więzienia trzech mężczyzn. Kierowca dostał dodatkowo cztery miesiące z jazdę pod wpływem alkoholu. Dwóch z nich przyznało się do winy i żałowali popełnionego czynu, trzeci - właściciel psa, twierdził, że nic nie pamięta, gdyż był pijany - relacjonowały media.

Na przełomie 2010 i 2011 roku temat był gorący. Posłowie wzięli się do pracy. Pół roku później powstał projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt. Czytamy w nim: "Nowe prawo o ochronie zwierząt ma przede wszystkim uniemożliwić uśmiercanie zwierząt bez niezbędnej konieczności, a także uregulować obowiązki samorządów w kwestii opieki nad zwierzętami bezdomnymi. (...) Konieczne stało się znowelizowanie ustawy w celu pełniejszego zapewnienia ochrony zwierząt w Polsce".

W projekcie tym padła też propozycja, żeby zaostrzyć sankcje karne - w przypadku zabicia zwierzęcia sprawcy ma grozić nie rok (jak dotychczas), ale dwa lata więzienia, w przypadku uśmiercenia ze szczególnym okrucieństwem - nie dwa (jak dotychczas), ale trzy lata więzienia.

Ustawodawca działa szybko, sprawnie i skutecznie, w październiku zmianę zatwierdza prezydent, 1 stycznia 2012 roku ustawa wchodzi w życie. Teraz zwyrodnialcy będą siedzieć w więzieniach dłużej.

Ale nikt się wtedy nie wsłuchiwał w głosy tych, którzy zwracali uwagę na to, że zmienionych przepisów jest znacznie więcej, że dotyczą nie tylko zwiększania kar za okrutne znęcanie się nad zwierzętami. Zresztą wokół tej ostatniej kwestii żadnych kontrowersji nie było. Były natomiast wokół innych spraw, np. odebrania myśliwym prawa odstrzeliwania wałęsających się po lesie psów.

- Ekolodzy z Warszawy myślą, że każde zwierzątko jest milusińskie - mówią ludzie mieszkający na wsi. I pewnie przesadzają, choć ma to jakiś sens. Bo teraz myśliwy, który spotyka w lesie wałęsającego się psa, nie może do niego strzelić. Musi go odłowić. Nawet jeśli ten pies zabił sarnę lub robi to regularnie. Myśliwy taki ma więc zawiesić sztucer na ramieniu i ruszyć w te pędy za czworonogiem.

Ironia powyższa zapewne wzbudzi oburzenie wśród obrońców praw zwierząt. Podniosą oni kwestię, że dotychczas myśliwi strzelali do Bogu ducha winnych psów jak do przysłowiowych kaczek. I to prawda, nie przeczę, zdarzało się, zresztą sami myśliwi biją się tu w piersi. Ale nakazanie myśliwemu odłowienia psa jest tyleż warte co nakazanie mu przeprowadzenia na miejscu resocjalizacji agresywnego zwierzaka. Pozbawione jest szans powodzenia.

- Zaraz, zaraz! Nie masz racji - zagrzmią obrońcy praw zwierząt. Wszak nowa ustawa mówi, że można zabijać zwierzęta, jeśli zagrażają życiu i zdrowiu innych zwierząt albo ludzi. Jest to napisane, czarno na białym!

Ano jest. Tylko że niewiele z tego zapisu wynika. Bo niby wolno, ale pod jednym warunkiem: tylko wtedy gdy nie ma innej możliwości. A jeśli chodzi o agresywne psy, taka możliwość zawsze będzie istnieć - przynajmniej teoretyczna - bo przecież zawsze będzie można próbować je odłowić.

Ale nie wiadomo, kto i w jaki sposób miałby zadecydować o tym, że w jakimś konkretnym przypadku innych możliwości już nie ma.

Łapanie bezdomnych psów to zadanie gminy. Ma ona odławiać je i kierować do schronisk (których jest w bród i stoją pustkami?). Każda gmina ma napisać specjalny program, w którym określi sposoby działania w tym zakresie. Wyobraźmy więc sobie wieś, po której biegają kundle. Takie małe, zwyczajne kundelki. Czyje są? Wiedzą to, być może, miejscowi. Może są po prostu "tutejsze".

Gdyby się trzymać przepisów ustawy, gmina powinna zlecić ich odłowienie, jeśli biegają nie po swoim podwórku. Powinna zapłacić za to wyspecjalizowanej firmie. I sfinansować ich pobyt w schronisku. Na pewno będzie im tam lepiej...

Problem może się wydawać marginalny. Do czasu, kiedy pojedzie się do wsi, wokół której grasują psy zabijające zwierzęta gospodarskie. Spotkać tam można przestraszonych ludzi, którzy opowiadają o cierpieniu owiec, krów, egzotycznych mieszkańców miejscowego minizoo. O takim przypadku piszemy dziś w "Rejsach".

I nikt nie ma wątpliwości, że gdyby człowiek rozszarpał zębami kilkanaście zwierząt, poszedłby siedzieć za "szczególne okrucieństwo" (do trzech lat więzienia). Jednak zrobiły to psy, które wciąż biegają sobie po lesie. I jak na razie omijają gminnych strażników i ich pułapki.

Możesz wiedzieć więcej! Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki