Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sopot Film Festival: Trójmiejska premiera filmu dokumentalnego "Miłość"

Marcin Mindykowski
mat.prasowe
Dobra fama, roztaczana wokół dokumentu "Miłość" Filipa Dzierżawskiego - nagrodzonego już Grand Prix 53. Krakowskiego Festiwalu Filmowego, a w ubiegły piątek pokazanego na Sopot Film Festivalu - okazała się w pełni zasłużona. Film, przypominający historię jednej z najważniejszych grup lat 90., trójmiejskiej Miłości, łączy w sobie studium młodzieńczej, szczerej pasji do muzyki, bezkompromisowy portret przyjaźni, ale i tarć, z jakimi wiąże się funkcjonowanie w zespole, oraz gorzką refleksję o niedających się zasypać podziałach z przeszłości, które uniemożliwiają ponowne wejście do tej samej rzeki.

Miłość na dobre stanęła na nogi u progu lat 90., na bazie duetu - oddanych sobie do granic miłości właśnie - przyjaciół: spiritus movens grupy kontrabasisty "Tymona" Tymańskiego i saksofonisty Mikołaja Trzaski, do których dołączyli perkusista Jacek Olter (samorodny talent, obdarzony genialnym wyczuciem swingu), klasycznie wykształcony pianista Leszek Możdżer i drugi saksofonista Maciej Sikała.

Mimo że formacja posługiwała się jazzowym instrumentarium, już samozwańczo nadaną nazwą granego przez siebie gatunku - yassu - lokowała się w opozycji do głównego nurtu. Dwudziestoletni muzycy łamali klasyczne harmonie naleciałościami nowej fali, free-jazzu i muzyki improwizowanej, doprawiając całość punkową ekspresją. Choć grupa funkcjonowała w obiegu jazzowym (i mimo awangardowości swoich propozycji szybko została w nim doceniona - nagrodami na festiwalach, a przede wszystkim współpracą z legendarnym amerykańskim trębaczem Lesterem Bowie), działała na prawach zespołu rockowego. Nie tylko dlatego, że rock'n'rollowy etos kultywowała w życiu koncertowym i okołokoncertowym, ale także dlatego, że była zestawem silnych osobowości - a nie sidemanów. I, co najważniejsze, przyświecała jej żarliwa, buntownicza, bojowa chęć wywrócenia rzeczywistości do góry nogami, zmiany świata przy pomocy dźwięków. Historia Miłości ma też straceńczo-tragiczny rys - w 1996 roku objawiła się depresja maniakalno-prześladowcza Oltera, która zakończyła się w 2001 roku jego samobójczym skokiem z falowca.

Osią filmu Dzierżawskiego stało się pierwsze muzyczne spotkanie czwórki po 10 latach - w ramach przygotowań do występu reaktywowanej Miłości na mysłowickim Off Festivalu. Widzimy więc muzyków na sali prób, starających się wzniecić między sobą dawną muzyczną chemię, i wspominających swoją wspólną, bezkompromisową, młodzieńczą przygodę - a wszystko to przeplatane archiwalnymi materiałami z lat 90. i fabularyzowanymi rekonstrukcjami.

Czym wygrywa film Dzierżawskiego? Tym, że jest niecukierkowym, nieupudrowanym, miejscami brutalnym portretem czterech silnych, twórczych indywidualności - dawnych przyjaciół, wciąż sobie bliskich, a jednak obcych. To nie przesada, że dokument ma coś z szorstkiej aury, ale też terapeutycznej funkcji filmu "Some Kind of Monster", przenoszącego widza w sam środek kryzysu toczącego kiedyś Metallikę. Już od pierwszych chwil prób w gdańskiej sali czuć podskórne, bulgoczące pod pokrywą napięcie (zwłaszcza na linii Trzaska - Możdżer i Tymański). Jego genezę tłumaczą retrospekcje muzyków: przed laty Trzaska potraktował pojawienie się w Miłości Możdżera jako zagrożenie dla jego bliskiej relacji z Tymańskim. Obdarzony absolutnym słuchem pianista naciskał z kolei na wykluczenie z grupy odstającego technicznie Trzaski, który nad warsztat stawiał muzyczne nieokiełznanie, i zaangażowanie w jego miejsce profesjonalisty Sikały (i na jakiś czas dopiął swego). Rolę godzącego nurt punkowo-wolnościowy i ten zawodowy w zespole starał się pełnić Tymański.

Okazuje się, że po latach niewiele się zmieniło, a zasygnalizowane wtedy różnice osobowościowe i w podejściu do muzyki zaowocowały odmiennymi postawami artystycznymi, spotęgowanymi dziś także innym poziomem swobody finansowej, jaką mają muzycy. Trzaska powtarza, że chciałby grać tak, by każda kolejna nuta była niewiadomą, powodującą jego ciekawość - jak w życiu. Tymański nadal pozostaje w zespole samcem alfa. Najciekawszy jest chyba jednak portret Możdżera, który w filmie wydaje się zagubiony, znudzony wysokobudżetowymi projektami, tęskniący za kumpelskim graniem, powątpiewający w obrany przez siebie kierunek, może nawet wypalony...

Ich ścieżki musiały się rozejść, o czym najlepiej świadczy fiasko planowanej reaktywacji: na Off Festivalu pojawili się tylko Tymański i Możdżer. Sikała poinformował kolegów SMS-em, że nie zdoła wrócić na czas z zagranicy. Trzaska, wyznając kult muzyki "wypływającej z niego, naturalnej", twardo ocenił dzisiejszą działalność kolegów - zarówno gwiazdorsko-celebrycki status Możdżera, jak i kabotyńskie podejście do muzyki Tymańskiego - i odmówił udziału w koncercie. Bezcelowość przedsięwzięcia uzasadnił: "Byłem na tych próbach - w tej muzyce nie było chemii" (choć kto wie, czy to nie rodzaj odwetu za dawne upokorzenia doświadczone ze strony kolegów). Kwitując całą sytuację, Możdżer zapewnia Tymona tuż przed występem, że gra z nim po raz ostatni...

A jednak kiedyś stworzyli razem rzeczy wielkie. Jak? Chyba nie bez powodu pierwotnie tytuł dokumentu miał brzmieć: "Miłość - toksyczna równowaga"...

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki