Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć nurka sprzed 40 lat. Wypadek czy zabójstwo?

Dorota Abramowicz
Grzegorz Mehring/Archiwum
W tej sprawie - choć od śmierci gdyńskiego nurka minęło już prawie 40 lat - więcej jest pytań niż odpowiedzi. Jak zginął Kazimierz S.? Czy to mógł być tylko wypadek? A może komuś zależało na pozbyciu się niewygodnego świadka? I co z tym wszystkim mogli mieć wspólnego poszukiwacze podwodnych skarbów?

W latach powojennych nurkowie z Hydrobudowy byli elitą zawodu. Oczyszczali dno z wraków, wyciągali torpedy, budowali. Ryzykowali życie. Dzięki nim pracowały polskie porty. Nurek w kombinezonie, ogromnym hełmie i ciężkich butach wyglądał jak kosmonauta. Buty ważyły od 18 do 25 kilogramów. Angielski skafander - 24 kilogramy. Z przodu wieszało się ciężarek o wadze ok. 18 kg, z tyłu - ok. 19 kg. Do hełmu biegł wąż z tlenem i kabel telefoniczny. W takim stroju na głębokości do 12 metrów mogli przebywać nawet sześć godzin. Im głębiej, tym praca była krótsza.

Kazimierz S. po powrocie z Anglii trafił do Hydrobudowy, gdzie pracował pod wodą jako cieśla. Był jednym z najgłębiej schodzących nurków w Polsce. Niepotrzebnie nie ryzykował, szanowano go za rozwagę, podkreślano jego doświadczenie.
W 1974 r. podczas prac w porcie Marynarki Wojennej w Gdyni doszło do dziwnego wypadku. Głęboko pod wodą koledzy znaleźli ciało Kazimierza S. Po wydobyciu go na powierzchnię i odkręceniu śrub mocujących hełm stwierdzono obecność wody w ustach zmarłego. Sekcja wykazała obrażenia wewnętrzne - uszkodzenie wątroby, zgniecenie żeber.

Zobacz koniecznie: Pitawal Pomorski - bulwersujące przestępstwa na Pomorzu

Czy - jak usiłowano zasugerować żonie - przyczyną śmierci mógł być zawał serca? To skąd ta woda w ustach i uszkodzenie wewnętrzne?

Przed dziesięcioma laty do redakcji "Dziennika Bałtyckiego" zgłosiły się dorosłe już dzieci pana Kazimierza. Opowiedziały o wieloletnich, beznadziejnych próbach rozwiązania zagadki śmierci ojca. I o poprzedzających ją jeszcze bardziej tajemniczych zdarzeniach.

Na przełomie lat 1964/65 gdyńskie mieszkanie państwa S. odwiedził elegancki mężczyzna. Dzieciom przywiózł drogie, pochodzące z Zachodu, zabawki - dla dziewczynek ogromne lalki, dla chłopca wyglądający "jak prawdziwy" samochód. Przybysz szastał pieniędzmi - zapraszał Kazimierza S. z żoną na obiady i kolacje do drogich lokali, roztaczał przed nurkiem wizję niewyobrażalnych zarobków.

- Polecono mi pana w Hydrobudowie jako osobę, która schodzi na duże głębokości - mówił. - To będzie krótkie zlecenie. Pojedziemy w kierunku Szczecina. Potem wypłyniemy na morze. Zejdziesz pan na dół do wraku, wyciągniesz jedną skrzynkę, a potem wrócimy do Gdyni.

Nie wiadomo, jaką decyzję podjąłby pan Kazimierz, gdyby nie żona. Bo żona, pani Halina, intuicyjnie nie ufała mężczyźnie i nad zarobki przedkładała bezpieczeństwo męża. Wtedy Obcy przyszedł z teczką. W obecności całej rodziny położył ją na stole. W środku leżały pieniądze. Za taką sumę można było wówczas kupić dom i samochód. Z dnia na dzień państwo S. staliby się ludźmi bogatymi.

Dzieci pamiętają długie dyskusje rodziców. I stanowcze, kategoryczne "nie" matki.
Ostatecznie Kazimierz S. nie pojechał z obcym mężczyzną. Zamiast niego skusił się inny nurek, związany z Marynarką Wojenną. Wyjechał i nie wrócił już do pracy i do domu. Niektórzy zastanawiali się, czy w obcych krajach, pod palmami, nie korzysta pełną garścią z wydobytych skarbów.

Pięć lat później okazało się, że pani Halina miała rację, a człowiek, który za Kazimierza S. podjął się zlecenia, zapłacił najwyższą cenę.

Na początku lat 70. w wybrzeżowej prasie ukazał się krótki artykuł o zatrzymaniu groźnego zbrodniarza. Dziennikarz opisywał sukces Milicji Obywatelskiej, która ujęła groźnego bandytę. Pokłócił się on ze wspólnikiem o łup wydobyty z wraku jakiegoś statku. W złości go zabił.

Podczas przesłuchania mordercy wyszła na jaw inna zbrodnia sprzed lat. Zatrzymany mężczyzna zeznał, że zdobycie podwodnego skarbu zostało okupione śmiercią jeszcze jednego człowieka. Był to nurek, który zszedł pod wodę, by wydobyć skrzynkę. Kiedy już skarb znalazł się na powierzchni, zbrodniarze odcięli przewód dostarczający tlen. Niewymieniony z imienia i nazwiska nurek zginął w męczarniach. Jego ciała nigdy nie odnaleziono.

Zobacz koniecznie: Pitawal Pomorski - bulwersujące przestępstwa na Pomorzu

Dzieci pana Kazimierza nie pamiętały, czy ojca ktokolwiek przesłuchiwał w sprawie podwodnej zbrodni. Prawdopodobnie nie, chociaż musieli pracować jeszcze ludzie, którzy zaledwie pięć lat wcześniej skierowali Obcego do Kazimierza S. Nieudolność milicji? Od emerytowanych nurków i ludzi związanych z morzem usłyszałam, że człowiek, który przyniósł do domu S. walizkę z pieniędzmi, miał wyjątkowe, jak na tamte czasy, uprawnienia. Nie każdy Polak mógł wynająć kuter i bez narażenia się na spotkanie z Wojskiem Ochrony Pogranicza wypłynąć na morze.

Trzy lata później S. już nie żył. I nikt już nie mógł opowiedzieć, kto pomagał Obcemu w poszukiwaniu fachowców od prac podwodnych.

Dorota Abramowicz
tel. 58 30 03 328
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki