Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spóźniona akcja ratunkowa

Marek Błuś, Akademia Morska w Gdyni
Gdybyśmy 10 lat temu sprzedali polskie stocznie Norwegom, byłyby dziś rentowne - uważa Marek Błuś
Gdybyśmy 10 lat temu sprzedali polskie stocznie Norwegom, byłyby dziś rentowne - uważa Marek Błuś Grzegorz Mehring
W stoczniach na Dalekim Wschodzie powstaje 87 proc. światowej produkcji statków. W przypadku jednostek towarowych współczynnik ten wynosi ponad 92 proc.

Na początku lat 90. ubiegłego wieku polskie firmy rzuciły wyzwanie tej potędze w jej specjalnościach i boksują się z nią do dzisiaj. Wynik może być tylko jeden - nokaut z obrażeniami.

Pytanie brzmi, czy możliwy był wybór jednej ze strategii ratowania przemysłu okrętowego wypróbowanych w innych krajach europejskich i czy dzisiaj strategie te mają jeszcze jakąś wartość?
Pierwszy pomysł to zejść z ringu do niszy i budować wyrafinowane statki, których nie robią w Azji, na przykład wycieczkowce (Finlandia, Francja, Włochy) albo jednostki obsługujące morskie pola naftowe (Norwegia).

Drugi to walczyć ze Wschodem, inwestując w technologie i usprawniając wszystko, co się da w celu obniżenia kosztów do koreańskiego poziomu (Dania, była NRD).

W obu przypadkach stoczniom potrzebne jest otoczenie, którego w Polsce brakowało z oczywistych powodów - wycieczkowce buduje grono kooperantów od dawna wyspecjalizowanych w zaspokajaniu potrzeb społeczeństwa konsumpcyjnego, natomiast wyścig technologii wymaga kapitału na inwestycje.

Przypomnijmy, że szukaliśmy jednak własnej strategii odejścia od najprostszej produkcji, jaką są statki złożone głównie z powietrza opakowanego w blachę (według ustaleń OECD kontenerowce i samochodowce są najmniej pracochłonnymi konstrukcjami). W 1998 roku Stocznia Szczecińska SA podjęła się budowy chemikaliowców, a więc jednostek absolutnie najtrudniejszych (według OECD pracochłonność o 58 proc. wyższa niż dla wycieczkowców i aż o 400 proc. niż dla samochodowców).
Skończyło się to bankructwem firmy i ujawniło nieodwracalnie złą kondycję naszych stoczni produkcyjnych.

Tymczasem zajęci sporami: "kto winien", nie zauważyliśmy, że europejskie strategie stoczniowe straciły swoją skuteczność. Przewaga konkurencyjna i siła światowego lidera branży - Republiki Korei - stale rośnie, więc duńskie i eksenerdowskie stocznie budujące kontenerowce stały się deficytowe już w pierwszej połowie tego dziesięciolecia, a grupa bardziej wyspecjalizowanych - w ubiegłym roku.

Akcjonariusze większości nierentownych zakładów znaleźli nabywcę swoich walorów w postaci koreańskiego koncernu STX Shipbuilding, który w sierpniu tego roku stał się właścicielem Aker Yards, czyli między innymi sześciu stoczni norweskich, trzech fińskich, dwóch francuskich i dwóch rumuńskich.
W ten sposób Koreańczycy rozszerzyli asortyment produkcji o główne "europejskie specjalności" bez walki o rynek, wdrażania prototypów i podobnych zabiegów, które w ich przypadku są coraz bardziej kosztowne, bo koreański stoczniowiec zarabia już więcej niż jego europejski kolega.

STX realizuje typową strategię firm globalnych - zdobył wyspecjalizowane centra produkcyjne poza granicami kraju, a teraz będzie przenosił do nich koreańskie zdobycze podnoszące jakość czynników produkcji. Nowy właściciel planuje, że niebawem jego europejskie zakłady będą przynosiły tyle samo przychodu co koreańskie (po 40 proc.), a pozostałe 20 proc. będzie powstawało w nowo zbudowanej stoczni w Chinach.

Koreańczycy nie zainteresowali się jednak stoczniami Akera wyspecjalizowanymi w kontenerowcach (mają własne), więc 70 proc. udziałów w zakładach zlokalizowanych we wschodnioniemieckich portach Rostock i Wismar nabył rosyjski fundusz inwestycyjny FLC West.

Ułatwia to zrozumienie braku oferentów na polskie stocznie, które mają podobny profil produkcji jak niemieckie nabytki FLC, ale są zacofane technologicznie, organizacyjnie i w dziedzinie kultury pracy. Dość powiedzieć, że koreański stoczniowiec wytwarza rocznie produkt wartości około 350 tys. euro, zachodnioeuropejski - 200 tys., a polski tylko 50 tys. euro.

Ponadto w Korei każdy pracownik, niezależnie od stanowiska, musi złożyć co najmniej raz w miesiącu wniosek racjonalizatorski (rekordzista osiągnął 1100 w ciągu roku) - a w Polsce robotnik z inicjatywą jest traktowany jak wrzód na zdrowym ciele zadowolonego z siebie kolektywu.

Szansa sprzedania naszych stoczni poważnemu, norweskiemu kapitałowi stoczniowemu zdarzyła się tylko raz, w latach 90. Cokolwiek stałoby się później, każdy z dużych zakładów miałby teraz wartość ponad 50 mln. euro, pozytywnie oddziaływał na biznesowe otoczenie i nie eksportował dochodu narodowego do bogatszych krajów.

Finlandia, która miała te same problemy co my z powodu zniknięcia rynku ZSRR, wykorzystała tę szansę. Jej stocznie będą teraz częścią STX Europe, ale wydaje się, że Finowie się tym nie martwią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki