Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spirala nienawiści jest nakręcona. "Bomba zbudowana z nienawiści jest tak samo groźna jak materiały wybuchowe" mówi Piotr Niemczyk

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
- Mowa nienawiści zaczęła być wykorzystywana przez polityków głównego nurtu - mówi Piotr Niemczyk
- Mowa nienawiści zaczęła być wykorzystywana przez polityków głównego nurtu - mówi Piotr Niemczyk Szymon Szewczyk
Bomba zbudowana z nienawiści jest tak samo groźna jak materiały wybuchowe. Jej ofiarą jest zamordowany prezydent Gdańska - mówi Piotr Niemczyk, były pracownik Urzędu Ochrony Państwa, analityk służb specjalnych. Swoją książkę „Pogarda” dedykuje m.in. właśnie Pawłowi Adamowiczowi.

Czy Paweł Adamowicz jest ofiarą pogardy?
Trudno o bardziej oczywistą ofiarę mowy nienawiści i pogardy. Paweł Adamowicz jest ewidentnie ofiarą bardzo głębokiego, wynikającego z zaburzenia, uprzedzenia politycznego. Podejrzany o zabójstwo prezydenta Gdańska wykrzykiwał, że był torturowany przez określoną opcję polityczną, że był niesłusznie skazany, zatem cała ta sprawa miała oczywisty kontekst.

Myślę, że Paweł Adamowicz był szczególnie niepopularny w środowisku tzw. narodowców. Z tego co słyszałem, podejrzany Stefan W. miał z takimi grupami kontakty, być może był przez nie w jakiś sposób z indoktrynowany. Paweł Adamowicz był symbolem otwartości na skalę całego, naszego kraju. Do pewnej wizji świata, z którą utożsamiał się jego zabójca, zupełnie nie pasował. Chyba każdemu trudno jest zrozumieć, dlaczego można chcieć zrobić krzywdę komuś, kto ma inne poglądy, kto właściwie tylko słowami narusza światopogląd swojego adwersarza. Dlaczego trzeba odebrać mu prawo do życia, prawo do bycia człowiekiem. Do tego potrzebna jest pogarda. To jest czynnik, który przeważa w podjęciu decyzji o akcie agresji.

Nie mam żadnych wątpliwości, że atak na prezydenta Adamowicza był zamachem terrorystycznym. Dziś spekuluje się, że nie że był to atak polityczny, lecz atak człowieka chorego psychicznie. Kilka dni temu w Londynie nożownik zabił dwie osoby. Nikt nie ma wątpliwości, że był terrorystą. On musiał pogardzać ludźmi, którzy mieli inne od niego poglądy, reprezentowali wartości, których nienawidził, nie tolerował.

Pisze pan, że między podejrzanym o zabójstwo Pawła Adamowicza Stefanem W., a islamskimi terrorystami jest bardzo wiele podobieństw.
Od islamskich terrorystów Stefana W. różni tylko to, że nie jest muzułmaninem. Pomiędzy 2015 r. a 2017 r. we Francji i Belgii doszło do kilkudziesięciu różnych form zamachów terrorystycznych. Ich sprawcy byli niezwykle podobni do Stefana W. To byli ludzie, którzy odsiadywali wyroki za przestępstwa pospolite, kradzieże, rozboje, dilerkę narkotyków (przypomnę, że Stefan W. odpowiadał za napady na banki, które klasyfikuje się jako terror kryminalny). Ci drobni przestępcy z Francji i Belgii w więzieniu przechodzili na radykalny islam. Myślę, że podobny proces przeszedł podejrzany o zabójstwo prezydenta Adamowicza, tylko jego fanatyzm wziął się nie z islamu a z innego rodzaju uprzedzeń. Czym jednak akt agresji wobec Pawła Adamowicza różnił się od ataku na kościół we Francji, w którym młody mężczyzna arabskiego pochodzenia uderzył nożem księdza i jedną w wiernych?

Drugą z osób, której dedykuje pan książkę jest Piotr Szczęsny który w 2017 r. dokonał samospalenia.
To był akt protestu przeciwko zmianom społecznym, które rząd Prawa i Sprawiedliwości symbolizuje. To nie jest przypadek, że Pawła Adamowicza i Piotra Szczęsnego zestawiłem. Uważam, że są ofiarami tej samej spirali przemocy. Osoby, które są mniej odporne na język nienawiści, albo same stają się mordercami, albo ich frustracja obraca przeciwko się nim. To właśnie przypadek Piotra Szczęsnego - był zbyt wrażliwy, by znosić to, co otoczenie mu proponuje. Taka frustracja jest w Polsce obecna, ona powoduje, że w naszym kraju wzrosła liczba prób samobójczych. Jest to zjawisko obserwowane zwłaszcza wśród młodych ludzi. Większość z tych prób jest nieudana, jest to swego rodzaju potrzeba manifestacji, że się na coś nie zgadzamy. Z drugiej strony w wąskiej grupie najbardziej drastycznych samobójstw, liczba samopodpaleń wzrosła tak bardzo, że policja musiała w 2016 roku wprowadzić dla nich nową pozycję w statystyce. Piotr Szczęsny, niestety, znajduje naśladowców.


Nie uważa Pan, że upamiętnienie Pawła Adamowicza i Piotra Szczęsnego definiuje pana politycznie? Wyraźnie po stronie sprzeciwiającej się obecnej partii rządzącej?

Za jedną z ofiar mowy nienawiści i agresji w Polsce uważam Marka Rosiaka, pracownika biura poselskiego PiS w Łodzi. Nie mam żadnych wątpliwości, że sprawca tego zabójstwa, taksówkarz z Częstochowy, też był terrorystą. Opisuję w książce tę sprawę, a także sprawę Jolanty Brzeskiej, która postawiła się mafii i zapłaciła za to życiem. Piotra Szczęsnego i Pawła Adamowicza dlatego dałem na okładkę, że były to dla mnie najbardziej spektakularne skutki mowy nienawiści, gdzie wchodziła w grę kwestia światopoglądowa. W przypadku zabójcy Marka Rosiaka nie było to takie oczywiste, bo on nienawidził całej klasy politycznej i szukał generalnie polityka, którego mógłby zabić. W książce chciałem pokazać jak agresja, przemoc przenosi się ze środowisk dyskryminujących na dyskryminowanych a potem na przypadkowe ofiary. Na końcu tego łańcucha są też przemoc wobec zwierząt i przemoc domowa.

Kobiety, zwierzęta i dzieci nie są z reguły w Polsce dyskryminowane. Jeśli jednak ktoś przesiąknie językiem nienawiści może dojść do wniosku, że skoro możliwa jest dyskryminacja pewnych środowisk, to dlaczego podobnych mechanizmów nie przenieść na własną rodzinę, skoro dziadek, babcia żona, dzieci czy jakiś niepełnosprawny, go denerwują. Statystyki przestępstw z artykułu 207 Kodeksu Karnego w ostatnich latach znacznie wzrosły. Przemoc w rodzinie nie jest oczywiście normą w Polsce, niemniej jest jej tak dużo, że jest to zjawisko niepokojące.

Napisał pan także, że pogarda to bomba zbudowana nie z semteksu ani C4 czyli materiałów wybuchowych, ale z nienawiści, która jednak również będzie krzywdzić, będzie zabijać. Czy możemy w jakiś sposób rozbroić tę bombę?
Prawdziwą receptą na pogardę i mowę nienawiści jest społeczeństwo obywatelskie, które jest w stanie zaabsorbować agresję, być może ją rozładować, wymyślić i wprowadzić programy prewencyjne. W Polsce może jeszcze tej bomby nienawiści nie doświadczamy, choć jeśli ktoś jeździ w naszym kraju komunikacją publiczną to na pewno zetknął się przypadkami, że gdy do autobusu wsiadał obcokrajowiec o śniadej karnacji, określany często jako „ciapaty” to witały go co najmniej wrogie spojrzenia. Apogeum przemocy mamy za to w Wielkiej Brytanii, mniej więcej od czasu kampanii referendalnej w sprawie brexitu, w której używano bardzo ksenofobicznego języka. Tam poziom agresji wzrósł radykalnie. Brytyjskie statystyki odnotowują rocznie 100 tysięcy przestępstw z nienawiści, a z użyciem przemocy ponad milion. To więcej, niż w znacznie większych ludnościowo Stanach Zjednoczonych. To jest ten stopień ryzyka, do którego być może w Polsce zmierzamy. W roku 2015 Polska była jednym z najbezpieczniejszych państw na świecie, był to chyba w ogóle jeden z najbezpieczniejszych momentów w historii Polski, spoglądając na policyjne statystyki. To się nagle zmieniło. Liczba zabójstw wzrosła z 450 do prawie 600 rocznie. To naprawdę bardzo dużo. Rośnie liczba gwałtów, napadów, przy czym maleje liczba rozbojów. Możemy zatem wysnuć wniosek, że dochodzi do przemocy nie dlatego, że ktoś chce zabrać komuś portfel czy biżuterię, tylko dlatego, że ktoś kogoś wkurza, że starł się z nim w dyskusji lub że wygląda inaczej. To jest bardzo niedobra tendencja.

Czy źródłem niepokojących zjawisk jest polityka? W książce wymienia pan takie postaci jak Donald Trump, prezydent USA, przedstawicieli brytyjskich partii Nigel Farage’a i obecnego premiera Borisa Johnsona. W Polsce polityczny dyskurs jest w ostatnich latach bardzo zaogniony, jego język jest ostrzejszy niż jeszcze dekadę temu.
Mowa nienawiści była, jest i będzie, bo człowiek nie jest wolny od gniewu, skłonności do przemocy, pogardy, potrafi szukać sobie wrogów. Głównym problemem jest to, że mowa nienawiści trafiła do mediów, że zaczęli ją stosować w dyskursie politycy partii głównego nurtu. Donald Trump nazywał emigrantów z Meksyku gwałcicielami, Janusz Korwin-Mikke w Parlamencie Europejskim imigrantów nazywał „ludzkim śmieciem”, Jarosław Kaczyński ostrzegał, że imigranci przenoszą choroby i pasożyty. Całe mnóstwo polityków z migracją łączyło zwiększające się zagrożenie terrorystyczne, chociaż żadne dane o zamachach tego nie potwierdzają. W znakomitej większości sprawcami islamskich zamachów o podłożu religijnym byli nie imigranci, a mieszkańcy Europy w trzecim pokoleniu, francuscy Arabowie, którzy często arabskiego nie znali, nie mieli z islamem nic wspólnego. Wydaje mi się, że właśnie straszenie imigrantami było tym, co wywołało tę falę. Agresja, która miała być skierowana przeciwko komuś innemu, znalazła ujście w atakach na słabszych, na grupy, które były pod ręką, na których można było rozładować wściekłość i strach.

Przypadki, o których rozmawiamy wskazują na eskalację mowy nienawiści przedstawicieli prawej strony sceny politycznej. Czy ktoś kto jest chrześcijańskim demokratą, republikaninem, osobą o prawicowych poglądach, ma skłonności do terroryzmu do mowy nienawiści? Raczej nie.
Z całą pewnością nie. Ja w ogóle nie chciałbym takich podziałów, nie chciałbym definiować prawicy z tym zjawiskiem. Mowa nienawiści ma charakter uniwersalny. Dotyczy nas wszystkich. Ja sam nie jestem od niej wolny. Widzę mnóstwo jej przykładów u siebie. Zdarza mi się umieścić post w mediach społecznościowych, którego chwilę później się wstydzę, i który po prostu usuwam. Jeżeli jakaś opcja polityczna decyduje się na dzielenie społeczeństwa, na dyskryminację pewnej grupy, wywołuje taki właśnie efekt. To działa zresztą w obie strony.

Między 2014 a 2016 r. Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego zrobił badania, z których wynikało, że co dziesiąty ksiądz w parafiach był ofiarą agresywnej napaści. W Gdańsku mieliśmy przypadek przewrócenia pomnika księdza Jankowskiego. To też jest forma agresji w życiu publicznym, forma zachowania dyskryminacyjnego, nawet jeśli prałat Jankowski na pomnik nie zasłużył. Osobiście uważam, że tego pomnika w ogóle nie powinno być, ale może należało poczekać na działanie wg przewidzianych prawem procedur.

Pogrzeb Pawła Adamowicza w Bazylice Mariackiej w Gdańsku 19....

Stawia pan tezę, że w Polsce organa ścigania traktują przestępstwa wywołane mową nienawiści jako groźne, ale „tak trochę”.
Traktują je jak kukułcze jajo.

Szacuje się, że w Polsce zaledwie 6 proc. przestępstw z nienawiści jest zgłaszanych, z czego 5 proc. z nich jest objęta postępowaniami prowadzonymi przez organa ścigania. Z badań społecznych wynika, że zaledwie 2 proc. przestępstw związanych z agresją wobec osób LGBT jest zgłaszanych, choć akurat to problem państw w całej Europie (najwięcej zgłoszeń notuje się Skandynawii, na poziomie 18 proc.). Problemem może być tu model funkcjonowania policji, która jest w pewnym sensie, „systemowo” pozbawiona empatii.

Skutek jest taki, że człowiek, który został na ulicy obrażony, opluty, boi się, że na policji nie zostanie właściwie potraktowany. Mieliśmy jakiś czas temu wizytę reprezentacji OBWE, która wspólnie z biurem Rzecznika Praw Obywatelskich zbadała w Małopolsce liczbę przestępstw wobec Ukraińców. Wykazały one, że w ciągu dwóch lat doszło do 40 tys. takich incydentów - wykroczeń i przestępstw. Od bluzgów, opluwania, do bardzo brutalnych, drastycznych przestępstw, np. gwałtów ze szczególnym udręczeniem, gdzie ofierze zadawano ból ewidentnie z przyczyn narodowościowych. Na tych 40 tys. incydentów prokuratura wszczęła tylko 18 postępowań. Trudno o wyraźniejszy symptom, że takie przestępstwa są bagatelizowane.
O mowie nienawiści i jej konsekwencjach rozmawia pan z mieszkańcami całej Polski. Spotkał się pan także niedawno ze studentami Wyższej Szkoły Administracji i Biznesu w Gdyni.
Najważniejsze w mojej książce nie jest to, że mowa nienawiści obraca się przeciwko społecznym mniejszościom, bo to wszyscy wiedzą.

Natomiast nie zdajemy sobie sprawy, że możemy stać się przypadkową ofiarą mowy nienawiści. To są właśnie przypadki agresji domowej, ataki kibiców na niewinnych przechodniów, przemoc wobec zwierząt, wrogość wobec rowerzystów, co widać często w miastach w momentach szczytu.

W książce zamieszczam cytaty, określenia z internetu, ze stadionów i, niestety, także z sal konferencyjnych. One pokazują raka, który toczy nasz język, ten codzienny wypełniony wulgaryzmami. Sformułowanie typu „sp... ped...” nie jest trudno usłyszeć w tramwaju, autobusie, na ulicy. Agresja przenosi się przez media, przez kontakty towarzyskie, plotki, przez ogólną atmosferę. Myślę, że na taki skutek rządzący, którzy w pewien sposób mowę nienawiści tolerują, nie byli przygotowani. To jest konsekwencja, której bardzo nie chcieli.

Czy naprawdę Andrzej Milczanowski zaoferował panu robotę w Urzędzie Ochrony Państwa?
Tak, to była osobista propozycja Andrzeja Milczanowskiego. Działałem w podziemnej Solidarności, w Szczecinie zakładałem oddział serwisu informacyjnego "S". Trochę dałem Milczanowskiemu powód do takiej propozycji. Była taka jedna dyskusja z dziennikarzami, w której on uczestniczył, już jako wiceszef UOP. Wielu z nich pytało wówczas Andrzeja Milczanowskiego, dlaczego dawny działacz opozycji antykomunistycznej zgodził się pracować w policji politycznej. Oczywiście UOP nie był żadną policją polityczną, a ja mu po tym spotkaniu powiedziałem, że wg mnie jest to naturalne, że ktoś kto walczył o wolność, teraz pracuje w instytucji, która ma wolności bronić. On po paru dniach zadzwonił i powiedział, "skoro pan tak uważa, to może by pan do UOP przyszedł". Pamiętajmy, jakie to były czasy - początek lat 90 XX w. W Polsce stacjonowały wojska radzieckie, nikt nie wiedział jak zachowa się kilkanaście tysięcy dawnych funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa, zwolnionych po reformie. Na szczęście nic im do głowy głupiego nie przyszło, bo mielibyśmy trudne zadanie. Służba w UOP dla moich znajomych była ogromnym zaskoczeniem. Byłem właściwie anarchistą, działałem w ruchu przeciwstawiającym się przymusowej służby wojskowej, za co siedziałem nawet 7 miesięcy w więzieniu. W sumie do dziś mnie dziwi, jak taki człowiek jak ja, antysystemowy, stał się jego częścią. Ja zresztą z UOP odszedłem po pięciu latach, to nie jest długo jak na tę służbę, może właśnie dlatego, że trudno było mi się odnaleźć w hierarchii, strukturze.

Andrzej Milczanowski tolerował długie włosy i brodę?
Długie włosy i brodę zapuściłem, gdy już w UOP nie pracowałem. Gdy zaczynałem służbę nosiłem bardzo krótką fryzurę. Musiałem jednak trochę zmienić ubiór, odpiąć znaczki punkowych zespołów z kurtki. Milczanowski skarżył się nawet w "Polityce", że wolałby, żebym nosił garnitury. Ja je w końcu zacząłem wkładać. Służby w UOP się nie wstydzę, choć trochę mnie ona "uwiązała", bo dziś każdy chce bym komentował sprawy związane z bezpieczeństwem. Próbowałem wykonywać różne zawody, nie do końca mi się to udało, więc o tym bezpieczeństwie mówię. Średnio to lubię, bo ekspert ds. bezpieczeństwa właściwie nic nie znaczy - wolę tematy, w których mogę się wykazać jako analityk służb specjalnych.

POLECAMY w SERWISIE DZIENNIKBALTYCKI.PL:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki